Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam gubić się w sobie. Może wtedy, gdy Patryk przestał odpisywać na moje wiadomości, a ja nadal pisałam – jak głupia – łudząc się, że coś się wyjaśni. Albo później, gdy mijały miesiące, a ja z każdym dniem czułam się, jakby ktoś powoli zakręcał kurek z powietrzem. Trzy lata to dużo czasu. Powinno wystarczyć, by poukładać sobie życie, prawda? Ale co, jeśli nie umiesz nawet pogodzić się z jego brakiem?

Mam trzydzieści jeden lat i zero pewności co do czegokolwiek. Nie mówię tego z przekąsem – po prostu nie czuję się już kobietą, która potrafi planować. Ostatnie wakacje spędziłam sama, pierwszy raz od rozstania. Wcześniej zawsze znajdowałam wymówki: że za drogo, że za krótko, że pogoda niepewna. Ale prawda była inna – bałam się. Bałam się chwili, gdy przestanę karmić się jego nieobecnością.

Patryk był... wszystkim. Przynajmniej w mojej głowie. I może właśnie dlatego tak ciężko było mi odpuścić – bo nie pożegnałam się z człowiekiem, tylko z wyobrażeniem. Ostatnio ktoś powiedział mi, że żeby przestać szukać starej miłości, trzeba wyjechać wystarczająco daleko. I choć to brzmi jak psychologiczny banał, zrobiłam to. Kupiłam bilet. Spakowałam walizkę. Pojechałam sama. Nie po to, by odnaleźć kogoś nowego – tylko by wreszcie przestać wypatrywać jego twarzy w każdym mijanym mężczyźnie.

Ale chyba nie do końca przestałam. Bo wystarczyło jedno spojrzenie na plaży, by znowu poczuć to, czego tak długo próbowałam się wyzbyć. I wtedy wydarzyło się coś, co – gdyby ktoś mi opowiedział – uznałabym za tandetną scenę z filmu. Tylko że to było moje życie.

Byłam pewna, że to on

– Patryk?! – głos sam mi się wyrwał, zanim zdążyłam pomyśleć, zanim zdążyłam ocenić, czy to możliwe, by stał tu przede mną.

Plaża była prawie pusta. Poranek. Lekkie słońce, jeszcze niezbyt gorące. I on – ten mężczyzna – z profilu wyglądał identycznie. Ten sam sposób, w jaki przeczesywał włosy ręką. Ten sam łuk ramion, kiedy się pochylał. I ten cholerny zegarek, którego nienawidziłam, a który nagle stał się świętym znakiem.

Zanim zdążyłam pomyśleć, biegłam. Serce waliło mi jak oszalałe, nie ze zmęczenia, ale z czegoś innego – starego, znajomego uczucia. Rzuciłam się mu na szyję. Jakby czas nie minął. Jakby wszystko można było cofnąć jednym gestem.

– Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę – wyszeptałam. – Wciąż cię kocham.

Mężczyzna zamarł. I ja też. Bo w tej samej chwili usłyszałam kobiecy głos tuż obok:

– Przepraszam, co tu się właśnie dzieje?

Odsunęłam się gwałtownie. Jego twarz – obca. Zupełnie nie ta. Inne oczy. Inny nos. Ten sam cień zarostu, ale to nie był Patryk.

– Boże… – cofnęłam się o krok. – Przepraszam. Ja… pomyliłam pana z kimś innym.

Mężczyzna zrobił krok do tyłu, nadal zaskoczony, nieco skonfundowany. Kobieta obok niego – drobna brunetka w białej tunice – patrzyła na mnie jak na wariatkę.

Czy to jakiś żart? – zapytała chłodno.

– Nie. Ja… naprawdę przepraszam. To... nieporozumienie.

– No chyba – odpowiedziała, chwytając mężczyznę za rękę. – Chodź, Adam.

Zniknęli między parasolami, a ja stałam oszołomiona. Nogi miałam jak z waty. Serce biło mi jak szalone. Nie wiedziałam, co bardziej mnie przerażało – fakt, że właśnie upokorzyłam się przed obcym człowiekiem, czy to, że jeszcze tak bardzo we mnie siedział.

Patryk. Nawet jego imię w moich myślach brzmiało jak rana, która nigdy się nie zabliźniła.

Najadłam się wstydu

Uciekłam z plaży jak złodziejka. Ludzie mijali mnie obojętnie, nieświadomi, że właśnie zsunęłam się po ścianie własnego wstydu. Czułam, jak pot oblewa mi kark, ale to nie od słońca. To było coś innego – to był wstyd, który miał temperaturę wrzenia.

W hotelowym pokoju rzuciłam się na łóżko i wbiłam wzrok w sufit. Tamten mężczyzna. Jego żona. Moje słowa.

– Wciąż cię kocham… – powtórzyłam szeptem i od razu zakryłam twarz dłońmi.

Dlaczego to powiedziałam? Dlaczego mi się to wymsknęło? Przecież od trzech lat nie mieliśmy kontaktu. Nie odezwał się ani razu. Zostawił mnie jak reklamówkę w tramwaju. A ja wciąż nosiłam jego cień jak skarb.

Po południu zeszłam do baru. Potrzebowałam czegoś, co zatka mi myśli. Usiadłam przy ladzie i zamówiłam białe wino. Barman – młody chłopak z przewiązaną bandaną – spojrzał na mnie uważnie.

– Dziś chyba nie najlepszy dzień, co?

Uniosłam brew.

Widać aż tak bardzo?

– Miałem dzisiaj gości, którzy myśleli, że są w filmie romantycznym. Albo w melodramacie – mrugnął. – Ty jesteś tą kobietą z plaży, prawda?

Westchnęłam i skinęłam głową.

– Jak się pani trzyma?

– Żałośnie. Ale może to właśnie miał być mój punkt zwrotny.

Chłopak nalał mi kieliszek do pełna.

– Wie pani, czasem człowiek musi się całkiem pogubić, żeby wreszcie przestać szukać czegoś, co dawno już się rozpadło.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

– Pan zawsze tak filozoficznie do klientek?

– Tylko do tych, które wyglądają, jakby uciekały przed czymś, co i tak siedzi im w środku.

Uśmiechnęłam się po raz pierwszy tego dnia.

– A może ja nie uciekam przed przeszłością? Może ja po prostu nie miałam odwagi jej pogrzebać?

– A może najwyższy czas. Nie dla niego. Dla pani.

Patrzyłam w dno kieliszka, jakby to był zwój starej mapy. I chyba po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam: to nie Patryka nie mogłam zostawić. To siebie – tamtej siebie, sprzed trzech lat – nie umiałam zostawić w spokoju.

Nie miała mi tego za złe

Spotkałam ją przypadkiem. Stała przy stoisku z pamiątkami, przymierzała lnianą sukienkę i co chwilę zerkała w małe lusterko. Zanim ją rozpoznałam, miałam ochotę podejść i zapytać, czy warto ją kupić – wyglądała na zagubioną. Dopiero kiedy się odwróciła, poczułam, jak żołądek ściska mi się w ciasny węzeł.

To była ona. Kobieta z plaży. Żona Adama – tego, którego wzięłam za Patryka. Zamarłam, ale ona mnie dostrzegła. Zmrużyła oczy, jakby rozpoznawała mnie w pamięci.

– Ty – powiedziała cicho. – Od razu wiedziałam, że się jeszcze spotkamy.

Podniosłam ręce w obronnym geście.

– Naprawdę bardzo panią przepraszam. Nie miałam zamiaru...

– Wiem – przerwała mi. – I chyba to było najdziwniejsze. W twoich oczach nie było złośliwości. Tylko… żal.

Stałyśmy tak pośród plastikowych magnesów i koralikowych bransoletek, jak dwie bohaterki z kompletnie innych bajek, które nagle znalazły się na tej samej stronie.

– Nie znałam cię, ale poczułam się zazdrosna o coś, czego nie rozumiałam – dodała po chwili. – Adam to mój mąż, ale w tamtym momencie… spojrzałaś na niego tak, jakby był wszystkim.

– Bo był – odpowiedziałam bez zastanowienia. – Ale nie on. Tamten – inny mężczyzna. Kiedyś. Twój mąż po prostu wyglądał… zbyt podobnie. I ja… pozwoliłam sobie na chwilę, której nigdy nie miałam.

Zamilkła. Schowała sukienkę z powrotem na wieszak.

– Przez całą noc o tobie myślałam. O tej scenie. O twojej minie. O tym, jak powiedziałaś, że go kochasz. Myślałam, że jesteś jakąś... wariatką. Ale teraz... nie wiem. Wyglądasz raczej jak ktoś, kto próbował zamknąć rozdział, który sam się nie chciał skończyć.

– To nie był twój mąż. To był mój… duch – wyszeptałam.

Kobieta skinęła głową, jakby to rozumiała bardziej, niż powinna.

– A ja chyba poczułam, że on był kimś, kogo nie da się zastąpić. I nagle przeraziłam się, że kiedyś też mogłabym kogoś takiego stracić.

Nie mówiłyśmy więcej. Spojrzałyśmy na siebie po raz ostatni. Jak dwie kobiety, które przez krótką chwilę spotkały się na styku swoich ran. A potem każda poszła w swoją stronę.

Wykonałam ten telefon

Długo się wahałam. Telefon leżał na nocnym stoliku, jakby był miną, której nie wolno dotknąć bez konsekwencji. Przesuwałam palcem po jego krawędzi, jakby mógł mi powiedzieć, co robić.

A potem, nagle, bez żadnego planu ani odwagi, po prostu go wybrałam. Numer, który znałam na pamięć, choć nigdy nie miałam odwagi już go wystukać. Nie po tym, jak zostawił mnie w tej ciszy, która bolała bardziej niż krzyk.

Sygnał. Jeden. Drugi. Trzeci.

– Halo? – głos, który znałam. Inny, ale ten sam. Trochę zmęczony. Trochę bardziej obcy.

Zamarłam.

To ja – powiedziałam w końcu.

Cisza. I znów ten sam Patryk – milczący, jak przez ostatnie lata.

– Ula… – szepnął. – Dlaczego… teraz?

– Bo nie chcę już dźwigać twojego milczenia. Bo nie chodzi o to, żebyś coś naprawiał. Ja tylko… muszę to powiedzieć. Nie po to, żeby wrócić. Tylko żeby odejść z godnością.

Westchnął. Cichy, głęboki oddech, jakby próbował znaleźć się we właściwym miejscu tej rozmowy.

– Ja… nie potrafiłem wtedy nic wyjaśnić – powiedział w końcu. – Byłem tchórzem. Po prostu zniknąłem, bo nie wiedziałem, jak się pożegnać.

– Wiem – odparłam. – Ale teraz to już nie moja sprawa. Nie chcę więcej być twoim niespełnieniem.

Zapadła chwila ciszy. Taka, w której człowiek decyduje, czy będzie pamiętał ten moment do końca życia, czy pozwoli mu wyparować.

Ula… Przepraszam.

Zamknęłam oczy.

– Ja już nie potrzebuję przeprosin – powiedziałam i wtedy się rozłączyłam.

Telefon spadł na kołdrę. Siedziałam tak w bezruchu, a po chwili wstałam, przeszłam na balkon i usiadłam z kieliszkiem wina. Patrzyłam w ciemność, w tę samą, w którą przez lata próbowałam wpatrzeć się i zrozumieć, co zrobiłam źle.

Ale tej nocy nie czułam nic. Żadnej furii. Ani tęsknoty. Tylko ciszę, która wreszcie była moja.

Nie czułam ulgi

Po rozmowie z Patrykiem myślałam, że poczuję ulgę. Że wreszcie wszystko się domknie, jak książka, którą odkłada się na półkę z satysfakcją. Ale kiedy wróciłam do hotelu, czułam tylko pustkę.

Nie tak miało być. Nie tak sobie to wyobrażałam. Miałam w głowie jakąś cichą, naiwną wizję katharsis – że wypowiem to, co trzeba, i poczuję się lekka, wolna. Tymczasem w środku panował dziwny chłód. Jakby coś się zakończyło, ale nie zostawiło po sobie nic poza ciszą.

Wyszłam z hotelu wieczorem, bez celu. Spacerowałam po miasteczku, którego uliczki tętniły życiem. Przysiadałam na ławkach, zaglądałam do witryn, ale wszędzie byłam tylko widzem. Obserwatorem cudzego życia.

W końcu usiadłam w małym barze przy głównej promenadzie. Ludzie wokół śmiali się, pili wino, jedli owoce morza. Przez chwilę słuchałam rozmowy dwóch kobiet przy sąsiednim stoliku. Ich słowa przebiły się przez szum i wpadły mi prosto do serca.

– Facet, który kocha, nie znika bez słowa. Po prostu nie – powiedziała jedna z nich.

– Albo znika, bo kocha tylko siebie – dodała druga.

Zamarłam. Wino w mojej dłoni drgnęło lekko. Odwróciłam wzrok i poczułam, jak coś we mnie się łamie, ale bez dźwięku. Może to była prawda. Może przez te trzy lata próbowałam ratować coś, co istniało tylko w mojej wyobraźni.

Wróciłam do hotelu późno. Na balkonie otworzyłam ostatnią butelkę wina, którą zostawiłam na „specjalną okazję”. Ta wydawała się wystarczająco wyjątkowa.

Siedząc tam, w ciemności, wpatrzona w pustą plażę, wyszeptałam:

Nie wiem, co boli bardziej – to, że go straciłam, czy to, że nigdy go nie miałam naprawdę.

Pierwszy raz od dawna nie płakałam. Nie dlatego, że nie bolało. Tylko dlatego, że już nie było łez.

Zaczęłam go zapominać

Ostatni dzień wakacji przyszedł cicho, bez fanfar. Wstałam wcześniej niż zwykle i spakowałam walizkę niemal mechanicznie – składanie ubrań, zamykanie szuflad, sprawdzanie łazienki. Wszystko odbywało się jak w rytuale pożegnania z miejscem, które nie do końca stało się domem, ale na chwilę udawało bezpieczną przystań.

Zanim zamknęłam drzwi od pokoju, zatrzymałam się na moment. Spojrzałam przez balkon na plażę – tę samą, na której wszystko się zaczęło. Tego dnia nie zeszłam już na piasek. Patrzyłam z dystansu, z oddali, jakby to wspomnienie nie należało już do mnie. Jakby tamta kobieta – biegnąca z nadzieją w oczach, gotowa pomylić kogoś z przeszłości z kimś z przyszłości – była kimś zupełnie innym.

W myślach odtworzyłam tamtą scenę: objęcie, szeptane „kocham”, obca twarz, gniewna kobieta. I mnie – zawieszoną między przeszłością a przyszłością, z której nie umiałam nic zbudować. Dziś to już nie bolało. Nie dlatego, że się uleczyłam. Ale dlatego, że przestałam się łudzić.

„Myślałam, że odnajdę coś, co zamknie mi tę historię. A ja tylko jeszcze bardziej się zgubiłam” – pomyślałam, zamykając walizkę na ostatni zatrzask.

W drodze na lotnisko nie rozglądałam się już za znajomymi twarzami. Patrzyłam przed siebie. Pusto. Cicho. Normalnie.

W samolocie usiadłam przy oknie. Przede mną siedziało dziecko, które co chwilę odwracało się i śmiało do mnie bez powodu. Było w tym coś kojącego – ta beztroska, której mi tak brakowało. Po chwili poczułam, jak oczy same się zamykają. Zasnęłam.

Po raz pierwszy od dawna nie myślałam o nim. Nie dlatego, że przestałam. Tylko dlatego, że już nie miałam siły.

Urszula, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama