„Na wakacjach zgubiłam telefon, ale dopiero tydzień później się załamałam. Zostałam pośmiewiskiem całego internetu”
„Telefon się nie znalazł. Kiedy wróciłam do miasta i na uczelnię, wszystko wydawało się znajome, a jednak coś się nie zgadzało. Niby nikt nic nie mówił, ale unikali mojego wzroku, szeptali, gdy przechodziłam obok”.

- Redakcja
Czasem mam wrażenie, że życie mnie dusi. Dosłownie – tak jakby ktoś przykładał mi poduszkę do twarzy i mówił: „Jeszcze jeden semestr. Jeszcze jedna sesja. Jeszcze trochę”. Mówią, że studia to najlepszy czas w życiu. Ja natomiast codziennie budzę się z przekonaniem, że coś mi ucieka między palcami. Może to przez to miasto – ciasne, z wiecznym smogiem, z ludźmi, którzy zawsze gdzieś się spieszą i nigdy na nic nie mają czasu. Może to przez ludzi, którzy udają, że wszystko w ich życiu jest na miejscu, a potem wracają do mieszkań, w których nie potrafią oddychać.
Ja też tak mam. W tym roku po raz pierwszy nie wróciłam na święta do domu. Powiedziałam mamie, że mam pracę zaliczeniową. Kłamałam. Po prostu nie chciałam znów słuchać, że powinnam się ogarnąć. Że nie jestem dzieckiem. Że powinnam już wiedzieć, czego chcę. A ja przecież nie wiem.
Potem Bartek wpadł na pomysł tego wyjazdu. Nazwał go „ceremonią wolności”. Kiedy to powiedział, wszyscy się roześmiali. Ale ja poczułam, że może właśnie tego potrzebuję – rytuału, który pozwoli mi zostawić coś za sobą. Bartek, Ola, Tomek, kilka innych osób z naszego roku. Wynajęliśmy mały domek nad morzem – blisko plaży, na odludziu, gdzie nie ma zasięgu. I to miało być piękne – czyste powietrze, szum fal, przestrzeń, której tak bardzo mi brakowało.
Pierwsza noc była jak sen. Ognisko, wino rozlane w plastikowe kubki, śmiech niosący się po ciemku. Bartek opowiadał o wolności jakby to był jego osobisty cel. Ola flirtowała z kim popadnie. Tomek siedział obok mnie i podawał mi chrupki, jakby to miało jakieś znaczenie. A ja… po raz pierwszy od dawna nie czułam się obco. Przez chwilę.
Rano obudziłam się z bólem głowy i dziwnym wrażeniem pustki. Szukałam telefonu. Pod poduszką, w plecaku, na parapecie. Nigdzie go nie było.
Zniknął gdzieś mój telefon
– Nie mogę znaleźć telefonu – powiedziałam cicho, siedząc na drewnianym ganku z dłońmi w kieszeniach bluzy. Zimny poranek wdzierał się do środka przez szpary w drzwiach. Bartek wyszedł zza rogu, z plastikową szczoteczką do zębów w ustach i spojrzał na mnie z góry.
– Serio? – wycedził przez pianę. – Może to znak. Taki detoks od technologii.
Śmiał się sam do siebie, jakby właśnie wymyślił coś wyjątkowo bystrego. Po chwili dołączyła do nas Ola, z kubkiem herbaty, w której już zdążyły wylądować dwa suche liście. Spojrzała na mnie uważnie.
– Sprawdzałaś w sypialni? Może spadł za łóżko?
– Sprawdzałam wszędzie – odparłam.
Bartek poklepał mnie po ramieniu jak dziecko, które zgubiło ulubioną zabawkę.
– No i co z tego? Parę dni offline jeszcze nikogo nie zabiło. Zobacz, masz twarz, oczy, ręce – wszystko działa. Może w końcu odpoczniesz od świata.
Ktoś z wnętrza domku dorzucił:
– Detoks, Lena! Będziesz jak nowo narodzona!
Wszyscy się śmiali. Nawet Ola się uśmiechnęła, choć bardziej z uprzejmości niż z przekonania. Poczułam się, jakby ktoś właśnie zamknął mnie w pudełku bez dziur na powietrze.
Nie miałam siły się tłumaczyć. Przecież chodziło nie tylko o telefon. O zdjęcia, wiadomości, dostęp do konta bankowego, do mojego życia, które i tak wisiało na ostatnim pasku baterii. W kieszeni miałam tylko stary bilet z autobusu i chusteczkę z pociągniętym eyelinerem. Czułam się jak bez ręki, jakbym coś z siebie straciła.
Nie chciałam robić scen. Miałam wrażenie, że jeśli powiem choć jedno słowo za dużo, to znów będę tą samą zamkniętą w sobie Leną, której i tak nikt nie znał naprawdę. Ola przysiadła się bliżej, na chwilę kładąc dłoń na moim kolanie.
– Może ktoś ci go zabrał dla żartu… Przeszukałaś rzeczy innych?
Pokręciłam głową. Nie chciałam podejrzewać nikogo. Jeszcze nie. Ale coś już było nie tak. Bartek jakby celowo chciał mnie zbyć, śmiał się trochę za głośno, a Ola nie potrafiła utrzymać spojrzenia na mojej twarzy dłużej niż kilka sekund.
Wróciłam do środka i usiadłam na łóżku. Przez okno widziałam falujące trawy, jakby świat na zewnątrz oddychał spokojnie. Ja oddychałam płytko. Każda godzina bez telefonu ciążyła mi coraz mocniej. Tego dnia nie powiedziałam już prawie nic. Wieczorem znów było ognisko, śmiechy, muzyka z głośnika, który należał do Bartka.
A ja siedziałam z boku, słuchając, jak inni mówią o wolności, nie mając pojęcia, że właśnie straciłam kontrolę nad czymś znacznie większym niż telefon.
Czułam się jak w pułapce
Telefon się nie znalazł. Kiedy wróciłam na uczelnię, wszystko wydawało się znajome, a jednak coś się nie zgadzało. Weszłam do sali wykładowej i poczułam na sobie spojrzenia, jakby ktoś oblał mnie farbą, którą widzą tylko inni. Niby nikt nic nie mówił, ale unikali mojego wzroku, szeptali, gdy przechodziłam obok.
Zignorowałam to. Myślałam, że przesadzam.
Dopiero wieczorem, kiedy włączyłam komputer i weszłam na nasz grupowy czat, poczułam, jak coś we mnie się napina. Ktoś wrzucił zrzut ekranu z mojego profilu: post, którego nie pisałam. Zdjęcie z plaży – ja i Ola, choć kompletnie nie pamiętałam, by ktoś je zrobił. Pod spodem podpis: „Najlepsza wersja mnie – wolna od reszty tego g...”. Komentarze były mieszane: kilka lajków, kilka zdziwionych reakcji.
Napisałam na czacie: „To nie ja to wrzuciłam”. Odpowiedziała cisza.
Próbowałam zalogować się na swoje konto. Hasło nie działało. Spróbowałam opcji odzyskiwania – adres e-mail zmieniony, numer telefonu inny. Ktoś przejął moje konto.
Dopiero wtedy poczułam panikę. Usiadłam na podłodze w mieszkaniu, z laptopem na kolanach, ręce mi się trzęsły. Weszłam na inny profil. To samo. Nowe zdjęcia. Zdjęcia, na których byłam – niektóre nawet sprzed wyjazdu, ale podpisy brzmiały obco. Tak jakby ktoś próbował mnie przedstawić jako kogoś zupełnie innego. Kogoś cynicznego, rozbawionego, złośliwego.
Zadzwoniłam do Oli. Odebrała po dłuższej chwili.
– Co się dzieje? – zapytałam od razu. – Widzisz, co ktoś wypisuje z mojego konta?
Po drugiej stronie było cicho. Dopiero po chwili odezwała się niepewnym głosem:
– Lena… dziwne to wszystko. Ludzie mówią, że ty... no wiesz, że to ty sama. Że zmieniłaś się po tym wyjeździe.
– To nieprawda! Ktoś mi ukradł telefon, ktoś to robi specjalnie! – prawie krzyczałam.
– Wiem, że to brzmi źle, ale... może po prostu zrób sobie przerwę. Wycofaj się na jakiś czas. Daj temu ucichnąć – powiedziała szybko, jakby odczytywała gotowy tekst.
– Ola, naprawdę wierzysz, że to ja?
Zamilkła. I to milczenie bolało bardziej niż wszystko inne.
Po rozmowie długo jeszcze siedziałam w ciemnym pokoju. Nie chciałam nikogo widzieć. Czułam, jak z każdą godziną wokół mnie robi się pusto, jakby ktoś odcinał mnie od reszty świata kawałek po kawałku.
Wiedziałam, że to nie ja wypisuję te rzeczy. Ale zaczynałam się bać, że nikt poza mną już w to nie wierzy.
Zrobiło się jeszcze gorzej
Wezwanie na rozmowę do dziekana przyszło mailem, bez żadnych wyjaśnień. Siedziałam przed jego gabinetem, słuchając stukotu obcasów na korytarzu i próbując się nie trząść. Wiedziałam, że to nie będzie zwykła formalność. Miałam przeczucie, że już nic nie będzie zwykłe.
Dziekan spojrzał na mnie ponad okularami. Na stole leżały wydruki – posty z mojego profilu, zrzuty ekranów rozmów, których nie pamiętałam. Niektóre były obraźliwe, inne tylko dziwne, ale razem tworzyły obraz osoby, której sama bym się bała.
– Pani Leno – zaczął sucho. – Mamy tu sytuację, która stawia panią w bardzo niepokojącym świetle. Otrzymaliśmy skargi od studentów, wykładowców. Posty, które pani zamieściła, są co najmniej niestosowne. Sugestie, słowa pogardy wobec innych studentów… I te wypowiedzi o wykładowcach. Nie mogę tego zignorować.
– To nie ja – przerwałam mu, zanim dokończył. – Ktoś ukradł mój telefon. Pisałam już do administracji, próbuję odzyskać dostęp do konta, ale…
– Ale to pani nazwisko. Pani zdjęcia. Pani numer studenta – powiedział i spojrzał na mnie długo. – I niestety, nie ma żadnych dowodów, że to nie pani.
Próbowałam coś jeszcze powiedzieć, wyjaśnić, ale głos mi się załamywał. Nie płakałam, nie przy nim. Ale czułam, że nie mam żadnej szansy. Usłyszałam suche: „Zostaje pani zawieszona do wyjaśnienia sprawy”.
Wyszłam, nie mówiąc słowa. Na korytarzu stał Bartek, oparty o ścianę, z telefonem w ręku. Kiedy mnie zobaczył, podniósł wzrok i uśmiechnął się kącikiem ust.
– Nie wiedziałem, że jesteś aż tak dobra w social mediach – rzucił z udawaną lekkością.
– To ty? – zapytałam cicho. – To ty to robisz?
Uniósł brwi, udając zaskoczenie.
– Lena, nie wszystko musi kręcić się wokół ciebie. Może ktoś po prostu pokazał twoje prawdziwe ja.
Chciałam rzucić się na niego z pięściami, krzyczeć, ale stałam tam, z rękami przy bokach, czując, jak wszystko ze mnie odpływa. Bartek odszedł bez słowa, a ja zostałam, otoczona pustką.
Tego dnia nikt się do mnie nie odezwał. Wiadomości na czacie ucichły. Przestałam istnieć. Jedyną wiadomością, którą dostałam, był lakoniczny mail z sekretariatu – formalne potwierdzenie zawieszenia. Reszta... zamilkła.
Zostałam z tym sama
Próbowałam porozmawiać z Tomkiem. Zawsze był inny niż reszta – cichszy, uważniejszy. Złapałam go na korytarzu, zanim zdążył mnie minąć.
– Tomek, ty chyba wiesz, że to nie ja…
Zawahał się. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął.
– Wiem, że coś tu nie gra. Ale nie chcę się mieszać. Nikt nie chce. Ludzie się boją być kojarzeni – dodał i zniknął za rogiem.
Zostałam z tą ciszą. Wróciłam do mieszkania i przez pół nocy przeglądałam swoje stare posty, analizując każde słowo, każdą zmianę tonu. Próbowałam odnaleźć jakiś ślad, trop, cokolwiek. Myślałam o powrocie na plażę, ale wiedziałam, że to byłoby jak rozdrapanie ran, które dopiero się otwierają.
Zaczęłam pisać sama. Nowe konto. Bez zdjęć, bez znajomych. Zwykłe wpisy – krótkie, prawdziwe. Pisałam o bezsilności, o poczuciu wymazania, o tym, jak to jest, kiedy twoje imię przestaje należeć do ciebie.
Chciał mi dać nauczkę?
Złapałam Bartka przy wejściu do akademika. Stał z paczką chipsów, jakby nic się nie działo. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się kpiąco.
– Co tam, Lena? Zatęskniłaś za plażą?
– To ty, prawda? – zapytałam bez żadnych wstępów. – Przejąłeś moje konto. Ty to wszystko zrobiłeś.
Wzruszył ramionami.
– Nie wszystko w życiu trzeba robić samemu. Czasem wystarczy mieć pomysł.
Zacisnęłam pięści.
– Po co?
– Może to nie miejsce na słabości – odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Może wolność to tylko iluzja, którą sprzedaliśmy sobie nad ogniskiem. Ty naprawdę w to uwierzyłaś?
Odwróciłam się i odeszłam. Nie płakałam przy nim. Dopiero w pustym pokoju puściło wszystko. Płakałam długo i bezgłośnie. Już nie miałam nic do stracenia. Może dlatego w końcu poczułam ulgę. Postanowiłam poszukać pomocy na poważnie. Jeszcze nie wiem, od czego zacznę, ale wiem, że tak tego nie zostawię.
Lena, 23 lata
Czytaj także:
- „Byłam dziewczyną na posyłki dla wszystkich nawet w czasie urlopu. Jedynym ratunkiem dla mnie było zniknąć”
- „Moja przyjaciółka okazała się najgorszą zdrajczynią. Podstępnie ukradła pomysły, odbierając mi awans”
- „Znalazłam wymarzony pokój na wynajem. Ekscytacja szybko opadła, gdy współlokatorem okazał się ktoś z przeszłości”

