„Na wakacjach w Maspalomas trafiliśmy na nietypową parę. Przez nich mój mąż zmienił się w zupełnie innego człowieka”
„Niby byli zwyczajni. Uśmiechnięci, rozmowni, widać, że naprawdę darzyli się uczuciem. Często ona chwytała go za rękę, a on czule zakładał jej pasemko włosów za ucho. Jednak zauważyłam coś jeszcze. Co? To było w tym wszystkim najdziwniejsze”.

- Listy do redakcji
Zawsze myślałam, że jedyne, czego potrzebujemy z Markiem na wakacjach, to wygodny hotel, klimatyzacja i dostęp do Wi-Fi. Bez tego trudno byłoby przetrwać – przynajmniej jemu. Siedemnaście lat małżeństwa nauczyło mnie, że nie warto się szarpać. On zawsze musi mieć dostęp do laptopa, bo „może coś z pracy wyskoczy”.
Nie umiał przeżyć chwili bez smartfona
Mój mąż przecież zawsze musi być na bieżąco i gdyby przegapił jakąś wiadomość na biurowej grupie, najpewniej świat by się zawalił. Doskonale wiem, że taki już jest. Musi znać najnowsze informacje, śledzić nowinki w social mediach, dyskutować na grupach. Wakacje to czas resetu? Oczywiście. Ale dla niego ten reset wcale nie polega na odcięciu się od ekranu drogiego smartfona, który wymienia praktycznie co roku na nowszy model. Bo stary ma „słabe parametry”, „nie pozwala zainstalować jakiejś nowej aplikacji” i w ogóle jest „do niczego”. To jego własne słowa.
A ja? No cóż, ja wzięłam ze sobą książkę. Kocham czytać, ale w codziennym kołowrotku i nerwowym bieganiu pomiędzy pracą, zakupami i domem nie mam zbyt dużo czasu na lekturę. Wieczorami najczęściej padam, zmęczona już po przeczytaniu kilku stron. Teraz postanowiłam nieco nadrobić zaległości i zrelaksować się z powieścią na plaży. Albo na hotelowym leżaku. Do walizki zapakowałam też kostium. Taki z wyprzedaży, bo zawsze to kilka groszy taniej. Ale ładny. Z uroczymi falbankami i w błękitnym kolorze, który ponoć pięknie podkreśla moje oczy.
– Będzie fajnie, zobaczysz – mówił przed wyjazdem Marek, nawet mnie przytulił.
– Jasne, gdy tylko odkleisz się od telefonu – mruknęłam, ale bez złośliwości.
Po prostu wiedziałam swoje. I byłam przekonana, że mój mąż na pewno długo nie wytrzyma bez buszowania po internecie. Pływanie, opalanie, zwiedzanie i inne rozrywki? Oczywiście. Ale w doborowym towarzystwie. Czyli on i jego smartfon z tysiącem funkcji, gier, aplikacji i jeden Bóg wie, czego tam jeszcze.
Osobiście wolałabym więcej zwiedzać, przeżywać i smakować, a mniej sprawdzać, analizować i fotografować. No ale musieliśmy iść na jakiś kompromis.
Byli dziwni i bardzo spokojni
Do Maspalomas przylecieliśmy w sobotę. Nieco odświeżyłam się po drodze z lotniska, chwilę odpoczęłam i wyruszyłam na zwiedzanie okolicy. Marek… On wolał zostać w pokoju. Ponoć musiał koniecznie sprawdzić coś z pracy.
W hotelu szybko zwróciłam uwagę na pewną parę. Ona miała pięćdziesiąt kilka lat, poprzetykane siwymi pasemkami włosy związane w niedbały koczek i długą lnianą sukienkę. On – brodaty blondyn, z szerokim uśmiechem i uważnym spojrzeniem. Siedzieli codziennie przy tym samym stoliku, delektowali się jedzeniem, dużo rozmawiali. Ot, zwyczajna para w dojrzałym wieku. No wiecie, taka, co to już odchowała dzieci i teraz wreszcie ma chwilę dla siebie po latach dla rodziny. Spędzają wakacje tylko we dwójkę i cieszą się swoim towarzystwem. Odkrytym na nowo. Ale w pewnym momencie coś mnie w nich zaintrygowało.
Niby byli zwyczajni. Uśmiechnięci, rozmowni, widać, że naprawdę darzyli się uczuciem. Często ona chwytała go za rękę, a on czule zakładał jej pasemko włosów za ucho. Jednak zauważyłam coś jeszcze. Co? Nie widziałam u nich ani telefonu, ani tabletu. Ani nawet zwykłego zegarka. Podczas gdy mój mąż wciąż siedział przy stoliku ze swoim nieodzownym smartfonem w ręce, oni ani razu nie spojrzeli w ekran.
– Myślisz, że to jacyś artyści? – zapytałam Marka.
– Może nie mają internetu – rzucił, ziewając i przewijając coś na ekranie.
Przy kolacji okazało się, że siedzą tuż obok nas. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie rozwiązać zagadki, która intrygowała mnie już od kilku dni. Zaczęliśmy rozmowę, najpierw uprzejmie i typowo kurtuazyjnie, a potem coraz śmielej.
– Jesteście tacy spokojni – powiedziałam któregoś wieczoru, po trzecim kieliszku czerwonego wina.
– Bo nie pędzimy. Od trzech lat jesteśmy minimalistami. Nie mamy smartfonów, telewizora, a nasze mieszkanie w Krakowie ma trzydzieści osiem metrów. Ale za to mamy życie wypełnione czasem dla siebie – uśmiechnęła się Alicja.
Mój mąż po prostu zamilkł
Musielibyście zobaczyć minę Marka, gdy usłyszał, co ta kobieta do mnie mówi. Jego oczy zrobiły się wielkie niczym pięciozłotówki. W końcu parsknął:
– Nie mieć smartfona w dzisiejszych czasach to trochę jak jeździć konno po autostradzie. Ja rozumiem, że nie każdy pędzi za nowinkami techniki. No ale też bez przesady. Do dyliżansów już jednak nigdy się nie przesiądziemy.
– A jednak – odpowiedział mu Zbigniew. – Jakoś dajemy sobie radę. W każdym razie nikt nas jeszcze nie przejechał. Za to mniej się rozbijamy o siebie – dodał z nutką ironii, spoglądając na mojego męża.
Marek nie odezwał się więcej do końca kolacji. Ja też nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Bo ci ludzie naprawdę mnie zaintrygowali. Sama czasami także miałam dosyć tego pędu. Ciągłego pośpiechu, pogoni za kolejnymi rzeczami i czasu poświęcanego na to, żeby na nie zarobić. Ale tak całkowicie ze wszystkiego zrezygnować? W ogóle nie korzystać ze smartfona? Jak to niby zrobić? Przecież ludzie z pracy uznaliby mnie za jakąś dziwaczkę, gdybym nagle przestała odpisywać na wiadomości na komunikatorze, twierdząc, że to nie dla mnie.
Wieczorem zauważyłam jednak coś naprawdę dziwnego. Zamiast jak zwykle włączyć laptopa i zasiąść przy hotelowym stoliku, Marek poszedł ze mną na spacer po plaży. Nie mówił dużo, ale trzymał mnie za rękę. To nie zdarzyło się od… właściwie to nie pamiętam od kiedy. Chyba jeszcze od czasów naszego narzeczeństwa.
To eksperyment czy cud?
Następnego dnia rano mój mąż zaproponował ni stąd, ni zowąd:
– Oddajmy na dwa dni telefony do hotelowego sejfu. Tak na próbę.
Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Ty? Ty chcesz spędzić wakacje bez telefonu? – w moim głosie wyraźnie było słychać zdumienie, bo Marek, zaczął mi się tłumaczyć:
– Nie jestem pewien, czy przeżyję – zażartował. – Ci ludzie są dziwni. Ale wyglądają na szczęśliwych. A może i ja bym tak spróbował? No wiesz, tak na próbę. Bo kiedy, jak nie teraz? Podczas wakacji, gdy i tak nie mam pilnych spraw z pracy na głowie?
I tak zaczęła się nasza mini-rewolucja na pełnej słońca Gran Canarii. Czy było łatwo? Jasne, że nie. Czy odruchowo sięgałam po torebkę, żeby sprawdzić, czy ktoś do mnie nie napisał albo znajomi nie wstawili nowych zdjęć na social mediach? Oczywiście, że tak. Ale... Ale po kilku godzinach poczułam coś, czego nie czułam od lat. Obecność. Tę prawdziwą. Mąż wreszcie słuchał, co do niego mówię. Śmiał się, rozmawialiśmy, przekomarzaliśmy się. Opowiadał mi o swoich dziecięcych marzeniach, które schował pod górą maili i spotkań na kamerce. Wreszcie był tuż obok mnie. A nie gdzieś schowany w wirtualnym świecie, z nosem w ekranie telefonu.
Wszystko przez tę dziwną parę
Ostatniego wieczoru poszliśmy z naszymi „dziwnymi” znajomymi na drinka. W przytulnej knajpce opowiedzieli nam swoją historię. Kiedyś pracowali w korporacjach i pieli się po szczeblach kariery. On w branży IT, ona w dziale HR. Spłacali kredyt za nowiutkie mieszkanie na nowoczesnym osiedlu i dbali o pozory. Brali kolejne nadgodziny, żeby wysłać córkę na stypendium do Londynu i kupić synowi modne gadżety, którymi mógł pochwalić się w prestiżowym liceum.
W końcu, gdy dzieciaki skończyły studia, uznali, że mają dosyć takiego życia. Oboje byli już dobrze po pięćdziesiątce, ale czuli, że tak naprawdę niewiele przeżyli. Bo czy przeżyciem jest kupienie droższego samochodu i zamówienie projektu łazienki u modnego architekta, żeby tylko pochwalić się przed znajomymi?
Pewnego dnia po prostu doszli do wniosku, że czas coś zmienić. Złożyli wypowiedzenia w pracy, sprzedali apartament, pozbyli się nadmiaru rzeczy. Pieniądze wpłacili na konto, na przyszłość dla dzieci. A sami kupili sobie małe mieszkanko w Krakowie i zostali tłumaczami pracującymi zdalnie. A potem wyruszyli w świat z jedną walizką.
– I tak podróżujemy już od trzech lat i wreszcie jesteśmy szczęśliwi – Alicja zakończyła opowieść i sięgnęła po swojego drinka.
– Chyba was polubiliśmy – przyznał Marek. – Chociaż przez was muszę teraz gotować żonie i słuchać, jak mówi o wnętrzach w stylu boho.
– Boho? Ty nawet nie wiedziałeś, że coś takiego istnieje – zaśmiałam się.
Stał się innym człowiekiem
Po powrocie do Polski mój Marek... Nie, nie rzucił pracy, nie kupił kampera i nie zabrał mnie w podróż po Europie. Nadal chodzi do swojego biura i nosi eleganckie garnitury. Ale odkłada telefon przy kolacji. Zdarza się, że zaprasza mnie na niespodziewany spacer. Kupiliśmy hamak na balkon, dwie skrzynki z roślinami i kilka lnianych koszul. A dwa tygodnie temu mąż zapisał nas na kurs medytacji.
– Ty się zmieniasz – powiedziałam pewnego wieczoru, jedząc spaghetti, które ugotował specjalnie dla mnie.
– Na lepsze – odparł. – To chyba przez wakacje w Maspalomas. I tę dziwną parę.
Wcale nie trzeba rzucać wszystkiego i wyjeżdżać w dzikie Bieszczady, żeby zmienić coś w swoim życiu. Czasami wystarczy zamknąć laptopa, odłożyć smartfona i spojrzeć komuś w oczy. Nawet jeśli to oczy męża, którego zna się od siedemnastu lat. Albo właśnie dlatego.
Malwina, 42 lata
Czytaj także:
- „Moje wakacje singielki zaczęły się spokojnie. A potem wydarzyło się coś, przez co musiałam uciekać”
- „Wyjechałam na biwak ze znajomymi i szybko tego pożałowałam. Teraz już wiem, że to były nasze ostatnie wspólne wakacje”
- „Mąż zaproponował mi wakacyjny skok w bok. Dla niego to tylko eksperyment, jakbym była towarem na wymianę”

