Reklama

All inclusive. Brzmiało jak obietnica. Miał to być nasz wspólny wyjazd – wakacje dla dwojga. Bez dzieci, bez telefonów z pracy, bez codziennego pośpiechu. Tylko ja i Artur. Mieliśmy znowu „pobyć ze sobą”. Tyle że od samego początku coś było nie tak. Zamiast wspólnych śmiechów przy drinku z palemką – coraz więcej milczenia. Cisza przy kolacji, spojrzenia, które omijały się nawzajem. Tylko te kontrolujące pytania nie cichły:

– Gdzie idziesz? Z kim rozmawiałaś? A ten kelner, co tak się uśmiechał?

Jeszcze kilka lat temu potrafiliśmy śmiać się z byle czego. Kłóciliśmy się o to, kto bardziej spalił kark na słońcu i dzieliliśmy jedną wielką margaritę. Teraz? Siedzieliśmy przy jednym stoliku, każde zatopione w swoim świecie, a Artur co chwilę zerkał mi przez ramię, jakby chciał złapać mnie na gorącym uczynku.

W Polsce... W Polsce też nie było lepiej. Praca, dom, praca, dom. I moje ciągłe próby, żeby „być tą, która rozumie”. Tą, która nie pyta, tylko wspiera. Ale coraz częściej czułam, że w tym małżeństwie nie jestem partnerką, tylko podejrzaną. Jakby każda moja wiadomość do koleżanki mogła być dowodem w sprawie. Jakby kawa z dawno niewidzianym znajomym była zdradą stulecia.

Chciałam tylko spokoju. Jednego dnia, jednego wieczoru, jednej rozmowy bez oskarżeń w tle. Ale już wtedy podejrzewałam, że nie ma takiej opcji. Nie z Arturem.

Zgubiona karta do pokoju hotelowego

– Zgubiłaś? Czy może zostawiłaś, żeby ktoś inny mógł sobie wejść?

Zatrzymałam się w pół kroku. Artur stał naprzeciwko mnie, z założonymi rękami i tym swoim spojrzeniem, które znałam aż za dobrze. Próbowałam mu wytłumaczyć, spokojnie, rzeczowo.

– Musiała wypaść mi z torebki. Byliśmy na plaży, potem w barze, może gdzieś się wysunęła… Nie wiem. Przecież to się zdarza. Zaraz pójdę do recepcji i wyrobią nową.

On nie słuchał. Jego twarz coraz bardziej się napinała, a głos miał coraz chłodniejszy.

– Jasne, zgubiła się. A może po prostu nie chciałaś jej mieć. Łatwiej wtedy zaprosić kogoś do pokoju, co?

Zamrugałam z niedowierzaniem. Spojrzałam na niego, jakby mówił w obcym języku.

– Co ty w ogóle opowiadasz? Przecież jesteśmy tu razem. Gdzie niby miałabym chodzić? Po co? Chcesz mi coś zarzucić?

Nie odpowiedział od razu. Ruszył w stronę windy i rzucił przez ramię:

– Idę z tobą do recepcji.

Chciałam zaprotestować, ale wiedziałam, że i tak nie posłucha. W recepcji mówiłam, że potrzebuję nowej karty, ale czułam jego wzrok na sobie. Stał obok i udawał, że ogląda broszury, a każde moje słowo analizował z przesadną uwagą.

– Zgubiłam kartę do pokoju. Tak, pokój 218. Tak, mój mąż jest ze mną – powiedziałam cicho.

Recepcjonista skinął głową i podał mi nową kartę. Zrobił to uprzejmie, bez komentarzy. Artur za to nic nie powiedział aż do windy. A potem tylko krótkie:

– Za łatwo im to poszło. Nawet nie sprawdzili dokumentu.

– Przecież stoję obok. Widział, że jestem z tobą – odparłam, próbując zachować spokój.

Zacisnął szczęki. W jego oczach była mieszanina podejrzliwości i gniewu.

W pokoju usiadłam na łóżku i zaczęłam przeszukiwać torebkę. Jakbym jeszcze miała znaleźć tę starą kartę, udowodnić coś... sobie? Jemu? Sama już nie wiedziałam. Artur chodził po pokoju, nie odzywając się ani słowem. W głowie krążyły mi wspomnienia. Ten raz, kiedy chciał czytać moje maile. Innym razem – jak zrobił awanturę, że kolega z pracy za długo zatrzymał mnie na korytarzu. Wtedy, gdy zapytał, czy „na pewno” tylko rozmawiam z Marcinem z działu IT. Coraz częściej stawałam się dla niego zagrożeniem, a nie żoną.

Usiadł w końcu na krześle i westchnął.

– Wiesz, że ja się tylko martwię?

Skinęłam głową. Wiedziałam. Ale to już nie była troska. To był strach, który przebrał się za czujność.

Nie chciałam robić sceny. Choć ona już się wydarzyła

Obudziłam się o trzeciej nad ranem. Nie mogłam zasnąć. Zasłony były lekko rozsunięte, światło księżyca wpadało do pokoju i rozlewało się po podłodze. Artur spał spokojnie, choć jeszcze kilka godzin wcześniej miałam wrażenie, że gotuje się od środka. Leżał odwrócony do ściany. Nie wiedziałam, czy rzeczywiście zasnął szybko, czy tylko udawał. Wstałam cicho, założyłam sukienkę i wyszłam z pokoju, zamykając drzwi tak, żeby nie obudzić go niepotrzebnie.

Hol był niemal pusty. Cichy, chłodny, z lekko grającą muzyką z głośników ukrytych w roślinności. Przeszłam przez lobby i usiadłam przy niskim stoliku. Potrzebowałam chwili wytchnienia. Czułam, że jeśli zostanę tam, w pokoju, to zacznę się dusić.

– Dobry wieczór – usłyszałam głos obok.

Odwróciłam głowę. Przy sąsiednim stoliku siedziała para – Polacy. Kobieta w moim wieku, może nieco starsza, z ciepłym spojrzeniem. Mężczyzna wyglądał na jej męża.

– Dobry wieczór – odpowiedziałam.

– Nie możesz spać? – zapytała kobieta, z lekkim uśmiechem.

– Jakoś nie bardzo. Za dużo myśli w głowie – wzruszyłam ramionami.

– Mamy tak samo. Jet lag. No i dzieci dziś szalały, nie mogliśmy ich położyć – wyjaśniła, a jej mąż roześmiał się pod nosem.

Rozmowa zaczęła się od pogody. Potem o hotelu, o jedzeniu. O tym, że basen mógłby być cieplejszy. Zwykła rozmowa, prosta i spokojna. Śmialiśmy się cicho z drobnych rzeczy, a ja poczułam, że znowu oddycham. Po prostu mogę być, bez oceniania, bez spięć, bez patrzenia komuś przez ramię.

– A to ciekawe, tak sobie tutaj gadamy z obcymi? – rozległ się znajomy, napięty głos za moimi plecami.

Zamarłam.

Artur stał kilka metrów dalej, w krótkich spodenkach, z rozwichrzonymi włosami, rozjuszony i gotowy do ataku. Para, z którą rozmawiałam, spojrzała na niego z zaskoczeniem.

– Proszę pana… – zaczął spokojnie mężczyzna.

– Nie, nie trzeba. Ja już wiem wszystko – przerwał Artur, patrząc tylko na mnie. – Przychodzisz tu w nocy i rozmawiasz z pierwszym lepszym? Co to w ogóle jest?

– Przyszłam się przewietrzyć – odpowiedziałam cicho. – Nie mogłam spać.

– A z kim ty tutaj sypiasz? Ze mną czy z tym panem?! – rzucił z przesadą, choć ton nie był krzykiem, tylko zimnym, bolesnym szyderstwem.

– To chyba nie na miejscu – kobieta próbowała zareagować. – Nie dzieje się tu nic złego.

– To nie wasza sprawa – rzucił Artur. – Ale dzięki za troskę.

Ochroniarz pojawił się dosłownie znikąd. Ubrany schludnie, niepozorny, ale z tą charakterystyczną siłą w głosie.

– Proszę o zachowanie spokoju, sir. Tu są inni goście.

– Dobrze, już idziemy – rzuciłam szybko i wstałam.

Nie chciałam robić sceny. Choć ona już się wydarzyła. Choć czułam się, jakby ktoś mnie rozebrał przed wszystkimi, wytknął palcem i zażądał wyjaśnień, których nie było. Wróciliśmy do pokoju bez słowa. On szedł przede mną, zacięty, lodowaty. Ja za nim – z rumieńcem wstydu, który nie chciał zejść z moich policzków.

To miał być urlop. Miał być spokój. Miał być czas dla nas. A ja czułam się, jakby ktoś mnie właśnie upokorzył w miejscu, które miało być moją chwilową ucieczką od codzienności.

Wstałam, a jego nie było

Rano obudziłam się sama. Jego torba zniknęła, łóżko po jego stronie było puste. Na stoliku leżał klucz do pokoju i kartka.

– Mam dość tej szopki. Wypoczywaj sobie, jak umiesz. – Artur

Stałam chwilę z tą kartką w dłoni. Nie płakałam. Nie byłam nawet zaskoczona. Poczułam tylko ulgę. Cichą, nieoczekiwaną.

Zeszłam na śniadanie. Sama. Bez wymuszonych rozmów. Bez ciężaru spojrzeń. Potem poszłam na plażę, zabrałam książkę i pierwszy raz od miesięcy naprawdę się w nią wciągnęłam. Nie musiałam nic tłumaczyć. Nie musiałam się z nikim ścigać, niczego udowadniać.

Patrzyłam na fale i myślałam tylko o tym, jak dobrze jest nie myśleć o niczym.

Musi to być ktoś, przy kim mogę oddychać

Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy wrócę do tego mieszkania, czy jeszcze raz spróbujemy się porozumieć. Może nie. Może to był moment, którego potrzebowałam, żeby zrozumieć, że coś się skończyło. Nie jednego dnia, nie przez jedną kłótnię. To było powolne, ciche gubienie siebie.

Wiem tylko, że chcę spokoju. I nie tego wymuszanego ciszą, ale prawdziwego – wewnętrznego. Nie zbuduję go wśród podejrzeń, przy przeszukiwaniu torebek, pod osłoną nocy. Jeśli mam żyć obok kogoś, to musi to być ktoś, przy kim mogę oddychać. Nie ktoś, kto sprawdza, czy nie oddycham za głośno.

Justyna, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama