Reklama

Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że dla Maćka jestem tylko tłem. Kiedyś było inaczej. Gdy byliśmy na początku naszej drogi, potrafił zaskakiwać mnie drobnymi gestami – kwiatami bez okazji, śniadaniem do łóżka, wieczornym spacerem, chociaż padał deszcz. Kochałam to. Czułam się wyjątkowa.

Reklama

Ale teraz? Minęło dziesięć lat i czasami zastanawiam się, czy on w ogóle jeszcze zauważa, że jestem obok. Owszem, mówi, że mnie kocha, ale to takie mechaniczne. Jakby mówił „dobranoc” przed snem. Bez emocji. Bez zaangażowania.

Dzisiaj są Walentynki. Nie jestem naiwna, wiem, że to komercyjne święto i że kwiaty czy czekoladki nie są wyznacznikiem miłości. Ale czy tak trudno jest kupić coś symbolicznego? Nawet głupią kartkę? Po prostu pokazać, że się pamięta? Że ja nie jestem tylko współlokatorką, ale żoną, kobietą, kimś ważnym? Budzę się rano z tą myślą i czekam. Może mnie zaskoczy. Może tym razem.

W pracy niemal każda koleżanka dostaje dziś kwiaty. Wielkie bukiety, czekoladki, eleganckie pudełka z biżuterią. Obserwuję to wszystko z wymuszonym uśmiechem, próbując nie pokazać, jak bardzo mnie to dotyka. „To tylko rzeczy” – powtarzam sobie w myślach. Ale przecież chodzi o coś więcej. O pamięć, o gest.

Na stole stał bukiet róż

Kiedy wracam do domu, jestem już pogodzona z tym, że Maciek pewnie znowu zapomniał. Może nawet nie zapomniał, tylko zwyczajnie nie uważa tego za ważne. Ale wtedy… widzę je.

Na stole stoi piękny bukiet czerwonych róż. Wysokie, dorodne kwiaty, świeże, jakby dopiero co kupione. Na chwilę serce mi mocniej bije. Czyżby jednak? Podchodzę bliżej i wtedy zauważam karteczkę. „Dla najwspanialszej kobiety na świecie – od Maćka”.

I nagle coś mi się nie zgadza. Bo czemu karteczka leży na stole, a nie w moich dłoniach?

– Maciek! – wołam, starając się opanować narastającą wściekłość

Zza drzwi sypialni dobiega jego głos:

– Już, momencik!

To nie były kwiaty dla mnie

Pojawia się w korytarzu w dresach i skarpetkach, z telefonem w ręku. Uśmiechnięty, wyluzowany.

– Piękne kwiaty – mówię, trzymając bukiet w dłoni.

– No! Prawda? Mama je uwielbia.

Przez moment myślę, że się przesłyszałam.

– Mama? – powtarzam głucho.

– No tak. Dzisiaj Walentynki, a ona ostatnio mówiła, że dawno nie dostała kwiatów. Pomyślałem, że sprawię jej przyjemność.

Wpatruję się w niego, próbując zrozumieć, czy to jakiś głupi żart.

– A… dla mnie? – pytam ostrożnie.

Maciek marszczy czoło, jakby nie rozumiał pytania.

– Dla ciebie? Martynka, przecież… nie jesteś moją matką.

Cisza, jaka zapada po tych słowach, jest jak ładunek wybuchowy.

– A jestem twoją żoną, czy to już nie ma znaczenia?!

Czułam się urażona

On wzdycha ciężko, jakbym zaczynała histeryzować.

– Przecież wiesz, że cię kocham, nie potrzebujemy do tego kwiatków. Poza tym… to wszystko komercja. Naprawdę chcesz, żebym wydawał kasę na coś, co zwiędnie za trzy dni?

Czuję, jak wszystko we mnie buzuje. Nie chodzi o te cholerne róże. Chodzi o to, że przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że on o mnie pomyślał. A on? On nawet nie wpadł na to, żeby kupić drugi bukiet.
Zaciskam dłonie w pięści, by powstrzymać drżenie.

– Wiesz co, Maciek? Może rzeczywiście nie potrzebujemy do tego kwiatków. Ale ja najwyraźniej potrzebuję czegoś więcej, niż bycie numerem dwa po twojej mamusi.

Odwracam się i wychodzę do łazienki, zanim zdążę powiedzieć coś, czego potem będę żałować. Tylko że w głębi duszy wiem, że ja już od dawna niczego nie żałuję.

Musiałam pogadać z teściową

Cały wieczór chodzę po mieszkaniu jak bomba zegarowa. Maciek nie widzi problemu. Ogląda coś na laptopie, w międzyczasie wymienia wiadomości na komunikatorze – zapewne z mamusią. Już był u niej z tym cholernym bukietem.

Próbuję się uspokoić. Może przesadzam? Może rzeczywiście nie powinnam przywiązywać wagi do Walentynek? Ale wtedy przypominam sobie bukiet róż na stole i tamtą karteczkę. „Dla najwspanialszej kobiety na świecie”. Nie dla mnie. Dla niej. Podejmuję decyzję.

Idę do twojej matki – oznajmiam, sięgając po płaszcz.

Maciek odrywa wzrok od ekranu, zdziwiony.

– Teraz? Po co?

– Chcę z nią porozmawiać.

– O czym? – marszczy brwi.

– O tym, że chyba od lat rywalizuję o twoją uwagę, tylko nie wiedziałam, że gram w jakąś cholerną grę.

Maciek kręci głową, wzdycha, ale nie próbuje mnie zatrzymać. Pewnie sądzi, że zaraz mi przejdzie. Nie przejdzie.

Zirytowała mnie jeszcze bardziej

Barbara mieszka kilka ulic dalej. Otwiera mi po pierwszym dzwonku, jakby już czekała. Uśmiecha się ciepło, a w rękach trzyma wazon z różami. MOIMI różami.

– Och, Martynko! Co za miła niespodzianka! Właśnie miałam do ciebie dzwonić, Maciuś mówił, że byłaś trochę… zdenerwowana.

Zdenerwowana. Wspaniale.

– Bo wiesz, kochana, mężczyźni nie zawsze myślą o takich rzeczach. Oni po prostu… – macha ręką. – A ty się tym przejmujesz, zamiast się cieszyć, że masz tak wspaniałego męża!

Wspaniałego. No jasne. Patrzę na nią i zastanawiam się, czy ona rzeczywiście nie rozumie, czy tylko udaje.

– Mamo – mówię spokojnie. – Wiesz, jaki dziś dzień?

– Oczywiście, walentynki! – Barbara uśmiecha się promiennie i zerka na kwiaty. – Dzięki mojemu Maćkowi były naprawdę wyjątkowe.
Coś we mnie pęka.

– Tak, wyjątkowe. Zwłaszcza dla mnie, bo to był pierwszy raz, kiedy w walentynki dostałam… absolutnie nic.

Teściowa się śmieje. Jakbym powiedziała coś zabawnego.

– Oj, Martynko, nie bądź dziecinna! Przecież wiesz, że Maciek cię kocha. Ale żona to nie to samo co matka

Zamieram.

– Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie?

Ona pochyla głowę lekko na bok i uśmiecha się tak, jakby tłumaczyła coś pięciolatce.

– No przecież jesteś obok niego.

Jej ton jest ciepły, ale coś w nim sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Jestem, ale nie najważniejsza. Nigdy nie byłam. Nie chcę już dłużej tak żyć.

– Miłego wieczoru, mamo – mówię sucho i odwracam się na pięcie. – Dobrze, że chociaż ty miałaś udane walentynki.

Wracając do domu, czuję, jak mój gniew zmienia się w coś innego. W pewność, że już nie chcę tak żyć.

Podsłuchałam ich rozmowę

Wracam do domu później, niż planowałam. Potrzebowałam ochłonąć, przejść się bez celu, zebrać myśli. Maciek nawet nie zauważył mojej nieobecności – siedzi na kanapie, zapatrzony w telefon.

Byłaś u mamy? – pyta, nie podnosząc wzroku.

– Byłam.

– I jak? – rzuca obojętnie.

– Nic nowego – wzruszam ramionami i idę do łazienki.

Zamykam się tam na kilka minut. Nie wiem, czego się spodziewałam. Że będzie mnie szukał? Że powie coś więcej? Że nagle dostrzeże, że coś jest nie tak? Nic.

Zmywam makijaż, staram się uspokoić. Wychodzę cicho, myśląc, że Maciek pewnie nadal siedzi z nosem w telefonie. Ale jego już tam nie ma. Słyszę cichy głos z sypialni. Rozmawia przez telefon.
Zatrzymuję się w pół kroku, gotowa wejść do pokoju, ale coś mnie powstrzymuje. Stoję w przedpokoju i nasłuchuję.

– Mamo, no daj spokój, przesadza. Tak, wiem, mówiłem ci, że się wścieknie, ale serio, to tylko kwiaty.

Cisza.

– No właśnie. Też tak myślę. Ona zawsze robi z igły widły. Nie, nie musisz do niej dzwonić. Da sobie spokój.

I wtedy słyszę coś, co uderza mnie prosto w żołądek.

Mamo, nikt nie zastąpi mi ciebie. Jesteś jedyną kobietą, na której naprawdę mi zależy.

Czuję, jak uginają się pode mną nogi. Cisza. Chciałabym się roześmiać, ale nie mogę. Coś zaciska mi gardło, coś gniecie mnie w piersi. Nie wiem, ile tak stoję, w bezruchu.

W końcu Maciek kończy rozmowę i wychodzi z sypialni. Gdy mnie widzi, uśmiecha się lekko, jakby nic się nie stało.

– Idziesz spać?

Przytakuję. Nie pytam. Nie robię sceny. Nie krzyczę. Tylko że coś we mnie pękło. I wiem, że tego już się nie da posklejać.

Miałam mętlik w głowie

Nie śpię całą noc. Wpatruję się w ciemność, wsłuchuję w równy, spokojny oddech Maćka. Śpi jak dziecko, jakby nic się nie stało. Jakby mnie tu nawet nie było.

W mojej głowie kotłują się myśli. Przypominam sobie wszystkie chwile, kiedy czułam się niewidzialna. Wszystkie momenty, kiedy miałam wrażenie, że gram drugoplanową rolę w jego życiu. Wszystkie sytuacje, gdy jego matka była ważniejsza, gdy moje potrzeby schodziły na dalszy plan.

I wtedy dociera do mnie coś jeszcze gorszego. To nie jest tylko o walentynkach. To o całym moim małżeństwie. Wstaję z łóżka, zanim zrobi się jasno. Przechodzę przez mieszkanie, czując, jak z każdym krokiem robię się coraz lżejsza. Już nie jestem wściekła. Już nie czuję się zraniona. Jestem… spokojna.

Podjęłam decyzję

Otwieram szafę, wyciągam walizkę i zaczynam pakować rzeczy. O ósmej rano siedzę przy stole, czekając, aż Maciek wstanie.

Kiedy w końcu wychodzi z sypialni, przeciera oczy i spogląda na mnie zdziwiony. Potem zauważa walizkę.

– Jedziesz gdzieś? – pyta, marszcząc brwi.

– Tak.

– W delegację?

Patrzę na niego długo.

– Nie. Po prostu… wyprowadzam się.

Z jego twarzy znika senność. W jednej chwili jest w pełni przytomny.

– Co?

Wyprowadzam się – powtarzam spokojnie.

– Martyna, czekaj… – Maciek siada naprzeciwko mnie. – Co ty wygadujesz? Przez te kwiaty?

Śmieję się cicho. Gdyby to były tylko kwiaty…

– Nie, Maciek. Przez wszystko.

Przestań dramatyzować – prycha. – Masz jakiś gorszy dzień, rozumiem, ale... Bez przesady, przecież się kochamy.

– Nie chcę już być na drugim miejscu – mówię w końcu. – Nie chcę rywalizować z twoją matką o twoją uwagę. Nie chcę udawać, że mi to nie przeszkadza.

Patrzy na mnie wstrząśnięty.

– Martyna, ale… ja cię kocham.

– Kochasz? – uśmiecham się smutno. – A gdybyś miał wybierać? Gdybyś musiał zdecydować?

Otwiera usta, ale nie mówi nic. Bo oboje znamy odpowiedź. Nie czekam dłużej. Wstaję, biorę walizkę i kieruję się do drzwi. Zamykam za sobą drzwi i wiem, że tym razem naprawdę ich nie otworzę.

Nie wiem, co będzie

Drzwi zatrzaskują się za mną, a ja wciągam głęboko powietrze. Zimne, rześkie, inne. Jakby to było pierwsze porządne tchnienie od lat.
Schodzę po schodach powoli, walizka stuka o każdy stopień. W głowie mam pustkę, ale w sercu... spokój. Nie płaczę. Nie czuję paniki. Czuję ulgę. Nie wiem, co będzie dalej.

Czy Maciek zawalczy o mnie? Czy w ogóle spróbuje? A może zadzwoni do matki, żeby poskarżyć się na „histeryczną Martynę”? To nie ma znaczenia. Otwieram drzwi na ulicę i uderza we mnie chłód lutowego poranka. Może powinnam się bać. Nie mam planu, nie wiem, co dalej. Wiem tylko, że nie wrócę. Bo jeśli przez tyle lat Maciek nie zauważył, że mnie traci, to znaczy, że nigdy tak naprawdę mnie nie miał. Idę przed siebie, w stronę życia, które wreszcie będzie moje.

Martyna, 33 lata

Czytaj także: „Planowałem oświadczyny w walentynki, ale moja dziewczyna wszystko zepsuła. Brak pierścionka zawdzięcza tylko sobie”
„Na walentynki kupiłem żonie i matce te same słodkie perfumy. Naprawdę nie rozumiem, czemu moja Olka się obraziła”
„Na próżno czekałam na męża z walentynkową kolacją. Byłam wściekła do czasu, aż zadzwonił telefon”

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama