„Na wakacjach bawiłam się z krzepkim Adonisem, ale zignorowałam jego SMS-y. Oniemiałam, gdy zobaczyłam go w Polsce”
„Zamarłam. Zrobiło mi się ciepło, potem zimno. Serce mi przyspieszyło. Patrzyłam, jak przygląda się półkom z bułkami, jak kiwa głową na coś, co powiedziała ekspedientka. Był sam. I był prawdziwy – nie w wiadomości, nie we wspomnieniu”.

- Redakcja
Mam 27 lat, mieszkam na Mokotowie i pracuję w agencji reklamowej, gdzie każdy udaje, że nie ma emocji. To mi pasuje. Wcześniej próbowałam „otwierać się na ludzi”, jak mawia moja terapeutka, ale za każdym razem kończyłam z uczuciem, że lepiej było nic nie mówić. Zamiast się tłumaczyć, wolę po prostu zniknąć.
W wakacje pojechałam sama do Chorwacji. Potrzebowałam oddechu od wszystkiego – od pracy, facetów, znajomych, którzy pytają: „czemu znowu jesteś sama?”. To właśnie tam spotkałam Kacpra. Spędziliśmy miło czas. Był inny niż wszyscy, nie naciskał, nie grał. Ale też nie był częścią mojego świata.
Po powrocie do Warszawy wróciłam do trybu „radzę sobie świetnie”. Pisał do mnie, ale nie odpisałam mu. Bo po co? To była tylko historia z wakacji.
– I co z tym twoim Kacprem? – Ola wlewała mi kawę do kubka, jakby dodawała do napoju wyrzuty sumienia. – Pisał jeszcze?
– Ola… To było tylko parę dni. Nie warto o tym mówić – ucięłam i wbiłam wzrok w telefon.
Nie dopytywała. Wiedziała, że kiedy zamykam temat, to już po wszystkim. Tak przynajmniej myślałam.
To był tylko wakacyjny romans
Było ciepło nawet jak na chorwackie lato. Siedziałam sama na plaży, w słuchawkach sączyła się muzyka, gdy nagle ktoś zasłonił mi słońce. Uniosłam wzrok – chłopak, mniej więcej w moim wieku, w lnianej koszuli i z książką pod pachą.
– Sorry, mogę zająć leżak obok? – zapytał, wskazując wolne miejsce.
Skinęłam głową. Nie szukałam towarzystwa, ale nie wyglądał na typa, który będzie nawijał o sobie i swoim samochodzie. I faktycznie – po godzinie rozmawialiśmy o tym, co boli bardziej: brak ambicji czy przesadne ambicje. Miał na imię Kacper. Nosił w sobie spokój, który mnie rozbrajał. Tej samej nocy spacerowaliśmy po kamienistej plaży, piliśmy wino i opowiadaliśmy sobie rzeczy, których nigdy nie mówi się pierwszemu lepszemu człowiekowi.
Trwało to pięć dni. Pięć wieczorów, pięć poranków i jedno pożegnanie na przystanku. Wymieniliśmy numery, on mnie przytulił i powiedział:
– Było wspaniale. Dziękuję.
W samolocie przyszedł pierwszy SMS: „Już tęsknię”. Nie odpisałam. Tydzień później napisał: „Czasem sobie o Tobie myślę”. Znowu nic. A potem jeszcze jeden: „Wiem, że pewnie wróciłaś do swojego życia, ale dla mnie to było coś ważnego”.
Siedziałam wtedy na kanapie z winem i serialem. Zgasiłam ekran, spojrzałam w okno i powiedziałam do siebie:
– Nie mogę się angażować. To nie ma sensu. Przecież nawet nie wiem, gdzie on mieszka. To była tylko chwila.
Zablokowałam jego numer.
Nie mogłam w to uwierzyć
Weszłam do piekarni jak zawsze – z zamyśloną miną, słuchawkami w uszach i listą zakupów w głowie. Kolejka jak zwykle – starsza pani z siatką, matka z dzieckiem, jakiś chłopak z brodą... I wtedy go zobaczyłam. Trzy osoby przede mną, bokiem, w jasnej kurtce i z tą samą postawą jak na tamtej plaży – jakby cały świat go nie dotyczył. Kacper. Wszystko z wakacji wróciło.
Zamarłam. Zrobiło mi się ciepło, potem zimno. Serce mi przyspieszyło. Patrzyłam, jak przygląda się półkom z bułkami, jak kiwa głową na coś, co powiedziała ekspedientka. Był sam. I był prawdziwy – nie w wiadomości, nie we wspomnieniu. Tu, teraz. Nie zauważył mnie. Albo udawał, że nie widział.
Kiedy podszedł do kasy, mogłam się odezwać. Mogłam klepnąć go w ramię, powiedzieć: „hej”. Ale stałam jak idiotka, z ręką przy koszyku i jakąś dziwną pustką w środku. Wyszedł. Drzwi zadzwoniły.
– Co dla pani? – zapytała kasjerka.
– Poproszę... nie wiem. Jakiś chleb.
Wzięłam pierwszy z brzegu i po skasowaniu wybiegłam na zewnątrz, ale jego już nie było.
Po chwili zadzwoniłam do Oli. Głos mi się trząsł.
– Ola, widziałam go.
– Kogo?
– Tego z wakacji. Kacpra. Stał przede mną w kolejce po chleb.
– I co zrobiłaś?
– Nic. Stałam jak idiotka.
– Natalia...
– Nie mów nic, proszę. Po prostu... nic nie mów.
Sama dobrze wiedziałam, że popełniłam błąd.
Sama jestem sobie winna
Wróciłam do domu i długo nie zdejmowałam kurtki. Weszłam do salonu, usiadłam na podłodze i otworzyłam stare wiadomości. Te, które zignorowałam. Patrzyłam na nie, jakby były jakimś obcym językiem. Jakby napisała je inna osoba do innej mnie.
„Dziękuję za ten tydzień”, „Czasem sobie o Tobie myślę”, „Wiem, że pewnie wróciłaś do swojego życia, ale dla mnie to było coś ważnego”.
Każda z tych wiadomości miała datę. Każda była coraz bardziej ostrożna, coraz dłuższa. A potem cisza. Zupełna. Zaczęły mi lecieć łzy. Jedna, druga, potem więcej. Nie potrafiłam przestać.
Mówią, że winy można jakoś zracjonalizować. Że „tak musiało być”, „każdy ma prawo iść dalej”. Ale siedząc tam, na zimnej podłodze, nie potrafiłam się obronić.
– Dlaczego go zignorowałam? – szepnęłam do siebie. – Dlaczego zawsze tak robię?
Próbowałam sobie wmówić, że chroniłam siebie. Że to tylko wakacyjna historia. Ale on nie zrobił nic złego. Nie był natrętny. Nie przysłał mi żadnych dramatycznych wiadomości. Po prostu był. Chciał kontaktu. Lubił mnie. I tyle.
– A ja, jak zwykle, zniszczyłam wszystko, zanim się zaczęło – powiedziałam głośno i wtuliłam się w poduszkę. Chciałam zniknąć. Z siebie, z tej sytuacji. Cofnąć czas. Ale jedyne, co mogłam zrobić, to przeżyć ten moment. Do bólu.
Nie umiałam się przełamać
Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Nie mogłam spać. Zrobiłam sobie kawę, ubrałam się i wyszłam – niby bez celu, ale prawda była oczywista. Szłam do tej samej piekarni. Może go znowu zobaczę. Może los postanowi dać mi drugą szansę. Może jeszcze nie wszystko stracone.
Czekałam długo w kolejce. Patrzyłam na drzwi. Wychodziłam, wracałam, udawałam, że szukam drożdżówek, ale on się nie pojawił. Nie tego dnia. Ani następnego.
Wieczorem zadzwoniłam do Oli.
– Czy ja jestem potworem?
– Nie jesteś – powiedziała od razu. – Ale się boisz. I uciekasz, zanim ktoś naprawdę cię zrani.
– Może to ja go zraniłam – powiedziałam cicho.
– Może. Ale masz jeszcze wybór.
Usiadłam na parapecie z kubkiem herbaty. W głowie miałam same pytania. Kim on teraz jest? Czy się zmienił? Czy jeszcze o mnie pamięta? Czy ma kogoś? Czy mnie znienawidził? A może... też po prostu czekał, aż odezwę się pierwsza?
Zaczęłam szukać go w mediach społecznościowych. Wpisałam imię, nazwisko. Przeglądałam zdjęcia, ale nie byłam pewna, czy to ten sam Kacper. W końcu odpuściłam.
Czułam się gorzej niż kiedykolwiek. Nie dlatego, że się nie odezwał. Tylko dlatego, że ja milczałam wtedy, kiedy powinnam była mówić.
Zrobiłam coś innego
To był zwykły czwartek. Wyszłam do sklepu, ale skręciłam do parku. Sama nie wiem, dlaczego. Może chciałam się przewietrzyć, może znów łudziłam się, że go gdzieś spotkam. Przechadzałam się między ławkami, rozgniatałam liście pod butami i już miałam zawracać, gdy kątem oka go zobaczyłam.
Siedział na ławce, z kubkiem kawy. Zamyślony, jakby gdzieś odpłynął. Zatrzymałam się. Serce mi waliło. Mogłam znów uciec. Tak byłoby łatwiej. Ale tym razem zrobiłam coś innego. Podeszłam.
– Cześć – powiedziałam.
Podniósł głowę. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie wrogo.
– Cześć.
Usiadłam ostrożnie na drugim końcu ławki.
– Nie wiem, od czego zacząć.
– Możesz od: przepraszam, że zniknęłam – odpowiedział spokojnie.
– Przepraszam – wyszeptałam, patrząc mu prosto w oczy.
– Dziękuję.
Zapadła cisza. Nie była niezręczna. Raczej... potrzebna.
– Możemy się przejść? – zapytałam.
– Możemy – odparł.
Wstaliśmy i ruszyliśmy powoli wzdłuż alejki. Nie trzymał mnie za rękę. Nie uśmiechał się przesadnie. Ale był. Obok. I słuchał. A ja mówiłam – nie wszystko naraz, nie z dramatem. Tylko tyle, ile potrafiłam. Tym razem nie uciekałam.
Natalia, 27 lat
Czytaj także:
- „Wróciłam z Włoch nie tylko z piękną opalenizną, ale i z nowym nazwiskiem. Nikt nie miał się dowiedzieć o naszym ślubie”
- „Kupiłam bilet na wakacje do Hiszpanii w jedną stronę. Na miejscu szybko odkryłam, że mój mąż to tylko zbędny balast”
- „Z plantacji borówek wróciłam z nasionkiem w moim ogródku. Nie wiem, czy plony za 9 miesięcy zbierze ojciec czy syn”

