Reklama

Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że coś, co miało być ratunkiem, zamienia się w przepaść. Jak to się dzieje, że dwójka ludzi, którzy kiedyś nie mogli bez siebie żyć, po latach ma problem, żeby spojrzeć sobie w oczy. Jestem żoną Marka od trzynastu lat. Matką dwóch dzieci: Amelki i Kuby. I kobietą, która na własnej skórze przekonuje się, że nic nie trwa wiecznie. Nawet miłość.

Nie jesteśmy złym małżeństwem

Mówiono o nas: „ładna para, zgodna, tacy normalni”. Przeszliśmy swoje: remonty, ciążowe huśtawki nastrojów, nocne kolki, wylane na laptopa soki i brak seksu przez miesiące, ale jakoś trwaliśmy. Marek był obecny, troskliwy, czasem śmiesznie nieporadny, ale… mój.

Tyle że od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Może nie drastycznie, ale czułam to. Jego nieobecność, nawet gdy siedział obok. Nasze rozmowy stały się informacyjne, pocałunki mechaniczne, a noce – samotne, choć spaliśmy w jednym łóżku. Kiedy próbowałam go przytulić, mówił, że jest zmęczony. A potem leżał z telefonem w ręku i przewijał wiadomości.

Zaproponowałam wakacje w Chorwacji. Żeby się oderwać, przypomnieć sobie, po co jesteśmy razem. Marek zgodził się bez entuzjazmu, ale nie protestował. Wzięliśmy dzieciaki, wynajęliśmy apartament z widokiem na morze. Miało być jak dawniej. Bez zegarka, bez obowiązków. Tylko my, słońce i sól na skórze.

Wierzyłam, że to pomoże. Że odzyskamy siebie. Że może znowu Marek się we mnie zakocha. Bo ja – mimo wszystko – nadal go kochałam. Chciałam, żeby znowu patrzył na mnie tak, jak kiedyś. Z czułością. Z pragnieniem. Z zachwytem, ale ten wyjazd nie był ratunkiem. Był początkiem końca.

Mąż dziwnie się zachowywał

– Zostaniesz z dzieciakami? Idę tylko po wodę – rzucił Marek, gdy spacerowaliśmy wąskimi uliczkami starówki. Amelka tuliła się do mnie zmęczona, Kuba marudził, że bolą go nogi. Zgodziłam się odruchowo.

Stałam z nimi przy lodziarni, patrzyłam, jak dzieci wylizują lody, gdy zorientowałam się, że Marka nie ma już dobry kwadrans. Spojrzałam w stronę, w którą zniknął, i zobaczyłam go wracającego szybkim krokiem. Z butelką wody w dłoni i... dziwnym wyrazem twarzy. Jakby coś go wybiło z równowagi. Albo przeciwnie – coś rozbudziło.

– Wszystko okej? – zapytałam, gdy stanął obok.

– Tak, po prostu zmęczyło mnie to słońce – odparł, unikając mojego wzroku.

Mówił to takim tonem, że nie miałam ochoty drążyć. Ale w środku już zaczęło mnie wiercić. Coś było nie tak. Czułam to całym ciałem. Może ktoś mu się rzucił w oczy? Może jakaś piękna Chorwatka? A może… może to tylko paranoja? Może wyolbrzymiam?

Wieczorem, gdy dzieci zasnęły, Marek siedział na balkonie, patrząc w morze. Wzięłam kieliszek wina i usiadłam obok. Milczał.

– Marek, jesteś dzisiaj jakiś… inny.

Wydaje ci się.

Wrócił do środka, zostawiając mnie samą. Długo patrzyłam na fale. Coś się między nami zmieniło. I nie byłam pewna, czy da się to jeszcze posklejać.

Coś było nie tak

Kolacja miała być miła. Poszliśmy z dziećmi do restauracji przy plaży – jasne światła, zapach świeżych ryb, gwar rozmów. Marek siedział naprzeciwko mnie, zamyślony, jakby nie słyszał, co mówią dzieci. Odpowiadał półsłówkami. Nawet nie spojrzał, gdy nalałam mu wina. To ja prowadziłam rozmowę, śmiałam się z żartów Kuby, poprawiałam Amelce opadającą sukienkę. On tylko kiwał głową, jakby był tam z przymusu.

– Może pójdziesz z nimi na plac zabaw? – rzuciłam nagle. – Ja zapłacę rachunek.

Wzruszył ramionami i odszedł z dziećmi. Ja patrzyłam za nimi i zbierałam siły.

Gdy wrócili, usiedliśmy z powrotem przy stoliku. Marek zapalił papierosa – coś, czego od lat nie robił. Patrzyłam na niego zaskoczona.

– Serio? – zapytałam. – Znowu palisz?

– Tak jakoś. Jeden.

Zacisnęłam zęby. Wracaliśmy w ciszy. Dzieci wbiegły do apartamentu, Marek usiadł na łóżku i wyjął telefon. Znów.

– Możemy pogadać? – spytałam. – Bo mam wrażenie, że jesteś ostatnio zupełnie gdzie indziej myślami.

– Przestań, Justyna. Nie teraz.

– Ty coś ukrywasz, Marek. Czuję to. Nie jesteś sobą. Co się dzieje?

– Nic się nie dzieje.

Czy ty… spotkałeś tu kogoś?

Wzrok, którym na mnie spojrzał, był chłodny. Zaskoczony, ale nie zdziwiony.

– Nie rób scen.

Zabolało. Te dwa słowa wbiły się we mnie jak szpilki. Zamknęłam się w łazience.

Chodziło o inną kobietę

To był przypadek. Albo nie – może intuicja. Wyszłam wieczorem z pokoju, bo nie mogłam zasnąć. Dzieci spały, a Marek był na balkonie, jak zwykle z telefonem. Zatrzymałam się za lekko uchylonymi drzwiami. Usłyszałam jego głos, cichy, nerwowy.

– Magda, nie możemy… nie powinniśmy się więcej widywać. To był błąd.

Zamarłam. Przez chwilę nie czułam ciała, tylko przyspieszone bicie serca. Magda. Wiedziałam.

Wyszłam na balkon powoli. Cicho, ale wystarczająco głośno, żeby usłyszał moje kroki. Odwrócił się gwałtownie, jakby przyłapany na kradzieży.

– Co ty wyprawiasz, Marek? – zapytałam, starając się nie krzyczeć. Moje gardło było ściśnięte.

– To… była Magda. Spotkaliśmy się tutaj przypadkiem. Przysięgam, nic się nie stało.

– Nic? To dlaczego ukrywałeś to przede mną?

Milczał. Wzrok wbity w ziemię. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy.

– Kilka razy się z nią widziałem. Tylko rozmawialiśmy – dodał, jakby to miało coś zmienić.

I co, wspomnienia wróciły? To było takie niewinne, tak? Przypadkiem? – czułam, jak łzy cisną mi się do oczu.

Odsunęłam się od niego. Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Nie teraz. Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku, patrząc w ścianę. Zdrada nie zaczyna się od pocałunku. Zaczyna się, gdy ktoś woli myślami być z kimś innym. I Marek już tam był.

Wyznał mi wszystko

– Opowiedz mi wszystko – powiedziałam następnego dnia rano, gdy dzieci jeszcze spały. Siedzieliśmy przy kuchennym stole. W dłoniach trzymałam kubek z zimną już kawą, ale nie chodziło mi o kofeinę. Potrzebowałam prawdy.

Marek długo milczał. W końcu westchnął i spojrzał w okno.

Zobaczyłem ją na deptaku. Siedziała na ławce. Znałem ten profil, te ręce… Serce mi stanęło. Podeszła pierwsza. Jakby wiedziała, że tam będę. Rozmawialiśmy chwilę. A potem... spotkaliśmy się znowu. I jeszcze raz.

– I co? O czym rozmawialiście?

– O życiu. O tym, co było. Co by było, gdybyśmy nie rozstali się wtedy.

– A ja? My? – zapytałam. Głos mi zadrżał.

Marek spuścił wzrok.

– Kocham cię, Justyna. Ale kiedy ją zobaczyłem, nie mogłem oddychać. To było... dziwne. Wróciły uczucia, wspomnienia. Nie wiem, co się ze mną stało. Wszystko we mnie się poruszyło.

Słuchałam go i czułam, jak pękam od środka. Jego słowa nie były ulgą. Były ciosem. Mówił o tym wszystkim tak szczerze, jakby nie widział, że mnie rani.

– Czyli jesteśmy tylko jakimś bezpiecznym wyborem? Planem B? – zapytałam cicho.

– Nie... Ty jesteś moim życiem. Ale... pogubiłem się.

Zamknęłam oczy. Tak, pogubił się. Tyle że w tej plątaninie ja zgubiłam spokój. Pewność. Zaufanie. I chyba siebie też.

To mnie zabolało

Nie rozmawialiśmy przez cały dzień. Dzieci biegały po plaży, zbierały muszle, a my szliśmy za nimi jak dwa cienie. Wieczorem, gdy zasnęły wyczerpane, wzięłam bluzę i wyszłam. Musiałam być sama.

Spacerowałam wzdłuż brzegu. Szum fal zagłuszał moje myśli. A może właśnie je wyostrzał? Myślałam o nas, o tych trzynastu latach. O tym, jak Marek całował mnie pierwszy raz w autobusie, jak oświadczył się z pierścionkiem po babci, jak płakał, gdy rodziłam Amelkę. Czy to wszystko naprawdę można stracić przez jedno przypadkowe spotkanie? Gdy wróciłam, siedział na balkonie. Udawał, że to zwykły wieczór. Usiadłam naprzeciw.

Chcesz wrócić do niej? – zapytałam bez emocji.

Spojrzał na mnie z przestrachem. Jakby się tego pytania spodziewał, ale miał nadzieję, że nie padnie.

– Nie wiem – wyszeptał. – Wszystko mi się pomieszało.

Nie wiem. Te dwa słowa bolały bardziej niż jakakolwiek odpowiedź. W nich było wszystko: jego zawahanie, jego brak decyzji, jego zawieszenie między „kiedyś” a „teraz”.

– Czy ty ją nadal kochasz? – dopytałam.

Znowu cisza. Potem tylko wzruszenie ramion. I znowu: – Nie wiem.

Patrzyłam na niego i czułam, że zostałam sama. Może siedział przede mną, ale jego myśli były gdzie indziej. Jego serce już nie biło tylko dla mnie.

Mamy ciche dni

Droga powrotna z Chorwacji była cicha. Dzieci spały na tylnym siedzeniu, z głowami opartymi o siebie. Marek prowadził. Ja patrzyłam w szybę, nie widząc nic poza własnymi myślami.

Nie poruszyliśmy tematu Magdy. Ani razu. Jakbyśmy zawarli niemy pakt: milczymy. Ale w tej ciszy było więcej krzyku niż w jakiejkolwiek awanturze.

Wróciliśmy do domu i przez pierwsze dni żyliśmy jak automaty. Pranie, obiady, zakupy, praca. Ale coś się zmieniło. Ja – się zmieniłam. Nie czekałam już na jego dotyk, na spojrzenie, na „kocham cię” na dobranoc. Bo wiedziałam, że jeśli przyjdzie – będzie wymuszone. I nie chcę takiej miłości.

Zrozumiałam coś jeszcze. Zdrada to nie tylko seks. To emocje, których nie powiedział swojej żonie. To wspomnienia, które woli od rzeczywistości. To rozmowy, które powinny być między nami, a były między nim a nią. I to bolało.

Justyna, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama