Reklama

Miał na imię Daniel. Przynajmniej tak mi się przedstawił. W Egipcie, pod palmami i przy drinkach z parasolkami, wszystko brzmi inaczej, bardziej romantycznie. Może to przez te zachody słońca nad Morzem Czerwonym? A może przez ciepło piasku albo brak zasięgu, który sprawia, że człowiek zapomina o zdrowym rozsądku i o tym, że teraz praktycznie każdego można odszukać w Google? Wystarczy sprawdzić.

Oddaliliśmy się

Do Egiptu poleciałam sama. Z mężem nie układało się nam już od dawna. Gdzieś zatraciliśmy tę iskrę, która połączyła nas na początku. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy przestaliśmy ze sobą rozmawiać.

Nie było wielkich kłótni, trzaskania drzwiami i obrażania się na siebie. Po prostu zaczęliśmy się od siebie oddalać. Mąż już nie całował mnie w policzek rano, ja nie podawałam mu jego ulubionej kawy. Nie opowiadał mi, jak minął mu dzień, nie wysyłał wiadomości z pracy, w których wyznawał, że tęskni i dodawał trzy serduszka.

Wiem, że po latach bycia razem wiele się zmienia. Mija zauroczenie i spadają z oczu różowe okulary. Na partnera czy partnerkę zaczynamy patrzeć bardziej racjonalnie, dostrzegamy swoje wady. W natłoku codziennych obowiązków i problemów do rozwiązania nie za bardzo jest czas na wielkie romantyczne gesty, czułe wyznania i trzymanie się za rączkę. Ale wtedy powinien pojawić się szacunek, wzajemne przywiązanie i przyzwyczajenie.

Nie układało nam się

Patrzyliśmy na siebie wilkiem, fukaliśmy ze zniecierpliwienia, nikomu dla nikogo nie chciało się przesadnie starać. Sądziłam jednak, że to jest jeszcze do uratowania.

– Kup seksowną bieliznę, ugotuj pyszną kolację, przygotuj muzykę. Zrób wieczór tylko dla was – doradzała mi Ewka, moja przyjaciółka jeszcze z czasów studiów.

To jednak niewiele dało. Gdzieś zniknęła iskra pomiędzy nami, chociaż ja nadal starałam się walczyć o nasz związek. Gotowałam dla męża te kolacje, rezerwowałam stoliki w restauracjach, kupowałam bilety do kina i teatru, namawiałam na weekendowe wyjazdy. Nic z tego. Pewnego dnia dowiedziałam się, że Rafał spotyka się z młodszą i to właśnie ona jest „kobietą jego życia”.

– Zrozum, starzeję się i już nie mam czasu na pomyłki – tłumaczył mi głosem, jakim zwykle przemawia się do przedszkolaka. – Z Anią to jest właśnie to. Mamy wspólne pasje, energię.

– A ja jestem niby tą pomyłką? – syknęłam wściekła na niego. – A ta twoja „nowa energia” czasami nie jest ode mnie młodsza o dziesięć lat i mnóstwo obowiązków, które ja dotychczas miałam na głowie?

Zostawił mnie

Mąż odszedł do tej całej Anki, którą poznał podczas firmowej imprez integracyjnej, gdzie była hostessą. No i się zintegrowali, nie ma co. Ciekawe, czy jego szef właśnie to miał na myśli, wynajmując ten zespół do obsługi bankietu.

Nasz rozwód wlókł się miesiącami. Oboje nie chcieliśmy ustąpić. Ja czułam się zdradzona i porzucona, jego podburzała nowa partnerka. W efekcie na sali sądowej bezlitośnie wywlekaliśmy swoje prywatne brudy i szarpaliśmy się o każdą złotówkę ze wspólnego majątku.

Ale było, minęło. Teraz potrzebowałam resetu. Musiałam zmienić otoczenie, oderwać się od codzienności, bo czułam, że inaczej zwariuję. W głowie miałam tylko jedno: zasłużony odpoczynek, regeneracja, detoks od facetów.

Zarezerwowałam wycieczkę do Egiptu. Ze znanym biurem podróży, w przyjemnych hotelu z basenem, zabiegami w spa i blisko plaży. I tak nie miałam głowy na samodzielne organizowanie sobie czasu na miejscu. Miałam czytać książki na leżaku, pić mohito i jeść mango w każdej postaci.

Potrzebowałam odpoczynku

Gdy rozłożyłam się na leżaku przy hotelowym basenie, pojawił się on. W ręce trzymałam polską książkę. Nic więc dziwnego, że zorientował się, skąd pochodzę.

– Wybacz, ale musiałem podejść. Taki uśmiech zasługuje na komplement – powiedział, pewny siebie niczym aktor ze znanego serialu.

Nie wzruszyło mnie to. Przynajmniej nie od razu. Przejścia ostatnich miesięcy skutecznie zniechęciły mnie do wszystkich facetów. Chwilowo miałam ich dość, dlatego raczej nie myślałam o nawiązywaniu bliższej znajomości z tym pewnym siebie gościem, który pojawił się nie wiadomo skąd.

Ale potem wypatrzyłam jego markowy zegarek, słuchawki bez kabla i koszulkę z logo, które znałam tylko z reklam luksusowych butików. Coś mnie skusiło, żeby jednak pogadać. A co? Mnie też przecież należało się coś od życia. Może to była moja szansa, żeby poznać faceta na poziomie? Już dość miałam obiboków, którzy uwieszali się na kobiecie. Mój były zarabiał mniej ode mnie, a wydawał o wiele więcej.

Był intrygujący

Przedstawił się jako Daniel – inżynier z Warszawy. Powiedział, że projektuje budynki, głównie biurowce. Pracował podobno przy jednym z tych wieżowców w centrum, którego nazwy nawet nie potrafię powtórzyć.

– Ostatnio jeździłem pomiędzy Warszawą a Dubajem. Mam tam klienta – rzucił mimochodem, zerkając na mnie spod przeciwsłonecznych okularów.

Uśmiechnęłam się, ale coś mi nie pasowało.

– Musi ci być ciężko, tyle podróży. Ja tam wolę spokojną pracę na miejscu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Da się przyzwyczaić. Poza tym w Emirates klasa biznes jest całkiem wygodna – dodał i pstryknął palcami na kelnera, zamawiając kolejnego kolorowego drinka.
Daniel był czarujący. Miał świetne maniery, doskonale się ubierał, pachniał drogimi perfumami i potrafił godzinami rozmawiać o winie, architekturze, psychologii. Właściwie o wszystkim, co chciałam usłyszeć. Z dnia na dzień zaczęłam myśleć, że może ten wyjazd to nie tylko odpoczynek, ale początek czegoś nowego. Nawet napisałam przyjaciółce, że chyba poznałam kogoś wartościowego.

Miałam przeczucie

Wylegiwaliśmy się przy basenie, pływaliśmy, spacerowaliśmy po plaży. Objadaliśmy się lodami i planowaliśmy „kiedyś”. Daniel wspomniał coś o mieszkaniu w Wilanowie, w modnym apartamentowcu.

– Może po powrocie wpadniesz na kolację? Mam znajomego szefa kuchni, gotuje u mnie raz w tygodniu – powiedział mimochodem. – Specjalizuje się w kuchni indyjskiej. Mówię ci, palce lizać.

A ja? Chłonęłam każde jego słowo. Po powrocie do Polski czekałam na wiadomość. Dzień, dwa, trzy. „Co jest? Co się dzieje? Dlaczego jeszcze się nie odezwał? A może coś mu się stało?” – rozmyślałam gorączkowo. Wreszcie się doczekałam. Po tygodniu mój telefon piknął, a na wyświetlaczu ukazała się wiadomość od Daniela: „Sorka, teraz mam napięty grafik, dużo projektów. Ale myślę o tobie”.

Sorka? Tak mówiły jakieś małolaty z liceum albo studenciaki. To słowo wydało mi się dziwne u faceta, który do tej pory mówił jak z reklamy whiskey. Gość na poziomie używa takiego języka? Coś mi tutaj zgrzytnęło. Ale machnęłam ręką.

Odkryłam prawdę

Kolejny tydzień. Zero kontaktu. Zaczęłam się martwić. Nie tylko polubiłam Daniela, ale i oczarował mnie jego styl życia. Obiecywał, że pokaże mi świat, że zaprosi mnie na kolację do swojego apartamentu, przedstawi celebrytkę, która jest twarzą reklamową jego firmy, zabierze na elegancki bankiet organizowany w gmachu telewizji. Może nawet zarezerwuje wspólną podróż do Dubaju i zorganizuje nocną wycieczkę na pustynię.

Mnie samą po rozwodzie nie byłoby stać na takie szaleństwa. Przy nim mogłabym jednak przeżyć coś nowego. Ale nadal się nie odzywał. Aż w końcu weszłam na Facebooka.

Jasne, znalazłam inżynierów o tym imieniu, prowadzących biura projektowe w stolicy. Ale żaden z nich nie przypominał faceta, którego poznałam w Egipcie. W końcu jednak wpadłam na chytry plan. Miałam jego zdjęcie, zrobione na plaży, przypadkiem. Wrzuciłam je do wyszukiwarki obrazów.

Nie mogłam uwierzyć

Pierwszy wynik: Zbigniew, 43 lata, Rybnik. Profil publiczny. Kliknęłam i przeżyłam szok. Zobaczyłam zdjęcia, które dobrze znałam. Te same okulary, te same bajki – tyle że pod zdjęciem z wielbłądem ktoś napisał: „Znowu Egipt? Ile kobiet tym razem uwiodłeś?”. Zamarłam. Weszłam głębiej. Okazało się, że „Daniel” to stały bywalec forów randkowych. W opisie: „Szukam kobiety z klasą. Lubię podróże, dobre jedzenie i niebanalne towarzystwo”.

Niebanalne towarzystwo, czyli naiwną rozwódkę z kredytem, która poleciała do Egiptu szukać spokoju, a znalazła bajkopisarza spod Rybnika. Zadzwoniłam do przyjaciółki.

– Wiedziałam, że to za piękne, żeby było prawdziwe – powiedziała bez cienia złośliwości w głosie. – Ale chociaż masz piękną opaleniznę i fajne wspomnienia, prawda?

Dziś się z tego śmieję. Nawet opowiadam tę historię na babskich wieczorach. Ale teraz wiem jedno. Jeśli ktoś jest zbyt idealny, by być prawdziwy, to pewnie właśnie tak jest.

A zegarek? Najpewniej był kupiony na bazarku. Koszulka z logo znanego domu mody? Podróbka, przecież ze mnie żadna ekspertka od luksusowych metek. Ja zaś wracam do planu numer jeden: książka, leżak, zero facetów. Przynajmniej do kolejnych wakacji.

Magdalena, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama