„Na wakacjach nad morzem straciłam portfel i własną godność. Nie mogłam uwierzyć, kto odzyskał dla mnie moją zgubę”
„– Naprawdę? Serio? – wycedziłam przez zęby. – Tylko tego mi było trzeba! Ruszyłam w stronę hotelu. Zmoknięta, zła, ze spuszczoną głową, owinięta jedynie w ręcznik. Wiedziałam, że będzie źle. Ale nie sądziłam, że aż tak”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to był impuls, czy desperacja. Może jedno i drugie. Kiedy kupowałam ten bilet nad morze, nie planowałam niczego wielkiego. Chciałam po prostu odetchnąć. Od pracy. Od siebie. Od Dawida.
Minęło już pół roku, odkąd zakończyłam nasze zaręczyny. Powiedzieć, że się rozstaliśmy, to za mało. Raczej – wykończyliśmy się emocjonalnie. Powoli. Codziennie trochę. Jakby każde z nas trzymało w rękach brzytwę i nie mogło się zdecydować, kto zada ostatnie cięcie. No to uciekłam.
Miałam pokój w niewielkim hotelu niedaleko plaży. W nocy czułam zapach morza, a rano budził mnie śmiech dzieci wracających z pierwszej kąpieli. Pierwszego dnia przeszłam przez kładkę, rozłożyłam ręcznik i zdjęłam sukienkę. Byłam tylko ja i morze. I bikini, które kupiłam z myślą, że w końcu muszę nauczyć się lubić siebie. Albo przynajmniej zaakceptować.
– Oddychaj, Justyna. Po prostu oddychaj… – szeptałam, wchodząc do wody.
To był ten moment. Chwila, kiedy przez kilka minut byłam szczęśliwa. Nikt niczego ode mnie nie chciał. Nawet ja sama.
Wyskoczyłam z wody i ruszyłam do ręcznika. Ale coś było nie tak. Mój leżak był pusty. Nie było sukienki. Nie było torebki. Zaczęłam się rozglądać, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Moje rzeczy... zniknęły.
Stałam w bikini, ociekająca wodą, z ręcznikiem w rękach i gulą w gardle. Wkurzona. Upokorzona. Bezsilna.
– Naprawdę? Serio? – wycedziłam przez zęby. – Tylko tego mi było trzeba!
Ruszyłam w stronę hotelu, zła, ze spuszczoną głową, owinięta jedynie w ręcznik. Wiedziałam, że będzie źle. Ale nie sądziłam, że aż tak.
Właśnie jego nie chciałam spotkać
Wchodziłam do hotelowego lobby, czując się jak idiotka. Ręcznik zsunął mi się lekko, więc musiałam go przytrzymywać, próbując jednocześnie zachować resztki godności. Słowo klucz – resztki. Czułam na sobie spojrzenia. Ludzie szeptali, patrzyli, udawali, że nie patrzą. Wtedy go zobaczyłam.
Stał przy barze. Dawid. Mój Dawid. Albo raczej – już nie mój.
Zamarłam. Jego wzrok spotkał się z moim. To wystarczyło. Rozpoznał. Wiedział, że to ja. A ja wiedziałam, że widzi mnie taką, jaką nigdy nie chciałam, by mnie widział – rozbitą, rozczochraną, półnagą. A obok niego – ona. Wysoka, zgrabna, uśmiechnięta. Na oko młodsza ode mnie o dobre siedem lat. Miała na sobie lnianą sukienkę, drogi zegarek i minę kobiety, która wszystko kontroluje.
– Justyna? – Dawid zrobił krok w moją stronę.
Odwróciłam wzrok i podeszłam do recepcji, ignorując jego głos.
– Dzień dobry, przepraszam, muszę natychmiast porozmawiać z kierownikiem tego hotelu. Ukradziono mi rzeczy z plaży. Sukienkę, torebkę, klucz do pokoju… wszystko – mówiłam szybko, trzymając ręcznik jedną ręką, drugą nerwowo stukając w róg lady.
– Ojej, proszę się nie martwić. Zaraz zawołam kierownika. Jakieś dokumenty?… – Recepcjonistka zorientowała się w połowie zdania, że stoję tam niemal naga. – To znaczy… Oczywiście, niech się pani najpierw przebierze. Czy ma pani zapasowe ubrania?
Pokiwałam głową.
Z boku usłyszałam cichy głos.
– Znowu coś zgubiła? – zapytała jego partnerka, półgębkiem. – Zawsze była trochę… roztrzepana, nie?
– Daj spokój – mruknął Dawid.
Udawałam, że nie słyszę. Ale wszystko we mnie drżało. Nie ze złości. Z upokorzenia. Z bezsilności. I z tego cholernego uczucia, które mnie ogarniało zawsze, gdy go widziałam. Tego uczucia, którego tak bardzo chciałam się pozbyć, a które wracało z siłą huraganu.
Pochyliłam się nad ladą i szeptem powiedziałam:
– Czy mogę dostać klucz do pokoju? Inaczej nie mam nic. Ani telefonu, ani pieniędzy.
Recepcjonistka skinęła głową, a ja ruszyłam do windy. Nie obejrzałam się. Nie musiałam. Czułam jego wzrok na sobie aż do zamknięcia drzwi.
Nieznajoma mnie pocieszyła
Leżałam na łóżku, wciąż w ręczniku. W pokoju było cicho, słychać było tylko szum klimatyzacji. Telefon? Został w torebce. Sukienka – zniknęła. A razem z nią cały mój spokój.
Zamknęłam oczy. Próbowałam się wyciszyć, ale przed oczami znów stanęła mi ta scena – Dawid. Jego nowa dziewczyna. I ja, ociekająca wodą, z ręcznikiem jak z taniej komedii.
Zeszłam późnym popołudniem do recepcji. Nadal nic. Nikt nic nie znalazł. Żadnej torby. Żadnej sukienki.
– Może wiatr porwał – rzuciła jedna z pań z obsługi. Serio? Torbę z zawartością?
Siedząc potem na tarasie hotelowej kawiarni, zauważyłam kobietę z mojego piętra. Turystka, starsza ode mnie o dobre dziesięć lat, ale miała tę luzacką energię, której zazdrościłam.
– Upał, co? – zagadnęła, siadając przy sąsiednim stoliku.
– Raczej pech – uśmiechnęłam się słabo. – Ukradli mi rzeczy z plaży. Torebkę, dokumenty, wszystko. A żeby było śmieszniej – spotkałam mojego byłego. Z nową partnerką. I tak oto moje wakacje weszły na zupełnie nowy poziom upokorzenia.
Kobieta prychnęła śmiechem.
– A myślałam, że tylko ja mam pecha. Wczoraj mój były mąż wysłał mi SMS-a: „Wiedziałem, że nie dasz rady wypoczywać sama”. A ja mu odpisałam: „Racja. Zabrałam młodego kochanka”.
Zarechotałyśmy obie. I przez chwilę zrobiło się lżej. Przez chwilę.
Wieczorem, siedząc na balkonie, znów zaczęłam analizować wszystko. Czemu jego obecność tak mnie rozstroiła? Czemu wciąż go czułam? To przecież skończone. Przysięgałam sobie. A jednak... jego spojrzenie. Jego wyraz twarzy. Czy on coś poczuł? Rozpoznał mnie w tych kilku sekundach? Czy to była litość? Czy tylko zakłopotanie? A może... tęsknota?
Zacisnęłam pięści.
– Nie. Nie dam się w to wciągnąć. To zamknięty rozdział. Zamknięty – mówiłam na głos, jakby od tego miało coś się zmienić.
Ale nie zmieniło się nic.
Nie mogłam w to uwierzyć
Była pierwsza w nocy, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Najpierw myślałam, że to sen. Ale nie. Ktoś naprawdę stał pod drzwiami. Zarzuciłam szlafrok, zawiązałam go mocniej i powoli podeszłam.
– Kto tam?
– Justyna… to ja.
Zamarłam. Dawid?
Otworzyłam drzwi. Stał tam. Trochę zmieszany, ale nie wyglądał na skruszonego. W ręku trzymał moją torebkę i zwiniętą sukienkę.
– Znalazłem to. Na plaży, za skałkami. Jakby ktoś specjalnie to tam rzucił. Wszystko jest poza pieniędzmi z portfela – podał mi rzeczy bez słowa więcej.
– Spacerujesz nocą po plaży? – zapytałam ostrożnie, nie biorąc jeszcze torebki.
Wzruszył ramionami.
– Nie mogłem spać. Po tym, co się dziś wydarzyło… musiałem przewietrzyć głowę.
– Po tym, jak zobaczyłeś mnie w ręczniku, czy po tym, jak twoja dziewczyna rzuciła komentarz o roztrzepanej eks? – zapytałam chłodno, ale głos mi zadrżał.
Przez chwilę milczał. Patrzył mi prosto w oczy. A ja widziałam w jego twarzy ten dawny wyraz. Tę minę, kiedy czegoś żałował, ale nie wiedział, jak to powiedzieć.
– Nie powinienem był jej na to pozwolić – powiedział w końcu. – Ani na tamto, ani na wiele innych rzeczy.
Wzięłam torebkę i sukienkę. Poczułam znajomy zapach perfum. Moich. W środku wszystko było – portfel, telefon, klucze. Poczułam przypływ wdzięczności.
– Dzięki, że to przyniosłeś.
– Nie robiłem tego, żeby być miły. Po prostu... chciałem ci to oddać osobiście.
– I po to chodziłeś po plaży? Z latarką? – uśmiechnęłam się kąśliwie.
– Prawdę mówiąc, tak. Szukałem. Może ciebie. Może tego momentu. Nie wiem.
Usiedliśmy na brzegu łóżka. Milczeliśmy przez chwilę.
– Twoja dziewczyna wie, że tu jesteś?
– Myślę, że się domyśla. Ale nie wie wszystkiego. I nie chcę, żeby wiedziała.
– A co ty właściwie tu robisz, w tym samym hotelu, w tym samym czasie co ja? To tylko zbieg okoliczności?
– Tak. Najgorszy możliwy zbieg okoliczności… albo najlepszy.
Zacisnęłam palce na krawędzi sukienki. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie wiedziałam, co czuję. Ale serce biło mi szybciej niż od dawna.
Ciągle o nim myślałam
Od tego nocnego spotkania nic nie było takie samo. Nie rozmawialiśmy więcej, ale też nie dało się go nie zauważać. Mijaliśmy się w windzie. Na śniadaniu. Na tarasie przy basenie. Za każdym razem czułam jego wzrok na sobie. I sama też patrzyłam.
Z pozoru nie było między nami nic. Ale to „nic” miało gęstość powietrza przed burzą. Każde spotkanie trwało może dziesięć sekund, ale zostawiało we mnie emocjonalny chaos na godziny.
W windzie rozległ się cichy dźwięk – zjeżdżałam na parter. Nagle drzwi się otworzyły. Dawid.
– Piętro? – zapytał cicho.
– Parter – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
Stał obok mnie, pachniał wciąż tymi samymi perfumami co kiedyś. Przez ułamek sekundy miałam ochotę sięgnąć po jego dłoń. Powiedzieć: „zatrzymaj mnie”. Ale drzwi się otworzyły i wyszłam.
Kolejnego dnia spotkałam go w barze. Siedział samotnie, sącząc piwo. Podniósł wzrok, kiwnął mi lekko głową. Usiadłam trzy stoliki dalej. Zrobił to samo. Gra. Dziwna gra, której chyba oboje nie rozumieliśmy.
Wreszcie pod wieczór siedząc sama na balkonie, zaczęłam o tym myśleć:
„Co ja właściwie czuję? Tęsknię? Czy tylko się łudzę? Czy znowu pakuję się w coś, co mnie zniszczy?”.
Myśli biegły jak oszalałe. On. Tamta kobieta. Jego dłonie, które tak dobrze pamiętałam. I ja – niby silna, a jednak ciągle w rozsypce.
Podeszłam do lustra w łazience. Spojrzałam sobie w oczy.
– Dziewczyno, przecież ty się boisz. Boisz się, że on jeszcze coś do ciebie czuje. Ale boisz się też, że nie czuje nic.
Wróciłam na balkon. Patrzyłam na ciemniejące morze. Zobaczyłam go w oddali – wychodził z hotelu, sam. Zatrzymał się na chwilę, jakby wiedział, że go obserwuję. Potem ruszył w stronę plaży. Znowu nocny spacer? Albo ucieczka. Jak u mnie.
Chciał coś wyznać
To był ostatni dzień mojego pobytu. Spakowałam walizkę niemal mechanicznie. Składanie ubrań, porządkowanie łazienki – wszystko robiłam jak robot. Emocje przeszły gdzieś głęboko pod skórę. Ale były. I aż wrzały.
Zeszłam do lobby na chwilę przed wyjazdem. Słońce stało już wysoko, ale ja czułam chłód. Może to była niepewność. Może lęk. Może to, że on gdzieś tu był. I czułam to tak wyraźnie, jakby siedział obok. I wtedy podszedł.
– Justyna... – zaczął, zerkając przez ramię. – Ona poszła do toalety. Mam tylko chwilę.
Zamilkłam. Spojrzałam mu prosto w oczy. Pierwszy raz od tamtej nocy.
– Nie wiem, po co przyszedłeś – powiedziałam cicho.
– Bo muszę ci coś powiedzieć. I nie wiem, czy to dobry moment. Ale wiem, że innego nie będzie.
Milczałam. Nie miałam siły mówić.
– Kiedy cię zobaczyłem... coś we mnie odżyło. Myślałem, że wszystko mam poukładane. Że ruszyłem dalej. Ale wtedy... to wróciło.
– Co wróciło? – zapytałam twardo.
– Ty. My. To wszystko. I wiem, że to idiotyczne, że teraz jestem w takim miejscu swojego życia, że nie powinienem...
– Nie powinieneś – przerwałam mu, ale mój głos nie był już tak stanowczy.
Zamilkł. Spojrzał gdzieś za mnie, jakby szukał słów.
– Wrócę do Warszawy w poniedziałek. Chciałbym... się spotkać. Chociaż na kawę. Nie mówię, że wróćmy do siebie. Ale chciałbym wiedzieć, czy... czy to coś jeszcze znaczy.
Nie odpowiedziałam. Tylko patrzyłam. Bo we mnie też coś się kotłowało. Ale nie umiałam tego nazwać. Tęsknota? Strach? A może coś więcej?
– Jeśli nie chcesz, zrozumiem – dodał, cofając się krok.
– Ja... nie wiem – powiedziałam w końcu.
Skinął głową i odszedł. A ja... wróciłam do pokoju i spakowałam się do końca. W ciszy. Z sercem pełnym chaosu.
Teraz miałam wybór
Siedziałam przy oknie w autobusie, wpatrując się w chmury jakby miały mi odpowiedzieć na wszystkie pytania.
Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie ten pierwszy dzień – jak wbiegłam do morza, śmiejąc się bez powodu. Byłam wolna. Byłam sama. I przez chwilę myślałam, że to wystarczy.
A potem pojawił się on. I wszystko, co tak pieczołowicie zakopywałam pod warstwami logiki i dumy, wypłynęło na powierzchnię.
Nie wiem, czy się z nim spotkam. Nie wiem, czy to w ogóle ma sens. Ale wiem jedno – coś we mnie drgnęło. Coś, co było martwe, się obudziło. Nie jestem już tą samą kobietą, która wchodziła do wody pierwszego dnia wakacji, próbując zapomnieć. Teraz pamiętam. Ale nie boli mnie to tak, jak wcześniej.
Może to dobrze. Może właśnie to jest wolność – nie udawać, że nic nie czuję. Tylko wiedzieć, że mogę zdecydować, co z tym zrobić.
Spojrzałam przez okno jeszcze raz, a potem sięgnęłam po telefon. Przesunęłam palcem po kontaktach. „Dawid”. Zatrzymałam się. Przycisk „zadzwoń” świecił na niebiesko. Nie nacisnęłam. Jeszcze nie teraz. Ale wiedziałam, że kiedyś mogę to zrobić. Nie z potrzeby – tylko z wyboru.
Może właśnie o to chodzi. Nie o to, by znów kochać. Ale by nie bać się kochać.
Justyna, 31 lat
Czytaj także:
- „Na wakacjach bawiłam się z krzepkim Adonisem, ale zignorowałam jego SMS-y. Oniemiałam, gdy zobaczyłam go w Polsce”
- „Na wakacjach przez żonę ze wstydu chciałem zapaść się pod ziemię. Okazało się, że to jednak ja dałem plamę stulecia”
- „Mój urlop Na Kanarach był krótki, ale gorący. Byłam w szoku, gdy po powrocie boski Hiszpan okazał się nowym sąsiadem”

