Reklama

Nie mam w sobie nic z romantyczki. Naprawdę. Nie wierzę w „przeznaczenie”, nie czytam znaków, nie doszukuję się sensu tam, gdzie go nie ma. Mam dwadzieścia dziewięć lat, stabilną pracę, wynajęte mieszkanie i życie, które toczy się gdzieś pomiędzy — bez dramatów, ale też bez fajerwerków. Dlatego gdy w piątkowe popołudnie zadzwonił telefon, a ja zobaczyłam na wyświetlaczu imię „Kasia”, pierwszą myślą było: pewnie zapomniała o jakiejś winietce albo kwiatach.

Ala… ratuj usłyszałam zamiast „cześć”.

Zaczyna się westchnęłam. Kogo udusiłaś?

Wszyscy żyją. Jeszcze. Ale mam katastrofę.

Opadłam na kanapę i zdjęłam buty.

Słucham.

Anka się rozchorowała. Grypa, gorączka, dramat. A ona miała przyjechać z Tomkiem. I teraz… no… nie mamy pary do stołu.

Zamilkłam. Już wszystko wiedziałam.

Kasia…

To tylko weekend! Góry, śnieg, chata, wesele, jedzenie. Zero zobowiązań. Proszę.

Patrzyłam w kalendarz. Pusty jak zwykle.

Nie mam sukienki.

Pożyczysz.

Nie znam nikogo.

Poznasz.

Nie jadę tam po miłość powiedziałam szybko, jakbym musiała to zaznaczyć.

Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem Kasia zaśmiała się cicho.

Ala… ja cię proszę tylko o obecność. Nic więcej.

Godzinę później pakowałam plecak. Droga w góry była biała i cicha. Śnieg tłumił dźwięki, świat wyglądał jakby ktoś obsypał go białym puchem. Chata pojawiła się nagle drewniana, ciepło oświetlona, z dymem unoszącym się z komina. W oknach migotało światło, śmiech przebijał przez drzwi.

„Nie pasuję tu” pomyślałam od razu.

Ala! Kasia dopadła mnie w progu i uściskała mocno. Jesteś!

Pachniała słodkimi perfumami.

Gratulacje powiedziałam trochę niepewnie.

Dzięki, że przyjechałaś. Naprawdę.

Obok niej stał Paweł, promienny, trochę zagubiony w tym wszystkim. Uśmiechnął się do mnie uprzejmie.

Miło, że jesteś powiedział. Czuj się jak u siebie.

To nie wchodziło w grę. Gdy zdjęłam kurtkę, Kasia nachyliła się do mnie konspiracyjnie.

Będziesz siedzieć z Michałem. I… no… dzielicie pokój.

Zamarłam.

Słucham?

Spokojnie! Dwa łóżka. On jest… normalny. To mój brat.

Jak na zawołanie ktoś stanął obok nas. Wysoki, w ciemnej koszuli, z lekko zmęczonym spojrzeniem.

Michał przedstawił się krótko. Spojrzał na mnie, jakby oceniał, czy jestem problemem.

Ala rzuciłam.

Skinął głową.

Kolacja za chwilę.

I odszedł. Zostałam z uczuciem chłodu, który nie miał nic wspólnego ze śniegiem za oknem. Już wtedy wiedziałam jedno: to nie będzie łatwy weekend.

Powinnam się bardziej postarać

Usiadłam przy stole dokładnie tam, gdzie wskazała mi Kasia, jakby rozsadzenie gości było elementem większego planu. Po mojej lewej stronie siedziała starsza ciotka Pawła, po prawej Michał. Pomiędzy nami była minimalna odległość, ale miałam wrażenie, jakby ktoś postawił niewidzialną barierę. On siedział wyprostowany, ramiona trzymał blisko ciała, dłonie splecione na kolanach. Nawet nie zerknął w moją stronę, kiedy kelnerzy zaczęli wnosić pierwsze dania.

Dojechałeś bez problemów? zapytałam w końcu, bardziej z grzeczności niż z potrzeby rozmowy.

Tak odpowiedział krótko.

Kiwnęłam głową, jakby to była pełnoprawna wymiana zdań, po czym skupiłam się na talerzu. Przez chwilę obserwowałam go kątem oka. Jadł powoli, oszczędnie, jak ktoś, kto nie przyjechał tu świętować, tylko wypełnić obowiązek. Kiedy ktoś przy stole żartował, uśmiechał się ledwie zauważalnie i nie komentował.

Jesteś znajomą Kasi z pracy? zapytał po dłuższej chwili.

— Z dawnych czasów odpowiedziałam. Ze studiów.

Aha.

Znowu cisza. Pomyślałam, że może to ja powinnam się bardziej postarać, ale jednocześnie poczułam irytację. Nie byłam tu po to, żeby wyciągać z kogoś słowa na siłę. W głowie już zaczęłam go sobie klasyfikować: zamknięty, zdystansowany, pewnie uznał mnie za przypadkowy dodatek, tak samo zbędny jak on sam.

Gdy zaczęła grać muzyka i goście ruszyli na parkiet, Michał podniósł się bez słowa i skinął głową w moją stronę.

Chodź.

To nie była propozycja raczej informacja. Poszłam za nim, czując na sobie spojrzenia ludzi, którzy przyszli tu w parach, z historią, z planem. Tańczyliśmy sztywno, w niewielkiej odległości, poruszając się w rytmie, który narzucała kapela. Jego dłoń była ciepła, ale trzymał ją tak, jakby bał się przekroczyć jakąkolwiek granicę.

Nie lubisz tańczyć? zapytałam, próbując rozluźnić atmosferę.

Lubię ciszę — odpowiedział.

Nie wiedziałam, co na to powiedzieć, więc zamilkłam. Ta cisza była inna niż wcześniejsza, mniej niezręczna, ale nadal ciężka. Kiedy utwór się skończył, wróciliśmy na miejsca bez słowa. Poczułam ulgę, jakby ktoś zdjął ze mnie niewidzialny ciężar. W głowie układałam już narrację na resztę weekendu. Przetrwam wesele, będę miła, neutralna, niewidoczna. On zostanie bratem panny młodej, ja zapasową osobą do kompletu. Między nami nie wydarzy się nic, co warto byłoby zapamiętać. I wtedy wydawało mi się to całkiem w porządku.

Uśmiechnął się krótko

Na kulig wyszłam bez większego entuzjazmu. Było zimno, ciemno, a ja wciąż miałam w sobie resztki napięcia po weselu. Goście byli już rozgrzani alkoholem i rozmowami, śmiali się głośniej, niż było to potrzebne, przepychali się przy saniach, nawoływali się nawzajem. Stałam trochę z boku, naciągając rękawiczki i żałując, że nie wzięłam grubszej czapki.

Jedziesz? zapytał Michał, stając obok mnie.

Skinęłam głową. Nie zapytał z kim, nie zaproponował miejsca. Po prostu usiadł na jedne z sań, a ja zajęłam miejsce obok, zostawiając między nami niewielką przestrzeń. Konie ruszyły gwałtownie, ktoś krzyknął z radości, a zimne powietrze uderzyło mnie w twarz tak mocno, że aż wstrzymałam oddech.

Po kilku minutach poczułam, że zaczynam się uśmiechać. Śnieg skrzypiał pod płozami, po bokach migały czarne sylwetki drzew, a wszystko inne zniknęło. Michał siedział spokojniej niż inni, ale tym razem nie był sztywny. Oparł się lekko, rozluźnił ramiona.

Zawsze tak jest? zapytałam.

Zimą tak odpowiedział. Latem tu jest zupełnie inaczej. Głośniej.

A teraz? dopytałam.

Teraz jest w sam raz.

Spojrzałam na niego uważniej. W półmroku jego twarz wyglądała inaczej, była mniej spięta. Kiedy jedna z osób przed nami zaczęła się śmiać bez wyraźnego powodu, Michał parsknął cicho, jakby nie chciał, żeby ktoś to zauważył.

Często tu bywasz? zapytałam.

Kiedyś częściej. Z Kasią przyjeżdżaliśmy tu jako dzieci.

Lubiłeś ją wtedy? zapytałam odruchowo.

Uśmiechnął się krótko.

Była wszędzie. Głośna, uparta. Zawsze wiedziała, czego chce.

Nadal taka jest powiedziałam.

Wiem stwierdził spokojnie. I dobrze.

Zapadła cisza, ale tym razem nie ciążyła. Patrzyłam przed siebie, czując ciepło. W pewnym momencie sanie podskoczyły na nierówności, a ja odruchowo złapałam się jego rękawa. Nie cofnął ręki, ale też nic nie powiedział. Jechaliśmy tak jeszcze chwilę, obok siebie, bez potrzeby wypełniania przestrzeni słowami.

Kiedy kulig się skończył i wszyscy zaczęli schodzić z sań, Michał spojrzał na mnie i powiedział:

Dobrze, że pojechałaś.

Nie wiedziałam, jak to skomentować, więc tylko skinęłam głową. Dopiero później dotarło do mnie, że po raz pierwszy od przyjazdu nie czułam się tu jak ktoś przypadkowy.

Bałam się ją nazwać

Wesele gasło powoli, jakby nikt nie chciał być tym, który zgasi światło jako pierwszy. Muzyka ucichła, rozmowy przeniosły się do kątów, a parkiet opustoszał. Weszłam na salę z potrzeby chwili ciszy, nie planowałam niczego, po prostu chciałam odetchnąć. Michał stał przy oknie. Nie zdziwił się, kiedy mnie zobaczył.

Też uciekłaś? zapytał.

Raczej znalazłam chwilę odpowiedziałam.

Włączył się cichy fragment muzyki, ktoś zapomniał wyłączyć głośniki. Michał wyciągnął rękę, bez słów, bez napięcia. Zawahałam się tylko na moment, po czym ją przyjęłam. Tańczyliśmy powoli, bez schematu, jakby to nie był taniec, tylko bycie obok. Czułam jego oddech, spokojny, równy, i własne myśli, które wreszcie przestały się śpieszyć.

Nie sądziłem, że jeszcze zatańczę dzisiaj powiedział cicho.

Ja też nie przyznałam.

Nie patrzyliśmy na siebie długo, ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, nie było potrzeby niczego tłumaczyć. Ta chwila była bardzo krucha. Bałam się ją nazwać, bo mogłaby zniknąć.
Kiedy muzyka ucichła na dobre, odsunęliśmy się od siebie, jakby to było naturalne zakończenie. Nic nie obiecywaliśmy, niczego nie ustalaliśmy. A jednak wiedziałam, że zapamiętam tę ciszę między nami.

To było zwykłe pytanie

Wyjechałam z gór wcześnie rano, zanim chata zdążyła się na dobre obudzić. Śnieg nadal leżał równo, droga była pusta, a ja miałam wrażenie, że zostawiam za sobą coś, co nie miało prawa się wydarzyć. W samochodzie panowała cisza, której tym razem nie próbowałam zagłuszyć. Wracałam do swojego życia, do pracy, do rutyny, do planów, które nie uwzględniały takich chwil jak ta z pustej sali.

Przez pierwsze dni mówiłam sobie, że to był tylko czar chwili. Góry, noc, zmęczenie, atmosfera. Takie rzeczy łatwo pomylić z czymś większym. Nie sprawdzałam telefonu częściej niż zwykle, nie dopisywałam znaczeń do milczenia. Uznałam, że każde z nas wróciło do swojego świata i na tym to się skończyło. W trzecim dniu, późnym popołudniem, telefon zawibrował na stole: „Dojechałaś bez problemu?”.

Patrzyłam na ekran dłużej, niż było to potrzebne. To było zwykłe pytanie, bez podtekstu, bez presji. A jednak coś we mnie drgnęło. „Tak. Dzięki” odpisałam po chwili. Odpowiedź przyszła szybko. „Myślałem o tej ciszy. Była w porządku”.

Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zadzwoniłam, zanim zdążyłam się rozmyślić. Rozmawialiśmy krótko, ostrożnie, jakby każde z nas sprawdzało grunt. Nie padły żadne deklaracje, tylko propozycja spotkania, neutralna, spokojna. Kiedy się rozłączyłam, wiedziałam, że tym razem nie będę udawać, że to nic nie znaczy.

Nie szukałam miłości

Nie planowałam niczego. To było dla mnie najważniejsze i najbardziej niewygodne jednocześnie. Przez lata nauczyłam się funkcjonować bez oczekiwań, bez wyobrażeń o tym, co mogłoby się wydarzyć. Bezpieczniej było zakładać, że wszystko zostanie tam, gdzie się zaczęło. A jednak myślałam o nim częściej, niż powinnam. Nie w sposób nachalny, raczej spokojny, jak o czymś, co samo wracało w momentach ciszy.

Nie próbowałam tego kontrolować ani przyspieszać. Pozwoliłam sobie na uczciwość wobec samej siebie, choć nie było to łatwe. Nie szukałam miłości, kiedy jechałam w góry. Nie chciałam jej znaleźć, nie byłam na nią gotowa, nie miałam na nią miejsca. A mimo to wydarzyła się po cichu, pomiędzy słowami, w spojrzeniach i w tej jednej chwili, której nie próbowaliśmy nazwać. Nie wiedziałam, dokąd nas to zaprowadzi. Kiedy jednak pomyślałam o tamtej nocy, o śniegu i ciszy między nami, nie chciałam udawać, że to nic nie było. I to wystarczyło, żebym zrobiła miejsce na coś, czego wcale nie planowałam.

Ala, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama