Reklama

Wreszcie nadszedł ten moment. Wydawało się to nierealne, ale jednak los się do nas uśmiechnął. Niemal dwie dekady po ślubie, ja i mój mąż mieliśmy szansę na wyjazd tylko we dwoje. Nasi prawie dorośli chłopcy zgodnie stwierdzili, że lecą z ekipą do Holandii, gdzie przez cały sierpień zamierzają tyrać jak niewolnicy, aby wszystkie zarobione pieniądze roztrwonić w następnym miesiącu.

Mąż był sceptyczny

– Jak sobie poradzicie z fizyczną robotą, skoro wasze jedyne umiejętności to obsługa komputera? – dopytywał, wątpiąc w zdolności dwóch nastolatków do porządnej pracy.

– Mogą nawet piasek przesypywać, byleby tylko zarobili trochę grosza – odparłam. – Niech sobie robią cokolwiek, ważne żeby nas trochę wyręczyli. A my nareszcie gdzieś we dwoje wyjedziemy. Czarnogóra nas woła.

Pokazałam Maćkowi folder z ofertami wycieczek.

– Niegłupi pomysł – powiedział. – Odległa destynacja. Nasze pociechy nas tam nie wytropią, kiedy wyjdzie na jaw, że do tej ich niby dochodowej eskapady będzie się należała jeszcze jakaś dopłata...
Ech, ten mój Marek! Narzeka jak stary grzyb, choć do pięćdziesiątki mu jeszcze trochę brakuje. Ciągle tylko wymyśla jakieś czarne scenariusze. Twierdzi, że dzięki temu oszczędza sobie zawodów, a niekiedy nawet pozytywnie go coś zaskoczy. Pewnie coś w tym jest, ale żyć z takim gburem to żadna przyjemność. Ma marudzenie w genach. Nawet przy pakowaniu walizek nie mógł się opanować i odpuścić sobie swojej koronnej dyscypliny.

– Na 7 dni, a ty pakujesz aż 10 strojów plażowych?! – krzyknął, chociaż w rzeczywistości spakowałam jedynie trzy.

– Żebyś się mną zbyt szybko nie znudził – posłałam mu kokieteryjny uśmiech, bo postanowiłam, że nie dam się zdenerwować. – A co powiesz na te pończochy?

– Jasne, bierz je… I te następne również.

Muszę przyznać, że pokładałam nadzieję w tym, że nasza niedługa wspólna wycieczka trochę nas odświeży, przeżyjemy cudowne momenty i na moment zapomnimy o szarej codzienności. Powspominamy stare dzieje, podładujemy baterie i powrócimy pełni werwy, a Marek choć na jakiś czas przestanie być zrzędliwym ponurakiem. Prawda okazała się gorsza od moich najbardziej pesymistycznych, a jednocześnie... najodważniejszych przewidywań.

Nie podobało mi się to

Już pierwszego dnia natknęliśmy się na starego kumpla Marka, zagorzałego miłośnika brydża, zupełnie jak mój małżonek. Facet mógł wylądować w każdym zakątku globu, a wybrał dokładnie ten sam hotel, w którym my się zatrzymaliśmy. Jakby tego było mało, okazuje się, że jeszcze dwóch kolesi z tego samego hotelu też uwielbia tę grę. Pech dla mnie, fuks dla nich. Ich modły zostały wysłuchane i z nieba spadł im Marek. W rezultacie pierwsze dwa dni naszych wakacji można śmiało wykreślić z życiorysu, bo Marek wraz z tą trójką gości non stop przesiadywali przy stoliku na tarasie, a moja apetyczna osóbka ginęła w gąszczu odzywek. No i drinków też im nie brakowało. Normalnie szewska pasja mnie brała, i to zarówno dosłownie, jak i w przenośni.

– Myślisz, że specjalnie tu przyjechaliśmy, żeby dostać zawału? – burczałam wkurzona, słysząc jak Marek narzeka na podwyższone ciśnienie. – Ciebie wykończy chlanie i karty, a mnie nerwy, bo mąż o mnie nie dba.

– Dam sobie spokój pojutrze. Muszę się zrewanżować.

– Zaraz, zaraz… Wy gracie na kasę?! – teraz to już naprawdę się przestraszyłam.

– Coś ty… Dla honoru. Dzisiaj zbyt często obrywałem. Ostatni raz, słowo daję.

– Mam nadzieję! – warknęłam i ruszyłam w stronę plaży.

Chciałam się rozerwać

Obrażona wyciągnęłam się na leżaku pod parasolem, wypatrując faceta, który zechce mi umilić czas flirtem. Miałam nadzieję, że Marek zauważy to z miejsca, gdzie grał w karty i od razu przyleci, żeby przywalić lowelasowi w mordę. Chciałam, żeby urządził niezłą zadymę i dał wszystkim do zrozumienia, że nikt bezkarnie nie będzie zarywał do jego małżonki. Dąsałam się jak gówniara i takie gówniarskie myśli kłębiły mi się w głowie.

Ni stąd, ni zowąd pojawił się całkiem przystojny gość, mógł mieć może z trzydzieści lat, trzymał w ręku jakąś ulotkę z atrakcjami turystycznymi. Pokolorował sobie w niej markerem na mapie różne miejscówki, które warto zwiedzić, ale wziął w recepcji egzemplarz po rusku, a sam był Portugalczykiem. No to zaczęłam się z nim dogadywać po angielsku, choć szło mi to jak po grudzie.

No nie było lekko, przyznaję. To zupełnie co innego mieć jakieś tam pojęcie o danym języku, a zupełnie inna bajka gadać z kimś na żywca. A gość nieźle rozbawiony, ciągle o coś wypytywał. Zupełnie jakby specjalnie mnie męczył, bo miał z tego niezły ubaw. Ostatecznie udało mi się jakoś pomóc mu z tym cholernym przewodnikiem.

Wdzięcznie złożył mi wyrazy uznania, obsypał mnie garścią miłych słów i pożegnał się. Poczułam, jak ze mnie schodzi całe napięcie i w duchu złożyłam sobie obietnicę, że gdy tylko wrócę z wczasów, od razu zapiszę się na kurs angielskiego w pobliskiej szkole.

Mąż był zazdrosny

Nie minęło nawet pięć minut, a tuż obok mnie wyrósł jak spod ziemi Marek. Obserwował całą sytuację z werandy i nagle jego pasjonująca rozgrywka brydżowa zeszła na dalszy plan. Najwidoczniej wzburzenie malujące się na mojej twarzy, będące efektem zmagań z konwersacją w języku obcym, wziął za emocje zupełnie innej natury.

– Kto to, do licha? – zaniepokoił się, podczas gdy ja miałam już opracowaną strategię, niczym rozpieszczony nastolatek łaknący komplementów i zainteresowania.

– Ech, po co ci tłumaczyć, przecież i tak go nie kojarzysz...

– Daj spokój, Aduś, nie rób sobie jaj, po prostu...

– Po prostu co? Wciąż spodziewasz się najgorszego, więc chyba powinieneś być przygotowany także na egzotycznego gacha swojej kobiety stary grzybie – rzuciłam kpiąco.

Marek kompletnie osłupiał i dopiero po dłuższym momencie skapnął się, że przez cały czas, kiedy graliśmy w karty, ani na sekundę nie spuścił mnie z oczu, więc mój rzekomy facet mógłby być co najwyżej wyimaginowany.

– Ale jak to… – wydukał. – Chyba sobie jaja robisz…

– No raczej, tylko się wygłupiam – parsknęłam śmiechem. – Gdzie tam kochanek. To znany reżyser filmowy.

– Naprawdę? A jak się nazywa? – Marek, już ewidentnie spokojniejszy, rozłożył się wygodnie na piasku.

No co, nie mam zamiaru mu współczuć.

– A tam, nic takiego – machnęłam lekceważąco ręką. – Jestem w jego typie, to mu rzuciłam, że rozważę małą rolę w jego filmie. Skoro ty sobie grywasz w karty, to czemu ja mam wrócić z wczasów z pustymi rękami...

Cudem zatrzymałam Marka przed wybiegnięciem z miejsca, w którym siedzieliśmy. Nie miałam wątpliwości, że gdyby nie moja interwencja, ruszyłby w pogoń za zupełnie niewinnym Portugalczykiem. W mojej głowie on miał niecne zamiary, pragnąc uczynić ze mnie gwiazdę szemranych produkcji filmowych. Kompletnie nie liczyłam na taką reakcję mojego męża. Chwilę zajęło nam zakończenie partnerskich przepychanek na plaży.

– Przestań, bo zaraz cała plaża będzie się gapić! – wyszeptałam mężowi prosto do ucha.

Coś się zmieniło

Opanował nerwy, chociaż przyszło mu to z trudem. Pod osłoną nocy przedyskutowaliśmy całą sprawę. Okazało się, że rajstopy, podwiązki i inne dodatki, które spakowałam do bagażu, nie poszły na marne. Przyszło mi do głowy, że mogłam nawet wziąć za mało kompletów seksownej bielizny. Przestaliśmy przejmować się podbijaniem stawki, grą bez atu, blefowaniem, kontrami i dublami. Liczyliśmy się tylko my spragnieni siebie nawzajem. Taki stan utrzymał się aż do końca naszych wakacji. Nierozerwalni za dnia, a wieczorami i nocami przeżywaliśmy apogeum namiętności.

– Ach, jestem takim gamoniem. Szkoda, że nie zabrałem kamery… – Marek zrobił zmartwioną minę, gdy leżeliśmy wyczerpani po romantycznych chwilach. – W całym tym przedwyjazdowym zamieszaniu umknęła mi z głowy taka istotna rzecz…

– Ty wariacie! – chichocząc, zaczęłam okładać poduchą swojego małżonka. – Gdyby nie to moje gadanie o filmowaniu, to pewnie nadal byś przesiadywał z tymi swoimi spoconymi kolegami i grał w karty!

– Ciężko powiedzieć – Marek zrobił wymowny gest dłońmi. – Niekiedy jakiś drobiazg może mieć kluczowe znaczenie. Co powiesz na to, żeby zostać tu jeszcze kilka dni dłużej?

– Jasne. A do roboty za nas pójdą sobowtóry. Inna opcja jest taka, że mogę po prostu porzucić dotychczasowe zajęcie i znaleźć sobie coś nowego…

– Cisza! – mąż delikatnie zakrył mi usta dłonią. – Jeśli chodzi o aktorstwo, to będziesz grać wyłącznie dla mnie, moja ty niespełniona gwiazdo srebrnego ekranu…

No i niestety, urlop dobiegł końca i nie było szans na jego wydłużenie. Musieliśmy wracać do kraju, ale już lecąc samolotem, zaczęliśmy planować, w jakie miejsce pojedziemy na wakacje za rok.

Adrianna, 47 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama