„Na wakacjach podrywałam tylko bogatych mężczyzn. Jednak to biedny kelner odmienił moje życie”
„Nad morzem, wśród restauracji, hoteli i nadmorskich promenad, aż roi się od facetów, którzy nie wiedzą, co zrobić z pieniędzmi – ale wiedzą, co zrobić z kobietą. Miałam prosty plan: opalić się i wrócić z nowym telefonem”.

- Redakcja
Nie szukałam miłości. Szukałam wrażeń, odskoczni, mężczyzn, którzy będą mi w stanie zapewnić to, czego sama sobie jeszcze nie umiałam dać – wygodne życie, lekką beztroskę, może nawet iluzję szczęścia. Pracując w korporacji, otoczona ludźmi, którzy w Excelu umieli policzyć wszystko oprócz własnych emocji, szybko nauczyłam się, że związek to nie romantyczna bajka, tylko kalkulacja. Pasujesz? Super. Nie? Wypad.
Plan był prosty
– Ola, ty to jesteś wyrachowana – śmiała się czasem Aneta, gdy opowiadałam jej o moich „łowach” na Tinderze. – Ale wiesz co? Przynajmniej jesteś w tym szczera.
Lubiłam to w niej – nie oceniałam mnie, choć była zupełnie inna. Ciepła, bardziej wrażliwa, wierzyła, że kiedyś znajdzie tego „jednego jedynego”. Ja wolałam kolekcjonować przelewy od „tymczasowych” i wspomnienia z weekendów w hotelach, gdzie poduszki były bardziej luksusowe niż jakiekolwiek moje uczucia.
Kiedy rzuciła pomysł, żeby wyjechać nad morze, od razu się zgodziłam. Potrzebowałam resetu, nowego sezonu na podboje. A nad morzem, wśród restauracji, hoteli i nadmorskich promenad, aż roi się od facetów, którzy nie wiedzą, co zrobić z pieniędzmi – ale wiedzą, co zrobić z kobietą. Miałam prosty plan: opalić się, wypić dużo prosecco i wrócić z nowym telefonem.
Zaiskrzyło natychmiast
Zobaczyłam go pierwszego dnia po przyjeździe. Siedział przy barze hotelowej restauracji – ciemny garnitur, rozpięta pod szyją koszula, zegarek jak z witryny. Karol. Wyglądał jak reklama męskiej wody toaletowej. Uśmiechnęłam się do niego z drugiego końca sali, jakby przypadkiem, ale dobrze wiedziałam, co robię.
– Cześć – zagadnął po chwili. – Jesteś sama?
– Tak i nudzi mi się – zaśmiałam się, a on skinął głową z uznaniem. Zaiskrzyło natychmiast.
Już tego wieczoru piłam prosecco na jego jachcie. Dwa dni później zabrał mnie do restauracji, gdzie rachunek był wyższy niż moja miesięczna rata za mieszkanie. Lubił się popisywać. Lubił patrzeć, jak jestem pod wrażeniem. Ale to szybko zaczęło mnie męczyć.
– Masz świetne nogi, wiesz? – powiedział któregoś wieczoru, kiedy jedliśmy kolację.
– Dzięki… – odpowiedziałam bez entuzjazmu, bo ton, w jakim to powiedział, był bardziej jak recenzja towaru niż komplement.
– I dobrze, że nie tyjesz, nie każda kobieta potrafi się tak trzymać. Widać, że masz dyscyplinę.
Zamarłam. Przełknęłam kęs i spojrzałam mu w oczy.
– Myślałam, że jesteś inny – rzuciłam chłodno.
– No nie bądź taka drażliwa. Mówię tylko, że jesteś atrakcyjna. To plus, nie?
Odsunęłam talerz. Nagle poczułam się, jakbym nie była osobą, tylko ładną dekoracją do jego drogich win. Patrzył na mnie, jakby sprawdzał, czy jeszcze spełniam jego standardy. Wróciłam do pokoju wcześniej, niż planowałam. A potem przestałam odbierać od niego telefony.
Był taki zwyczajny
Poznałam go przypadkiem. Właściwie to on podał mi kartę menu, kiedy weszłam do małej knajpki przy plaży. W środku nie było marmuru ani szampana, za to pachniało smażoną rybą i przyprawami. Tomek – miał na sobie prosty T-shirt i fartuch, a mimo to... coś w nim przyciągało wzrok. Może spokój? Albo to, że nie patrzył na mnie jak na trofeum.
– Dzień dobry. Coś pani polecić? – zapytał z lekkim uśmiechem.
– Coś, co nie udaje, że jest czymś więcej niż jest – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Zaśmiał się cicho, a jego oczy błysnęły.
– No to sardynki. Skromne, uczciwe i całkiem smaczne – odparł, zerkając na mnie z ukosa.
Usiadłam. Dla zasady. A może z ciekawości. Obserwowałam, jak uwija się między stolikami, rozmawiając z klientami jakby ich znał od lat. Gdzieś między piątą a szóstą sardynką przysiadł na chwilę przy moim stoliku.
– Wakacyjny wypad z koleżanką? – zagadnął.
– Mhm. Reset. I może... selekcja mężczyzn – odpowiedziałam z półuśmiechem.
– Brzmi profesjonalnie. A co trzeba mieć, żeby przejść casting?
– Konto z sześcioma zerami – rzuciłam odruchowo, ale kiedy spojrzałam na jego twarz, coś mnie zabolało. Nie szydził. Nie oceniał. Po prostu milczał.
– No, to nie przejdę – odparł po chwili z uśmiechem, który nie miał w sobie żalu.
I wtedy coś się we mnie zacięło. Dlaczego właściwie czułam, że zrobiło mi się głupio?
Polubiłam go
Zaczęliśmy się widywać codziennie. Czasem wpadałam do jego knajpki na lemoniadę, innym razem po prostu siadałam przy barze i patrzyłam, jak kroi cytryny, rzuca żarty kucharzowi i z każdym gościem rozmawia tak, jakby naprawdę chciał go poznać. Bez gry. Bez kalkulacji.
– Ty to masz dobrze – powiedziałam któregoś wieczoru, kiedy zamknął lokal wcześniej i usiedliśmy razem na plaży. – Nie musisz niczego udawać.
– A ty musisz? – zapytał cicho.
Zamilkłam. Wiatr rozwiewał mi włosy, piach był jeszcze ciepły od słońca. Wzięłam łyk wina z plastikowego kubka i spojrzałam w ciemniejące niebo.
– Ja… chyba tak nauczyłam się żyć. Facet to inwestycja. Albo wnosi coś do mojego życia, albo wypada. Prosto, nie?
– Tylko czy ty coś z tego życia masz? – zapytał.
Zerknęłam na niego. Nie było w jego oczach ani cienia kpiny. Tylko szczera ciekawość. I troska. Cholera, ta troska mnie złamała.
– Nie wiem – wyszeptałam. – Może właśnie nie mam nic. Nawet nie wiem, co lubię, co chcę. Tylko liczę, co kto mi może dać…
Milczał. I to było najlepsze, co mógł zrobić. Bo wtedy zaczęłam płakać. Nie teatralnie. Cicho.
– Przepraszam – wyjąkałam, ale on tylko podał mi chusteczkę. I nie przerywał ciszy.
Wtedy go pocałowałam. Pierwszy raz nie dlatego, że powinnam. Tylko dlatego, że chciałam.
Przyjaciółka ze mnie kpiła
– Ola, serio? Ty i... kelner? – Aneta patrzyła na mnie jak na dziecko, które wróciło z przedszkola z tatuażem.
– A co? Nie pasuje do mojego CV? – rzuciłam z przekąsem, ale w środku czułam ukłucie niepokoju.
– Nie, po prostu… nie poznaję cię. Ty, która zawsze mówiła: „facet musi mieć poziom, portfel i paszport”. A teraz?
Milczałam. Sama nie wiedziałam, co się dzieje. Z Tomkiem było lekko, swobodnie, prawdziwie. Ale w mojej głowie kotłowały się stare zasady – że to się nie klei, że wrócę do Warszawy, a on zostanie tu, między patelnią a falami.
– Karol do mnie pisał – dodała Aneta, jakby celowo wbijała szpilę. – Proponuje Majorkę za miesiąc. Pytał też o ciebie.
– I co mu powiedziałaś?
– Że nie wiem, czy jeszcze jesteś tą samą Olą.
Spojrzałam na nią ostro, ale nie odpowiedziałam. Bo może miała rację.
Tej nocy przewracałam się w łóżku, wpatrując się w sufit. Z Tomkiem było dobrze. Z Karolem – łatwo. Jeden dawał mi spokój, drugi gwarancję. Coś, co znałam, i coś, czego się bałam.
Następnego dnia poszłam na spacer sama. Usiadłam na ławce przy plaży i patrzyłam na ludzi. Starsza para karmiąca mewy. Matka z dzieckiem. Dwoje zakochanych, trzymających się za ręce. I wtedy zrozumiałam, że nie wiem, czego chcę. Moje życie było zawsze na pokaz – Instagram, filtry, uśmiech. A Tomek? Był taki zwyczajny.
Musiałam wracać
– Muszę wracać – powiedziałam, stojąc przed nim w sandałach i lekkiej sukience. Włosy rozwiewał wiatr, a moje serce waliło, jakby nie mogło się zdecydować, czy chce zostać, czy uciec.
Tomek tylko skinął głową. Żadnych scen, żadnych obietnic. Tylko to jego spojrzenie – ciche, spokojne, które wbijało się we mnie bardziej niż jakiekolwiek słowa.
– Nie wiem, co dalej – przyznałam, ściskając rączkę walizki. – Może wrócę. Może nie.
– Będę tu – odparł spokojnie. – Bez oczekiwań. Ale będę.
To było najuczciwsze pożegnanie, jakie kiedykolwiek przeżyłam. Nie całował mnie na siłę, nie obiecywał, że wszystko się ułoży. Nie próbował mnie zatrzymać. Może dlatego tak bardzo chciałam zostać.
W pociągu patrzyłam w okno i myślałam o wszystkim. O swoim życiu, o Karolu, który pisał coraz bardziej natarczywe wiadomości. O Anecie, która pewnie tylko czekała, by powiedzieć: „A nie mówiłam?”. I o Tomku – tym cholernie spokojnym człowieku, który wywrócił wszystko bez podniesionego głosu. Wysiadłam w Warszawie i nie czułam ulgi. Raczej pustkę. Byłam kimś innym. Kimś, kto nie potrafił już patrzeć na luksus tak samo. Kimś, kto pierwszy raz nie miał planu.
Ola, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn wygrał miliony w totka, a pożałował mi 1000 zł na lodówkę. Tak się nie traktuje matki, która poświęciła ci życie”
- „Wesele kosztowało nas 120 tysięcy. Byłam wściekła, gdy skąpi goście w kopertach dali nam jakieś ochłapy”
- „Mój mąż nie przynosił mi kwiatów, więc ktoś inny zajął jego miejsce. Przez prezenty rumieniłam się jak brzoskwinia”

