Reklama

Nie wiem, od czego najlepiej zacząć, bo to jedna z tych historii, które wydają się kompletnie nieprawdopodobne – nawet dla mnie, choć to właśnie mnie się przytrafiły.

Mam na imię Mateusz, 30 lat, grafik komputerowy, freelancer. Wiem, brzmi całkiem nieźle, ale w praktyce oznacza to głównie samotne wieczory z laptopem, nieprzespane noce i ciągłe udawanie, że wszystko mam pod kontrolą. Jestem żonaty z Kasią – energiczną, ambitną i... coraz trudniejszą do uchwycenia. Ostatni raz naprawdę porozmawialiśmy gdzieś między jedną a drugą wideokonferencją. Kocham ją, ale ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do jej kalendarza.

Mieliśmy pojechać razem do Hiszpanii – tydzień słońca, tapas, leżakowanie i może nawet jakieś zbliżenie, którego tak nam brakowało. Ale na kilka dni przed wylotem Kasia zgasiła mnie jednym zdaniem:

– Mateusz, mam problem... Nie polecę. Projekt dla klienta z USA się opóźnia. Ale mam pomysł – pojedziesz z moją mamą.

Myślałem, że żartuje. Roześmiałem się nawet, ale ona była śmiertelnie poważna.

Inaczej rezerwacja przepadnie, a mama i tak miała lecieć na wakacje za dwa tygodnie. Zróbcie sobie wspólny urlop. Przecież się dogadujecie, nie?

Nie. Nie dogadywaliśmy się aż tak dobrze.

– Kasiu... ja i twoja mama? Sam na sam? – próbowałem jakoś to zracjonalizować, ale moje argumenty odbijały się od niej jak piłka od ściany. Była w trybie „menedżerskim” – zarządzała sytuacją, a ja byłem jej zadaniem do wykonania.

Kilka dni później stałem na lotnisku obok teściowej. Z torbą na ramieniu i ściśniętym żołądkiem. Marianna, jak zawsze perfekcyjna – okulary przeciwsłoneczne, sukienka w kwiaty, zapach drogiego kremu. Złośliwy uśmiech na twarzy i komentarz, którego nie potrafiłem zapomnieć:

– Cieszę się, że to akurat z tobą będę jadę na wakacje, Mateusz. Mężczyzna to zawsze dobry towarzysz. Nawet jeśli jest nim zięć.

Uśmiechnąłem się krzywo. Nie miałem pojęcia, co mnie czeka.

Od początku brali nas za parę

– Pokój numer 304, łóżko małżeńskie, widok na basen – powiedziała recepcjonistka, wręczając mi kartę magnetyczną z uśmiechem, który na moment wydawał się zbyt... poufały.

Spojrzałem na Mariannę, która stała obok i poprawiała opadające ramiączko zwiewnej, białej sukienki. Jej zapach znowu uderzył mi do głowy. Coś między lawendą a czymś gorzkim. Prawie jak ironia losu.

– Eee... chwileczkę. Przepraszam bardzo, ale... to nieporozumienie. To nie jest moja żona – zmusiłem się do uśmiechu, ale miałem wrażenie, że rumieniec wypalił mi uszy.

Recepcjonistka uniosła brwi.

– Przepraszam, panie Mateuszu, ale to jedyny pokój, który jest dostępny. Dla dwóch osób dorosłych – i wtedy padło to zdanie. – Miło widzieć tak zakochaną parę – spojrzała na Mariannę z czymś w rodzaju podziwu, co bardziej mnie upokorzyło niż rozbawiło.

To moja teściowa – powiedziałem przez zaciśnięte zęby. – Matka mojej żony. Żona musiała zostać w Polsce.

– Rozumiem – pokiwała głową, choć ewidentnie niczego nie rozumiała.

Winda piknęła, jakby chciała się z nas pośmiać. Gdy drzwi się zamknęły, Marianna założyła ręce na piersi i rzuciła lekko:

– Przynajmniej już wiedzą, że jesteśmy tylko rodziną. Na razie.

Spojrzałem na nią ze zmarszczonymi brwiami.

– Co to miało znaczyć?

– Nic – wzruszyła ramionami. – Po prostu zabawne, jak ludzie szybko układają sobie w głowie historie, których nie znają.

W pokoju było duszno. Klimatyzacja sapnęła, jakby też była niezadowolona z tego układu. Marianna rzuciła torbę na łóżko, wyciągnęła stopy z sandałów i przysiadła na brzegu, uśmiechając się do mnie z jakimś dziwnym spokojem.

– Spokojnie, Mateusz. Nie będę cię gryźć. Chyba że sam o to poprosisz – rzuciła, nie patrząc mi w oczy, tylko rozpinając pasek od zegarka.

A ja poczułem coś między zawstydzeniem, zażenowaniem, a... jakąś dziwną nutą podniecenia. I to było najgorsze.

Prowokowała takie sytuacje

Zaczęło się już przy kolacji. Siedzieliśmy w hotelowej restauracji, przy zewnętrznym stoliku z widokiem na palmy i powolnie przesuwające się chmury. Marianna zamówiła czerwone wino i krewetki. Ja, idiotycznie zestresowany, wziąłem makaron i wodę. Chciałem, żeby było jak najbardziej neutralnie. Bezalkoholowo. Bez emocji. Bez sygnałów.

Kelner przyniósł jedzenie, ukłonił się i powiedział:

– Życzę miłego wieczoru państwu. Piękna z państwa para.

Zanim zdążyłem zareagować, poczułem na swoim policzku miękki, szybki pocałunek.

Dziękujemy – odpowiedziała Marianna z uśmiechem, jakby to było coś najzupełniej naturalnego.

Spojrzałem na nią osłupiały.

– Co ty robisz? – wychrypiałem, zbyt zaskoczony, żeby ukryć konsternację.

Uśmiecham się do życia – odpowiedziała, sięgając po kieliszek. – Czasem warto.

Następnego dnia po śniadaniu poszliśmy nad basen. Miałem nadzieję, że to będzie chwila spokoju – ja, książka, zimna lemoniada. Ale Marianna miała inny plan.

Weszła do wody w swoim kostiumie jednoczęściowym, czarnym, z cienkimi ramiączkami. Woda sięgała jej do pasa, gdy uniosła rękę i pomachała do mnie.

– Nie zamierzasz się zanurzyć? Przecież nie będziesz siedział jak zgarbiony pan w swetrze!

Westchnąłem i zszedłem po schodkach. Woda była przyjemna. Chciałem odpłynąć od niej, dosłownie i w przenośni, ale nagle poczułem jej dłoń na udzie. Przez sekundę.

Odskoczyłem, jakbym się poparzył.

– Przepraszam – zaśmiała się. – Przypadek.

– Serio? To już drugi „przypadek” dzisiaj.

Ludzie patrzą, Mateusz – szepnęła z uśmiechem. – Uśmiechnij się. Żeby nie pomyśleli, że cię maltretuję.

Wyszedłem z basenu szybciej niż wszedłem. Owinięty w ręcznik, usiadłem w cieniu i obserwowałem, jak Marianna płynie kilka długości, a potem wychodzi, powoli, spokojnie, z wodą spływającą po jej ciele. Znowu czułem ten idiotyczny mętlik w głowie.

Z jednej strony byłem zły. Z drugiej... nie mogłem przestać patrzeć.

Żarty się skończyły

Zamknąłem laptopa, ale nie byłem w stanie zasnąć. Leżałem w łóżku w samych bokserkach, gapiąc się w sufit, kiedy usłyszałem, jak drzwi łazienki się otwierają.

Marianna wyszła z niej w szlafroku. Cienkim, białym, związywanym tylko w pasie. Włosy miała rozpuszczone, lekko wilgotne. Zatrzymała się przy toaletce i zaczęła coś rozcierać na szyi – balsam? Perfumy? Cholera wie.

– Jeszcze nie śpisz? – zapytała, odwracając się lekko.

– Próbuję – odpowiedziałem sucho. – Ale coś mi nie idzie.

– To może pogadamy?

Usiadła na brzegu łóżka, nie czekając na zaproszenie. Jej kolano dotknęło mojej stopy. Przesunąłem się odruchowo, ale nieznacznie. I, co najgorsze, nie dlatego, że naprawdę chciałem.

– Mateusz... ty w ogóle się nie bawisz. Jesteśmy w Hiszpanii, jest piękna pogoda, hotel, basen, a ty się zachowujesz jak chłopiec, którego mama posłała na kolonię z obcą ciocią.

– Bo tak się czuję – wycedziłem. – To dziwne. I... niekomfortowe.

– Dla ciebie. A ja?

– Co „a ty”?

– Ja też tu jestem. I nie udawaj, że mnie nie zauważasz. Że nie widzisz, jak na mnie patrzysz.

– Przestań – powiedziałem cicho. – To nie jest zabawne.

– A ja nie żartuję.

Zamilkłem. Ona też. Napięcie, które wisiało w powietrzu od początku wyjazdu, właśnie urosło do granic możliwości. Marianna nachyliła się bliżej.

– Wiesz... – zaczęła, szeptem. – Gdybyś nie był mężem mojej córki...

Nie dokończyła. Nasze twarze były zbyt blisko. Przez ułamek sekundy poczułem, jak jej oddech muska moją skórę.

I wtedy ktoś zapukał do drzwi.

– Serwis! Czyste ręczniki! – rozległo się zza drewnianych paneli.

Odsunęliśmy się natychmiast. Marianna poprawiła pasek od szlafroka i poszła otworzyć. Stałem przy oknie, próbując ochłonąć.

Minutę później w pokoju zapanowała cisza. Ale już nic nie było takie jak wcześniej.

Próbowałem zagłuszyć te myśli

Rano nikt się nie uśmiechał. Marianna siedziała przy stole w hotelowej jadalni i mieszała kawę w filiżance, nie podnosząc wzroku. Ja siedziałem naprzeciwko niej, próbując przełknąć bułkę, która rosła mi w ustach jak gąbka.

Fajnie było, prawda? – rzuciła w końcu, nie patrząc mi w oczy.

– Nie wiem, czy to odpowiednie słowo – odpowiedziałem. I od razu tego pożałowałem.

Spojrzała na mnie z kpiącym uśmiechem.

– Odpowiednie... Jaki ty jesteś poprawny, Mateusz. W każdej sytuacji. Nawet jak wszystko się wali, ty trzymasz fason. Brawo.

– Nie o to chodzi – westchnąłem. – Po prostu... To wszystko zaszło za daleko.

– A może coś w końcu coś się w tobie obudziło?

Zamilkliśmy znowu. Cisza była inna niż wcześniej. Nie pełna napięcia – raczej pusta, wymęczona. Tak jakby oboje zgodziliśmy się, że nic się nie wydarzyło, mimo że przecież oboje wiedzieliśmy, że coś się wydarzyło. Nawet jeśli nie fizycznie, to wewnątrz.

Po śniadaniu poszliśmy na plażę. Nie trzymaliśmy się razem, nie rozmawialiśmy. Ona czytała książkę w okularach przeciwsłonecznych. Ja brodziłem w wodzie, próbując nie myśleć o tym, jak wyglądała, gdy siedziała obok mnie poprzedniego wieczoru. Jak pachniała. Jak blisko byliśmy.

Zaczynałem czuć wściekłość – na nią, na siebie, na cały ten absurdalny pomysł wakacji we dwoje.

– Wiesz – powiedziała w końcu, gdy wracaliśmy do hotelu – najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie żałuję. Ani trochę.

– A ja żałuję wszystkiego – odpowiedziałem bez namysłu. Tylko to była tylko połowa prawdy.

Nie spojrzała na mnie. Wzięła swoją torbę, weszła do windy i nie powiedziała już ani słowa.

Nigdy o tym nie powiem

Podróż powrotna była cicha jak grób. Marianna siedziała przy oknie z zasłoniętymi oczami. Niewiele się ruszała. Ja odliczałem minuty, odcinki lotu, kolejne tąpnięcia silnika. Myśli uciekały w kółko do tych kilku sekund, które nas prawie pochłonęły. Wróciłem do nich tysiące razy, za każdym razem z inną wersją końcówki. Co by było, gdyby nie to pukanie?

Wylądowaliśmy. Odebraliśmy bagaże. Szliśmy razem przez lotnisko, ale każde w swojej własnej bańce. Cisza między nami nie była już ochroną – była wyborem. Zawiesiliśmy coś między sobą, co nie miało nazwy.

W samochodzie – znowu to samo. Marianna wpatrzona w telefon, ja w drogę. Czułem w ustach smak popiołu. Cokolwiek tam się rozgrywało, skończyło się wcześniej, niż się naprawdę zaczęło.

Zatrzymałem się pod jej blokiem.

Dobrze, że jesteśmy – powiedziałem w końcu, ale nie brzmiało to jak powitanie.

Marianna rozpięła pas, nie odwracając się.

Zapomnijmy o tym – powiedziała cicho. – Nigdy tego nie było. Dobrze?

Nie odpowiedziałem od razu. Patrzyłem na nią, jakby to miało mi dać jakąkolwiek odpowiedź. Ale nic nie przychodziło.

Kto by nam uwierzył? – dodała, już wychodząc z auta. – Nawet my sami nie chcemy.

Zatrzasnęła drzwi. Odeszła bez słowa więcej.

W drodze do domu nie włączałem radia. W mieszkaniu Kasia uśmiechnęła się, rzucając przez ramię:

I jak było z mamą? Nie zamęczyła cię?

– Nie – skłamałem. – Było... spokojnie.

W nocy długo nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na Kasię, która spała obok, a we mnie rosło poczucie, że coś we mnie zostało złamane. Nie wiem, co to było dokładnie. Może zaufanie. Może lojalność. A może tylko złudzenie, że jestem lepszym człowiekiem niż w rzeczywistości.

Wciąż o tym myślę

Minęło już kilka tygodni od powrotu. Wróciłem do pracy, do grafiki, do rutyny, w której czuję się jak ryba w wodzie – dopóki nie zamknę laptopa i nie spojrzę na Kasię. Wtedy wszystko wraca. Twarz Marianny, jej uśmiech, dotyk dłoni, zapach skóry. Te kilka dni w Hiszpanii nie były tylko przerwą od codzienności. One ją przedefiniowały.

Marianna dzwoni od czasu do czasu. Zwykłe rzeczy – o przepisie, o Kasi, o pogodzie. Nigdy nie wspomina wakacji. A ja... ja udaję, że też nie pamiętam. Ale pamiętam wszystko.

Pamiętam, jak wyglądała, gdy wyszła z wody. Pamiętam, jak jej głos brzmiał, gdy szeptała, że nie żałuje. Pamiętam to napięcie w hotelowym pokoju, i ten cholerny moment przed pocałunkiem, którego nie było – ale który był wystarczająco prawdziwy, by śnił mi się co noc.

Czasem wciąż zastanawiam się, co by było, gdyby nie pukanie do drzwi. Gdybyśmy się wtedy nie zatrzymali. Czy byłbym dziś innym człowiekiem? Gorszym? Szczęśliwszym? Nie wiem.

Wiem tylko jedno – od tamtej chwili granice się przesunęły. I nawet jeśli nigdy ich nie przekroczyłem, to już nigdy nie wrócę na ich dawną pozycję.

Najgorsze jest to, że nie wiem, co bym zrobił, gdyby zdarzyła się druga szansa. Czy to ja byłem słaby? Czy ona wiedziała, co robi? A może po prostu... oboje za bardzo chcieliśmy poczuć dreszcz emocji?

Mateusz, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama