„Na wakacje do Chorwacji z mężem jechałam jak za karę. Ale po jednym wieczorze z innym facetem wszystko się zmieniło”
„Spojrzałam na Tomka. Wzruszył ramionami. Bez emocji, bez refleksji. Jakby to była zupełnie obojętna propozycja. Ja się zgodziłam. Trochę z ciekawości, trochę z przekory. Chciałam zobaczyć, co się stanie, jeśli przez chwilę będę kimś innym”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam lata. To znaczy, lubiłam – kiedyś, jak byłam młoda, jak wszystko było jeszcze proste. Ale teraz... teraz lato kojarzyło mi się z potem na plecach, wymuszonym uśmiechem i dźwiganiem cudzych walizek, cudzych oczekiwań, cudzych marzeń. Tomek chciał wakacji.
– Żeby się odciąć – powiedział.
Odciąć od czego? Od siebie nawzajem? Od tej niezręczności między nami, od rozmów, które nie miały już sensu?
Pojechaliśmy na wyspę w Chorwacji. Miał być reset, słońce, wino. A był chłód. Nie ten przyjemny wieczorny z powiewem znad Adriatyku. Chłód między mną a nim. Przypominało to spacer po cienkiej tafli lodu. Każde słowo mogło załamać powierzchnię.
Siedział obok mnie w samolocie i nie powiedział ani słowa. Przez całą drogę patrzył w ekran, śledząc jakiś absurdalny film. Nie spytał, czy dobrze się czuję, nie spojrzał nawet. Niby byliśmy razem, ale zupełnie osobno. Patrzyłam na jego profil i zastanawiałam się, kiedy dokładnie przestaliśmy być blisko. Nie umiałam tego wskazać. To przyszło jak kurz – osiadał powoli, aż przysłonił wszystko.
Zatrzymaliśmy się w hotelu, który kiedyś pewnie uznalibyśmy za romantyczny. Teraz był tylko miejscem z czystą pościelą i dużym łóżkiem, które wydawało się zbyt szerokie. Rano jadaliśmy w milczeniu, wieczorami zasypialiśmy plecami do siebie. Tęskniłam – nie za nim. Tęskniłam za sobą. Za dziewczyną, którą byłam, zanim wszystko spowszedniało.
– Basia, znów będziesz cały dzień na telefonie? – spytał mnie któregoś wieczoru, tonem bardziej znużonym niż zirytowanym.
– A ty na laptopie? – odparłam, nawet nie patrząc mu w oczy.
I zamilkliśmy znowu. Jakby te dwa zdania wyczerpały cały nasz dzienny limit słów.
Spotkaliśmy ich przypadkiem
Nie pamiętam, kto pierwszy ich zauważył. Może ja, może Tomek. Siedzieliśmy na hotelowym tarasie, popijając drinka, udając, że zachód słońca robi na nas jakieś wrażenie. I wtedy z drugiego końca ogrodu doszły mnie śmiechy – ten śmiech poznałabym wszędzie.
– Basia?! – krzyknęła Karolina, już idąc w naszą stronę z szerokim uśmiechem.
Zrobiło mi się gorąco. Nie z radości – bardziej ze wstydu. Przy niej zawsze czułam się trochę gorsza: mniej ładna, mniej spełniona, mniej ciekawa. Objęła mnie jak dawna przyjaciółka, chociaż widziałyśmy się ostatnio na moim ślubie. Jej mąż – Marek – rzucił Tomkowi żart o tym, że „nie postarzał się wcale”, i już wszyscy siedzieliśmy razem, jakbyśmy się znali od wczoraj.
– My przyjeżdżamy tu co roku, odkąd Marek zainwestował w te apartamenty. No, wiesz, trzeba jakoś odpocząć od projektów – rzuciła Karolina mimochodem, jakby wspominała o zakupie bułek.
Tomek uśmiechał się sztucznie. Ja też. Słuchałam ich opowieści o wspinaczce w Dolomitach, dzieciakach w prywatnej szkole, o podróżach, i czułam, jak kurczę się w środku. Nie mieliśmy o czym opowiadać. A przynajmniej nie takich historii. Nasze dni były do siebie podobne jak dwie krople deszczu.
– I co u was? – spytała Karolina z tym swoim udawanym zainteresowaniem.
– Stabilnie – odpowiedział Tomek.
Po spotkaniu wracaliśmy w milczeniu. W pokoju zdjęłam buty i rzuciłam:
– Miło, nie? Zderzyć się z czyimś sukcesem.
– Przesadzasz. Znasz Karolinę – zawsze lubiła się chwalić.
– Może po prostu ma czym.
– Jeśli chcesz się z kimś ścigać, to mów od razu.
– Ja? – prychnęłam. – Ja już dawno zeszłam z toru.
I znów zamilkliśmy.
To był jej pomysł
– A może się rozdzielimy? – zaproponowała Karolina podczas śniadania następnego dnia. – Ty, Basia, pojedziesz z Markiem na wycieczkę łodzią. Tomek, ty dołączysz do mnie, chcę zobaczyć te stare ruiny nad zatoką. Co wy na to? Będzie wesoło!
Spojrzałam na Tomka. Wzruszył ramionami. Bez emocji, bez refleksji. Jakby to była zupełnie obojętna propozycja. A może naprawdę już nie czuł nic? Zgodziłam się. Trochę z ciekawości, trochę z przekory. Chciałam zobaczyć, co się stanie, jeśli przez chwilę będę kimś innym niż żoną Tomka.
Z Markiem od początku było… lekko. Potrafił mówić o rzeczach błahych tak, że stawały się ciekawe. Śmialiśmy się. Oglądaliśmy wybrzeże z pokładu łódki, piliśmy lokalne wino z plastikowych kubków. Opowiadał o tym, co robi, jak zmienił zawód w wieku czterdziestu lat, bo już nie mógł patrzeć w ekran komputera.
– Ty też się czasem dusisz, prawda? – zapytał, poprawiając mi okulary przeciwsłoneczne, które prawie spadły mi z nosa.
– Czasem? – zaśmiałam się gorzko. – Ostatnio to prawie ciągle.
Patrzył na mnie długo. I cicho. A potem powiedział:
– To dobrze, że jeszcze to czujesz.
Nie dotknął mnie. Nie flirtował nachalnie. Ale sposób, w jaki na mnie patrzył... dawno nikt tak na mnie nie patrzył. Z uwagą. Jakbym istniała.
Wieczorem, kiedy wróciliśmy, czułam się winna. Ale nie przez Marka. Przez siebie. Bo pierwszy raz od dawna czułam, że żyję.
Tomek leżał na łóżku z laptopem.
– Jak było? – spytał beznamiętnie.
– W porządku – odpowiedziałam i zniknęłam w łazience.
Ale w środku coś się we mnie zmieniło. Zaczęłam na coś czekać. Na kogoś. Ale nie na mojego męża.
Wyrzuciliśmy z siebie wszystko
Kelner odstawił talerz z owocami morza, których nawet nie miałam ochoty dotykać. Tomek siedział naprzeciwko, popijając białe wino z tym swoim spokojem, który kiedyś mnie koił, a teraz drażnił jak zadra pod paznokciem.
– I jak było z Markiem? – spytał w końcu. Zaskakująco neutralnie. Jakby pytał o pogodę.
– Spokojnie. Łódka, wino, dużo gadania.
– O czym?
– O wszystkim. O niczym. O życiu.
Zamilkł. Jego dłoń lekko drgnęła na kieliszku. Czekałam. I wtedy padło:
– Karolina mówiła... że lubisz słuchać Marka. Że jesteś przy nim inna. Lżejsza.
– Mhm. Nie wiem. Może. A ty? – podniosłam wzrok. – Jak było z Karoliną?
Tomek się zawahał. Wziął łyk wina, jakby chciał zyskać czas.
– Dobrze. Lubi mówić. Ma dużo pasji. Słuchałem.
– I co?
– I... była chwila, kiedy pomyślałem, że chciałbym umieć się tak jeszcze z kimś śmiać.
Siedzieliśmy w ciszy. Niewygodnej. Bolącej. A jednak potrzebnej.
– Czy my się jeszcze w ogóle lubimy? – zapytałam.
Tomek spojrzał na mnie, pierwszy raz naprawdę uważnie od dawna.
– Nie wiem. Chyba czasem mam nadzieję, że tak. Ale potem... czuję, że cię nie znam.
– A ja czuję, że mnie nie widzisz. Od lat.
– A ty mnie nie potrzebujesz. Przynajmniej nie takiego jakim jestem.
– I co dalej z nami?
– Nie wiem.
Zamilkliśmy. Na stole stygły krewetki w maślanym sosie.
Ktoś wreszcie to powiedział
Nocą plaża była prawie pusta. Tylko gdzieś daleko słychać było rozmowy w jednym z barów, muzykę rozmytą przez wiatr i szum fal. Szliśmy obok siebie – jak nieznajomi, którzy przypadkiem wybrali ten sam kierunek.
Tomek miał ręce w kieszeniach. Ja trzymałam sandały w dłoni, bose stopy zostawiały ślady w chłodnym piasku. Milczeliśmy. Ale tym razem nie było to milczenie z obojętności. Bardziej jakby każde z nas układało sobie słowa w głowie. Próbowaliśmy znaleźć takie, które nie zranią, a i tak wiedzieliśmy, że się nie da.
– Kiedy ostatni raz było nam dobrze razem? – zapytałam cicho.
Tomek wzruszył ramionami.
– Może wtedy, gdy jeszcze nie myśleliśmy, że trzeba być szczęśliwym. Po prostu byliśmy.
– A teraz?
– Teraz... mam wrażenie, że jesteśmy dla siebie obowiązkiem. Przyzwyczajeniem.
– Nie kochasz mnie już, prawda?
Zatrzymał się. Spojrzał na mnie. Długo.
– Kocham... może. Ale nie tak, jak kiedyś. Nie tak, jak trzeba.
Poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Ale i ulgę. Wreszcie powiedział to, co od miesięcy wisiało między nami.
– Ja też się wypaliłam. Czuję się w środku pusta. Jakbym dawno umarła i tylko chodziła, robiąc swoje.
– Może powinniśmy... przestać się zmuszać. Do bycia razem.
– Może. Może to nie jest porażka. Może to jest uczciwość.
Nie dotknęliśmy się. Nie było krzyku. Tylko to jedno wspólne zrozumienie. Ciche, smutne „tak”.
Chciałam uciec
Obudziłam się pierwsza. Jeszcze było szaro, nie wschodziło słońce, tylko powoli rozpływała się noc. Pokój był cichy. Tomek spał zwrócony do ściany, z ramieniem wystającym spod prześcieradła. Oddychał spokojnie. Był zupełnie bezbronny – i przez chwilę miałam ochotę się do niego przytulić. Jak kiedyś. Jak wtedy, gdy wszystko dopiero się zaczynało. Ale nie zrobiłam tego.
Wstałam powoli, bezszelestnie. Pakowałam się z ostrożnością, jakbym nie chciała zbudzić duchów. Każdy ruch torby był wyborem. Każda złożona bluzka – dowodem, że to się naprawdę dzieje.
Na komodzie zostawiłam kartkę z jednym zdaniem: „Nie wiem, co dalej, ale muszę sprawdzić, czy jeszcze potrafię coś czuć”.
Wzięłam klucze i zeszłam cicho po schodach. Kiedy wyszłam na zewnątrz, poranne powietrze pachniało mokrym piaskiem, słoną wodą i... jakąś dziwną wolnością. Szłam prosto nad morze.
Usiadłam na piasku. Nie płakałam. Nie miałam siły na łzy. Czułam pustkę. Ale to nie była rozpacz. Raczej coś w rodzaju przestrzeni, w której mogło się coś narodzić. Nowe myśli. Nowe ja.
Za mną – zamknięte drzwi hotelu i dziesięć lat, które zostawiłam bez wielkich słów. Przede mną – szum fal. I niepewność. Ale też pierwszy od dawna oddech, który naprawdę był mój.
To nie przyszło nagle
Siedziałam na plaży już długo. Morze zmieniło kolor – z niebieskawego szarego na intensywny błękit. Przypływ delikatnie zmywa ślady na piasku, jakby chciał powiedzieć: nic nie zostaje na zawsze. Ludzie mijają mnie z ręcznikami, z dziećmi, z kawą w kubkach termicznych – i nikt się nie zatrzymuje. I dobrze. Pierwszy raz od dawna nie potrzebuję niczyjej uwagi.
Myślę o Tomku. O tym, jak wyglądał, kiedy spał. Jak przez lata byliśmy tylko „my”. Jak zamieniliśmy się w dwóch obcych ludzi pod jednym adresem. I jak długo udawaliśmy, że nic się nie zmieniło. Że wystarczy jeszcze jeden urlop, jeszcze jeden serial wieczorem, jeszcze jedna wspólna kolacja, by wszystko wróciło. Aż w końcu oboje zrozumieliśmy, że nic już nie wróci.
Myślę też o sobie. O kobiecie, która nauczyła się znikać. Wygaszać swoje potrzeby, milczeć, znosić, być „rozsądną”. Tak długo próbowałam być żoną, że przestałam być sobą. I teraz – jak ktoś, kto długo nie używał mięśni – próbuję wstać.
Nie wiem, co mnie czeka. Nie mam planu. Nie mam wielkich nadziei. Ale mam coś innego: ciszę, która nie boli. Przestrzeń, która może się wypełnić czymś nowym. I świadomość, że nie chcę już żyć z zamkniętym sercem.
Morze faluje spokojnie. Wiatr niesie drobinki soli i piasku. Patrzę przed siebie, czując dziwną mieszaninę pustki i ulgi. Nie jestem szczęśliwa. Ale jestem prawdziwa. A to, chyba, dobry początek.
Barbara, 35 lat
Czytaj także:
- „Wspólne wakacje w Bułgarii to był ostatni gwóźdź do trumny po 11 latach małżeństwa. Jedno zdanie męża mną wstrząsnęło”
- „Na wakacje do Hiszpanii, zamiast z żoną, pojechałem z młodą teściową. Nie mogłem uwierzyć, co wyprawiała w hotelu”
- „Mąż chodził do lasu na jagody, a wracał zadowolony z siebie i spocony. Owoce wrzucał też do innego koszyczka”

