„Na wakacjach chcieliśmy mieć i plażę, i góry. Urlop marzeń nad Jeziorem Żywieckim pokrzyżował nam jeden drobiazg”
„Następnego dnia było jeszcze gorzej. Wiatr wiał od strony jeziora, niosąc ze sobą wilgoć, która wdzierała się pod kurtkę. Plaża, na której wyobrażałam sobie rozłożone ręczniki, była pusta. Na maszcie przy brzegu powiewała czerwona flaga”.

- Redakcja
Nigdy nie byliśmy rodziną, która spontanicznie pakuje plecaki i rusza w nieznane. Paweł twierdził, że dobry plan to połowa sukcesu, a ja wolałam mieć pewność, że domek będzie miał ciepłą wodę, a łóżko nie będzie pamiętało czasów PRL-u.
Ten wyjazd dopracowaliśmy w najmniejszych szczegółach. Odkładaliśmy na niego ponad dwa lata – ja, marząc o leżeniu na plaży z książką, Paweł – o górskich wędrówkach, a Kacper, nasz piętnastolatek, miał w głowie jedynie basen, Wi-Fi i święty spokój od szkoły. Znalezienie idealnego miejsca graniczyło z cudem. W końcu udało się: drewniany domek z tarasem, widokiem na Jezioro Żywieckie i góry w tle. Cena taka, że przez chwilę rozważałam sprzedaż nerki. Ale Paweł powtarzał:
– To inwestycja w nasze wspomnienia.
No to zainwestowaliśmy.
W samochodzie, tuż przed dotarciem, wyglądało to tak:
– To będzie najlepszy wyjazd, zobaczycie – próbował nas nastroić Paweł.
– Mhm – mruknął Kacper, stukając w ekran.
– A jeśli nie? – zapytałam, patrząc na ścianę deszczu za szybą.
– Wtedy… będziemy się cieszyć, że razem moczymy buty – uśmiechnął się Paweł, jakby to była najzabawniejsza rzecz na świecie.
Miałam złe przeczucia
Podróż przebiegała w miarę spokojnie, dopóki ostatnie kilometry nie zamieniły się w wyścig z ciemnymi chmurami. Gdy dotarliśmy, lało jak z cebra, a mgła spływała po zboczach tak gęsta, że ledwie widziałam drogę do drzwi. Zamiast uroczystego „rozpakowania marzeń” mieliśmy suszenie przemoczonych kurtek na krzesłach i stukanie butami, z których wylewała się woda.
– To tylko przejściowe – stwierdził Paweł, wycierając okulary. – Rano pewnie będzie piękne słońce.
– Albo wynajmiemy lunetę, żeby podziwiać te szare chmury z większym rozmachem – mruknęłam, zdejmując kaptur.
– Jest tu Wi-Fi? – to był pierwszy i jedyny komentarz Kacpra, który nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
Następnego dnia od rana słyszałam tylko jednostajny bęben deszczu o dach. Taras, który miał być moim miejscem na poranną kawę, przypominał płytki basen. Mgła wciąż otulała jezioro tak gęsto, że nawet nie byłam pewna, w którą stronę ono jest.
Nie przewidziałam tego
Paweł od rana próbował ratować nasz nastrój. Zaproponował, że skoro nie ma sensu wychodzić, możemy wreszcie nadrobić rodzinne zaległości i pograć w coś razem. Wyciągnął z szafki pudełko z planszówką, a Kacper nawet nie odrywał wzroku od telefonu.
– Może później – rzucił, jakby od niechcenia. – I tak nie umiem w to grać.
– Nauczymy cię – upierał się Paweł, ale w jego głosie pojawia się lekka irytacja.
– W domu byłoby lepiej – wymamrotał Kacper, co było niczym zapałka rzucona w siano.
– W domu też byś tylko siedział wpatrzony w ekran – odparłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Paweł spróbował zmienić temat i zaproponował spacer. Popatrzyliśmy z Kacprem na strugi deszczu za oknem.
– W tej ulewie? – zapytałam. – Przecież nawet gór nie widać.
– Widok nie jest najważniejszy – odpowiedział Paweł, ale uniosłam brew i wskazałam na kartę z potwierdzeniem rezerwacji.
– Zapłaciliśmy tyle właśnie za widok.
– Chcesz się teraz kłócić o pogodę? – westchnął.
Tkwiliśmy w domku
Do wieczora każdy z nas snuł się po domku. Ja próbowałam czytać, ale co chwilę zerkałam na zegarek. Paweł siedział przy oknie, jakby czekał, że nagle pojawi się słońce. Kacper, przyklejony do telefonu, co jakiś czas wzdychał ostentacyjnie. Pierwszy dzień miał być spokojnym wprowadzeniem do wakacji. Zamiast tego czułam, jak w powietrzu zaczyna się gromadzić napięcie, które wcześniej czy później musiało znaleźć ujście.
Następnego dnia było jeszcze gorzej. Wiatr wiał od strony jeziora, niosąc ze sobą wilgoć, która wdzierała się pod kurtkę. Plaża, na której wyobrażałam sobie rozłożone ręczniki, była pusta. Na maszcie przy brzegu powiewała czerwona flaga, a pod nią kołysała się tablica z napisem „Zakaz kąpieli”. Piasek był ciemny od deszczu, a woda tak wzburzona, że fale rozpryskiwały się o pomost, zostawiając na nim błyszczącą warstwę wody.
Szliśmy w milczeniu, Paweł przodem, ja z tyłu z Kacprem. Mąż starał się utrzymać dobrą minę, w pewnym momencie odwrócił się i powiedział:
– To tylko pogoda, ważne, że jesteśmy razem.
Atmosfera była gęsta
Przytaknęłam, choć pomyślałam: „Razem? Tak, każdy w swoim świecie”. Kacper, zamiast podziwiać widok, zapytał, czy możemy wrócić do pizzerii, bo tam, chociaż jest ciepło i można coś zjeść. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Dopiero co jedliśmy śniadanie.
– No to co? – wzruszył ramionami.
Paweł udawał, że nie słyszy, ale widziałam, jak zaciska usta. Moje nerwy też były napięte. Zatrzymałam się i powiedziałam:
– Widzisz, twoje góry też są w chmurach. Ani plaży, ani szlaków. Może trzeba było wybrać coś innego.
– Naprawdę uważasz, że to moja wina? – Paweł odwrócił się gwałtownie. – Myślisz, że potrafię sterować pogodą?
– Myślę, że umiesz upierać się przy swoim – odpowiedziałam, czując, że mój głos brzmi ostrzej, niż chciałam.
Dalszy spacer był już tylko formalnością. Szybko zawróciliśmy, a jedyne, co zapamiętałam z tego dnia, to obraz zamkniętego kąpieliska i uczucie, że nasze wymarzone wakacje powoli zmieniają się w coś, czego nie będziemy chcieli wspominać.
Straciliśmy pieniądze
Pizzeria była oddalona od naszego domku o jakieś dziesięć minut piechotą, a i tak chodziliśmy tam częściej, niż planowaliśmy. Po trzech dniach kelnerka już nas poznawała z daleka i pytała, czy to, co zwykle. Na ścianach wisiały czarno-białe zdjęcia włoskich miasteczek, które miały dodawać klimatu, ale ja coraz częściej czułam, że to miejsce staje się naszym głównym punktem pobytu, jakbyśmy przyjechali tu właśnie po to, by siedzieć przy tych samych stolikach.
Kacper był w swoim żywiole. Siadał w rogu, zamawiał pizzę pepperoni i colę, a potem znikał za ekranem telefonu.
– Chociaż pizza tu jest lepsza niż w domu – oznajmił pewnego dnia, jakby to miało być pocieszenie.
Paweł uniósł brwi i powiedział:
– To będą wspomnienia. Może nie takie, jakie sobie wyobrażaliśmy, ale wspomnienia.
– Tak, wspomnienia z pizzą w roli głównej – odpowiedziałam, nawet się nie starając, by zabrzmiało to łagodnie.
Cisza, jaka zapadła po moim komentarzu, była gęsta i niewygodna. Moja ironia tym razem przeszła w sarkazm, którego już nie dało się cofnąć. Resztę obiadu zjedliśmy w milczeniu.
Kłóciliśmy się
Wieczorem w domku Paweł siedział przy stole z laptopem, stukając w klawiaturę, jakby pracował. Kacper zamknął się w pokoju. Miałam poczucie, że każdy kolejny dzień coraz bardziej utwierdza nas w tym, że coś w tych wakacjach poszło nie tak.
Ostatnie dni wyjazdu wyglądały podobnie – mgła nie ustępowała ani na chwilę. Taras, który w folderze wyglądał jak wymarzone miejsce na poranną kawę, cały czas był mokry, a krzesła oblepione zimną wilgocią. Siedzieliśmy z Pawłem przy stole w środku, a rozmowa szybko zeszła na sens całego wyjazdu.
– Mogłaś się postarać cieszyć tym, co mamy – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
– A ty mogłeś przewidzieć, że to miejsce będzie idealne tylko na pocztówce – odparłam.
– Możecie przestać? – wtrącił Kacper z kanapy, nawet nie podnosząc głowy znad telefonu.
Nikt już nic nie odpowiedział. Wieczorem znowu poszliśmy do pizzerii, ale tym razem jedliśmy w zupełnej ciszy.
Byliśmy zawiedzeni
Droga powrotna minęła nam w milczeniu. Paweł prowadził, wpatrzony w drogę, Kacper miał słuchawki na uszach, a ja patrzyłam przez okno, licząc kilometry do domu. W pewnym momencie chmury się rozstąpiły i na mokrych polach pojawiło się słońce. Jezioro, które minęliśmy chwilę później, lśniło w jego blasku tak pięknie, że aż chciało się zatrzymać. Pomyślałam, że to najlepsze zdjęcie z całego wyjazdu… i że zrobiliśmy je już po opuszczeniu Żywca.
Tuż przed zjazdem do naszego miasta Kacper wyjął jedną słuchawkę i zapytał:
– To gdzie jedziemy w przyszłym roku?
Nie odpowiedziałam. W myślach zobaczyłam naszą trójkę przy tym samym stoliku w pizzerii, jedzących tę samą pizzę, w jedynym miejscu, gdzie naprawdę potrafiliśmy siedzieć razem bez kłótni. Może to właśnie tam powinniśmy wrócić.
Wiktoria, 44 lata
Czytaj także:
- „Mój mąż myślał, że jest sprytny, bo przepisał majątek na kochankę. Nawet nie podejrzewał, że chytry traci 2 razy”
- „Przepis babci Jadzi na ogórki w słoiku był rodzinną tajemnicą. Pół rodziny się obraziło, bo tylko ja go poznałam”
- „Zamarłam na jego widok. Przed laty Adam rzucił mnie bez słowa, a teraz wrócił i znowu doprowadził do łez”

