Reklama

Zawsze byłam tą, która stoi obok. W szkole obok głośniejszych koleżanek, które miały talent do błyszczenia i prowokowania zazdrosnych spojrzeń. Na uczelni – obok dziewczyn, które bez wysiłku zdobywały uwagę wykładowców i chłopaków. W dorosłym życiu – obok Michała, mojego męża, mojego błyszczącego, towarzyskiego, pewnego siebie męża.

Nie wiem, kiedy dokładnie zrezygnowałam z własnych potrzeb. To się działo powoli, krok po kroku. Najpierw przestałam chodzić na warsztaty ceramiki – przecież to „dziecinada”, jak to ujął Michał, gdy powiedziałam, że znów mnie do tego ciągnie. Potem coraz rzadziej spotykałam się z przyjaciółkami. Obudziłam się pewnego dnia w mieszkaniu, które było urządzone według jego gustu.

Nie byliśmy nieszczęśliwi, ale się mijaliśmy. Michał wracał późno z pracy, rzucał kurtkę na krzesło i dwa, trzy zdania o korkach, mailach albo o tym, że zje później. Ja kiwałam głową, stawiałam talerz z zupą na stole i wracałam do swoich cichych zajęć: prania, zakupów, planowania.

Kiedy przyszło zaproszenie na wesele kuzynki mojego męża, wzruszyłam ramionami. Nie znałam jej wcale, a Michał nie miał z nią kontaktu od lat. Ot, kolejny towarzyski obowiązek. Jeszcze jedna okazja, by „ładnie wyglądać” obok Michała. Miałam być jego ozdobą, jego ramieniem. I tak właśnie planowałam – założyć szpilki, uśmiech, tusz na rzęsy i zagrać swoją rolę.

Nie bawiłam się dobrze

Na weselu siedzieliśmy przy stole nieco z boku, tuż przy oknie. Michał rozmawiał z jakimś znajomym pana młodego, a ja, sącząc kompot, rozglądałam się po sali. Byłam zmęczona już samym myśleniem o tym, że muszę się uśmiechać. Wesele jak wesele – światełka, kwiaty, dym z parkietu, przeboje sprzed lat.

W którejś chwili druhny ustawiły się w szeregu do zdjęcia grupowego. Jedna z nich, ta z długimi, jasnymi włosami i pewnością siebie, która wylewała się z niej przy każdym kroku, była w centrum. Miała na sobie bordową sukienkę opinającą biodra, a gdy rzucała spojrzenia na Michała, trudno było udawać, że to przypadek. On też to zauważył, ale nie odwracał wzroku. Uśmiechał się do niej.

Przez chwilę obserwowałam ich bez słowa. Kiedy dziewczyna odwróciła się i coś powiedziała do jednej z koleżanek, Michał pochylił się w moją stronę.

– Dlaczego tak milczysz? – zapytał półgłosem, chyba trochę zniecierpliwiony.

– Zauważyłam, że wlepiasz w nią wzrok – powiedziałam spokojnie, choć serce mi przyspieszyło.

– O co ci chodzi, serio? Przyszliśmy się bawić, a ty znowu dramatyzujesz.

Wzięłam głęboki oddech. Chciałam odpowiedzieć, że wcale nie dramatyzuję, tylko coś mnie uwiera, ale zamilkłam. Może naprawdę wyolbrzymiam, chcę czegoś, czego on nie rozumie. Patrzyłam na kieliszek stojący obok i udawałam, że szukam w nim czegoś ciekawego. Michał zaczął rozmawiać z tą druhną. Ona zaśmiała się głośno, a Michał spojrzał na nią z uśmiechem.

Nabrałam podejrzeń

Z zewnątrz wyglądałam, jakbym była spokojna, prawie obojętna. W środku czułam jednak, jak coś się we mnie zbiera. Nie potrafiłam tego jeszcze nazwać, ale pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, że jestem obca w tym towarzystwie. Nawet przy własnym mężu.

Kiedy wodzirej zawołał gości do wspólnego zdjęcia, podniosłam się niechętnie. Fotograf ustawił pary w półkolu, panna młoda w centrum, druhny tuż obok niej. Ta jedna stanęła tak, żeby być widocznie bliżej Michała, choć nikt jej o to nie prosił. On pozwolił na to bez najmniejszego sprzeciwu.

Stałam przy nim, ale miałam wrażenie, że dzieli nas dystans większy niż kiedykolwiek wcześniej. Dziewczyna co chwilę zerkała na niego, jakby o coś go pytała samymi oczami. On odpowiadał jej tym samym. Tylko ja to widziałam. Ludzie wokół śmiali się, poprawiali włosy, a ja czułam, jak dłonie mi drżą.

Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić, ja udawałam, że poprawiam but, a wtedy kątem oka zauważyłam przez okno, jak mój mąż i ta dziewczyna wychodzą tylnymi drzwiami. Najpierw on, chwilę później ona.

Nagle zniknęli

Nie wiem, ile minęło minut. Kiedy wrócił, zobaczyłam od razu – koszula miała lekko zagięty kołnierzyk, a policzki różniły się odcieniem od reszty twarzy. Unikał mojego spojrzenia.

– Wiem, co zrobiłeś – powiedziałam mu na ucho, gdy zajął miejsce koło mnie.

Podniósł wzrok, zaskoczony, ale nie zaprzeczył. Chciał coś powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle. Nie ciągnęłam dalej. W tej ciszy było więcej prawdy niż w jakimkolwiek tłumaczeniu. Od tamtej chwili czułam, jak chłód rozlewa się po mnie równomiernie, jak warstwa ochronna. Zamiast paniki pojawiła się decyzja – nie pozwolę, by to on trzymał wszystkie karty.

Reszta wesela toczyła się jakby beze mnie. Tańce, okrzyki, toasty, a ja miałam wrażenie, że patrzę na to z oddali, zza szyby. Uśmiechałam się, gdy ktoś do mnie mówił, kiwałam głową, gdy chwalono sukienkę. Nawet zatańczyłam z jednym z gości, obracając się w rytm muzyki, jakby nic się nie stało. W środku byłam jednak zupełnie gdzie indziej.

Kiedy muzyka przycichła i sala zaczęła pustoszeć, Michał chciał jechać ze mną, ale powiedziałam, że wrócę sama. Nie dyskutował, jakby czuł, że nie ma już prawa protestować.

Miałam go dość

Nocne miasto przywitało mnie pustymi ulicami. Szłam powoli, obcas uderzał o chodnik, a cisza wokół była tak gęsta, że niemal kojąca. Lampy oświetlały drogę w chłodnych plamach światła. Czułam pustkę, ale pod tą pustką pojawiło się coś nowego – spokój. Jakby wreszcie ktoś odsunął kurtynę i pokazał mi scenę, na której od dawna powinnam zagrać własną rolę.

Wiedziałam już, że to początek. Nie miałam planu, nie wiedziałam, jak będzie wyglądać jutro, ale pierwszy raz od dawna poczułam, że mogę to wybrać.

Po powrocie do domu otworzyłam stary karton stojący na pawlaczu. W środku znalazłam narzędzia do ceramiki, kilka niedokończonych prac. Pochyliłam się nad nimi ostrożnie, jakby były czymś kruchym i świętym. Dotknęłam palcami gliny, poczułam jej chłód, jej plastyczność. Od dawna nie miałam w dłoniach nic, co dawało mi tyle spokoju.

Zaczęłam od nowa

Po kilku dniach zdecydowałam się wynająć mały lokal w kamienicy na rogu. Stare pomieszczenie z odrapanymi ścianami, pachnące kurzem i wilgocią, ale dla mnie miało w sobie coś obiecującego. Wyniosłyśmy z przyjaciółką resztki starych mebli, pomalowałyśmy ściany i ustawiłyśmy tam koło garncarskie. Gdy po raz pierwszy je włączyłam, serce zabiło mi szybciej. To było jak powrót do dawno utraconego miejsca.

Nie wyszłam tylko z małżeństwa – wyszłam z cienia, z życia, które nie miało mojego kształtu. Przez lata pozwalałam, by moje potrzeby były czymś, co można odłożyć na później. Wmawiałam sobie, że cisza jest spokojem, a w rzeczywistości była rezygnacją.

Wieczorami, kiedy koło garncarskie wiruje cicho, a światło lampy pada na moje dłonie, czuję zmęczenie. Ale to dobre zmęczenie, takie, które daje spokój. Wreszcie moje życie przestaje być tłem dla kogoś innego.

Julia, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama