Reklama

Marzyły się nam wakacje z prawdziwego zdarzenia. Słońce, plaża i słodkie lenistwo. Urlopu z prawdziwego zdarzenia nie mieliśmy od dwóch lat i oboje z Pawłem czuliśmy, że bardzo tego potrzebujemy. Zastanawialiśmy się jednak, jak rozwiązać kwestię opieki nad dzieciakami, bo nie ukrywam, że i od tego chcieliśmy trochę odsapnąć.

Nasz wybór, jeśli chodzi o wakacyjny kierunek, padł na Bułgarię. Zawsze chcieliśmy się tam wybrać, ale jakoś nigdy nie było ku temu okazji. W końcu podjęliśmy decyzję, że jedziemy. Stwierdziliśmy, że przydałby się ktoś, kto pomoże nam przy dzieciach, abyśmy mogli mieć wreszcie czas dla siebie i na nic nierobienie.

– Może poprosimy moją mamę? – zaproponował nieśmiało Paweł.

Nikt inny nie przychodził nam do głowy. Moi rodzice nie wchodzili niestety w rachubę ze względu na nie najlepszy stan zdrowia mojego taty. Mama nie chciała go zostawiać samego, co było w pełni zrozumiałe.

– No chyba nie mamy wyjścia, co? – westchnęłam.

Halina jest szalenie specyficzną osobą, przede wszystkim bardzo charakterną. Niewiele ją obchodzi, co myślą inni, aczkolwiek jest tradycjonalistką. Mówi to, co myśli, nie licząc się ze słowami, a czasami przydałoby się, żeby ugryzła się w język. Średnio mi się uśmiechało jej towarzystwo, ale w duchu przekonywałam samą siebie, że może nie będzie tak źle. Do dziś tego żałuję.

Teściowa dała czadu już na lotnisku

Cyrk zaczął się jeszcze w Polsce. Podczas standardowej kontroli na lotnisku okazało się, że połowę bagażu teściowej stanowiło jedzenie – kanapki, ogórki kiszone, pierogi, kiełbasa. Ba, zabrała nawet bigos w słoikach i rosół. Tak, rosół. Nie dowierzaliśmy własnym oczom i mieliśmy ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.

– Nigdy nie wiadomo, czym w tej Bułgarii będą nas karmić – oznajmiła, jakby jej pakunki były czymś najnormalniejszym w świecie.

Rzecz jasna nie było opcji, aby wniosła to wszystko na pokład. Nie docierało do niej, że są pewne przepisy i kropka. Po zażartej dyskusji z celnikami, która nieomal zakończyła się awanturą, Halina zgodziła się na opcję w postaci bagażu nadawanego. Zapłaciliśmy za to jak za zboże. To cud, że przez to całe zamieszanie zdążyliśmy na samolot. Dobrze, że przyjechaliśmy na lotnisko dużo wcześniej, więc znalazł się czas na załatwienie formalności. W samolocie teściowa częstowała wszystkich pasażerów kiszonymi ogórkami, pomimo protestów obsługi lotu. Nie było na nią mocnych, więc stewardessy w końcu się poddały.

Na miejsce dotarliśmy w niezbyt dobrych humorach. Halinie natomiast nic nie przeszkadzało, była w pełni rozpromieniona. Z duszą na ramieniu zastanawiałam się, na jaki teraz wpadnie pomysł. O dziwo, przez kolejne trzy dni był spokój. Bawiła się z dziećmi, razem budowali zamki z piasku i widać było, że świetnie spędzają czas.

Mieliśmy jej po dziurki w nosie

Sielanka nie mogła trwać wiecznie, bo przecież teściowa nie byłaby sobą. Podczas śniadania, na które przyniosła przywiezione z Polski bułki i kiełbasę, chciała wynieść, co się tylko da. Nic dziwnego, że kelnerzy zwrócili jej uwagę i poprosili, aby tego nie robiła.

– Zapłaciłam za to – fuknęła oburzona. – Nie mogę zabrać dla wnuków jogurtów? To nie do pomyślenia. Co za dziki kraj!

Wykłócała się dotąd, aż biedni kelnerzy skapitulowali. Było mi ich autentycznie szkoda. Niestety, Halina dopiero się rozkręcała. Zakumplowała się z barmanem z baru na plaży. Tak raczyła go specjałami przytaszczonymi z kraju, aż faceta dopadły żołądkowe rewolucje i do końca naszego pobytu nie pokazał się w pracy. Wisienką na torcie była nasza wycieczka do Warny, kiedy to teściowa niespodziewanie zabrała mikrofon przewodnikowi i wygłosiła kazanie.

Otóż mieliśmy właśnie wejść do pięknej, zabytkowej cerkwi, jak podniosła lament. Bo to nie katolicka świątynia i dziwnie się tam modlą, więc ona ma w głębokim poważaniu takie atrakcje. Wcięła się w słowo przewodnikowi i nie minęła sekunda, jak pozbawiła go jego roli. Zaczęła opowiadać o katolikach i polskim papieżu. Nie wiedzieliśmy, gdzie oczy wsadzić, ale Halina była w swoim żywiole. Wszyscy patrzyli na to widowisko, zastanawiając się, kim w ogóle jest ta kobieta. Paweł niemalże siłą odebrał jej mikrofon, a przewodnik dał nam dyskretnie znać, żeby nasza rodzina opuściła grupę.

Wstyd na całe życie

Trudno opisać, jak się wtedy czuliśmy, ale wstyd to mało powiedziane. Było to potwornie upokarzające doświadczenie. Halina naturalnie nic sobie z tego nie robiła. Uznała, że to ona ma rację, a pozostali ludzie się mylą i celowo wyprowadzają ją z równowagi. W drodze powrotnej też dała popis. Okazało się, że ukradła z hotelu szlafrok i ręczniki.

– Za takie pieniądze to mi się należy – stwierdziła.

Akurat o coś takiego bym jej nie podejrzewała, ale pozory mylą. Jakby tego było mało, pokłóciła się z pracownikiem obsługi lotniska, bo bardzo nie spodobało się jej to, że gdy przechodziła przez bramkę bezpieczeństwa, włączył się alarm. Oczywiście nie było o co robić rabanu, zapomniała po prostu zdjąć zegarka. Sporo nerwów kosztowały nas wyjaśnienia, że ona ma tak zawsze i że to jej standardowe zachowanie. W samolocie na szczęście zasnęła. Cieszyłam się, że wracamy do Polski, bo cały ten urlop wyszedł mi bokiem.

Kiedy mogłam rozsiąść się na kanapie we własnym mieszkaniu, nie słuchając głosu Haliny, poczułam niewyobrażalną ulgę. Paweł miał podobnie.

– Nigdy więcej – powiedział, a ja mu przytaknęłam.

Doszliśmy do wniosku, że następnym razem lepiej będzie zapłacić niani, nawet jeśli w związku z tym poniesiemy spore wydatki. Abstrahując od tego, co wyczyniała teściowa, Bułgaria bardzo mi się spodobała. Jednakże na pewno tam nie wrócę, bo będzie mi głupio – zdecydowanie zbyt dużo nieprzyjemnych skojarzeń. Po powrocie przez jakiś czas nie kontaktowaliśmy się z teściami. Kiedy Halina usilnie zapraszała nas na obiady, wymawialiśmy się pracą. Obawiam się, że pewnego dnia nie wytrzymam i wszystko jej wygarnę. Wiem, że generalnie jest to kobieta o dobrym sercu, co nie zmienia faktu, że powinna mocno zastanowić się nad swoim zachowaniem.

Ola, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama