„Na urodziny żona zrobiła mi przyjęcie niespodziankę. Szkoda tylko, że nikt mnie nie spytał, czy w ogóle tego chcę”
„Chciałem tylko wrócić po pracy do domu, zjeść na kolację parówki z musztardą i obejrzeć coś spokojnego w telewizji. Taki wieczór wydawał mi się idealny. Tym bardziej po dniu, który był męczący nawet jak na standardy naszej firmy”.

- Redakcja
Nie jestem typem człowieka, który potrzebuje wiele do szczęścia. Lubię rutynę, lubię wiedzieć, co będzie jutro, o której zadzwoni budzik, jak będzie smakować poranna kawa i że nikt mnie nie zaskoczy. Najbardziej cenię ciszę, szczególnie po pracy. Nie lubię niespodzianek, gwaru, nadmiaru bodźców.
Byliśmy inni
Z Alicją, moją żoną, różniliśmy się prawie we wszystkim. Ona była pełna energii, spontaniczna, otwarta na ludzi i wydarzenia. Miała w sobie coś, co kiedyś mnie zachwyciło, a z czasem zaczęło męczyć. Ale to nie znaczyło, że przestałem ją kochać. Kochałem, tylko trochę po cichu i po swojemu. Ona chciała żyć głośno, ja – cicho. To, co dla niej było okazją do świętowania, dla mnie bywało obowiązkiem do przetrwania.
Urodziny nigdy nie były dla mnie czymś wyjątkowym. W tym roku też nie planowałem nic szczególnego. Chciałem tylko wrócić po pracy do domu, zjeść na kolację parówki z musztardą i obejrzeć coś spokojnego w telewizji. Taki wieczór wydawał mi się idealny. Tym bardziej po dniu, który był męczący nawet jak na standardy naszej firmy. Ostatni projekt wciągnął mnie po uszy i szczerze mówiąc, bardziej niż o prezencie marzyłem o tym, żeby nikt się do mnie nie odzywał.
Gdy wszedłem do domu i zamknąłem drzwi za sobą, od razu poczułem, że coś jest nie tak. Usłyszałem szelest, jakiś stłumiony śmiech, a potem głośny okrzyk:
– Niespodzianka!
Stanąłem jak wryty
W salonie stało może dziesięć osób – znajomi Alicji, moi współpracownicy, jej siostra z mężem, nawet sąsiadka z góry. Wszyscy się uśmiechali, niektórzy klaskali. Ktoś już zdążył otworzyć wino, leciała muzyka. Alicja podbiegła do mnie z błyszczącymi oczami, chwyciła mnie za rękę.
– Zrobiłam twoją ulubioną lasagne! – powiedziała z dumą.
Uśmiechnąłem się, prawdopodobnie całkiem wiarygodnie.
– Tak, naprawdę… to niespodzianka – powiedziałem i rozejrzałem się po twarzach.
Zdjąłem buty i próbowałem przyzwyczaić się do myśli, że mój wieczór się właśnie rozpadł. Kiedy usiadłem przy stole, obok mnie ktoś już mówił o planach na wakacje, ktoś pytał o nowy system w pracy. Uśmiechałem się, Alicja krążyła między kuchnią a salonem, częstowała, nalewała, zagadywała wszystkich z taką energią, że aż robiło mi się duszno. Gdyby spojrzeć z boku, wyglądało to jak przyjęcie idealne.
Męczyło mnie to
Tylko ja czułem się, jakby ktoś wyjął mnie z ciepłego fotela i wstawił do akwarium pełnego obcych ryb. Przez cały czas zerkałem w stronę kuchni. Tam, przy zlewie, leżała siatka z moimi zakupami. Parówki, bułki, jogurt. Nikt ich nawet nie zauważył.
– Wiedziałam, że się ucieszysz! – powiedziała Alicja, przysiadając się do mnie na chwilę.
– Oczywiście – odparłem, próbując utrzymać ten sam ton. – Tyle osób… Naprawdę się postarałaś.
– Mówiłeś, że lubisz, jak coś się dzieje – dodała z uśmiechem.
– Tak. Tylko niekoniecznie w moje urodziny.
Podano tort, ktoś zaintonował „Sto lat”. Alicja zdmuchnęła świeczki razem ze mną. Po kilku godzinach goście powoli zaczęli się zbierać. Jedni ziewali, drudzy jeszcze wznosili ostatnie toasty. Wszyscy byli zadowoleni. Śmiali się, gratulowali Alicji organizacji. Ona promieniała, jakby naprawdę wierzyła, że wszystko się udało. Ja też dziękowałem. Przy drzwiach ściskałem dłonie, kiwałem głową, mówiłem: „Dziękuję, że wpadliście”, choć myślami byłem już w kuchni, przy lodówce.
Byłem wściekły
Kiedy zostaliśmy sami, Alicja tylko sprzątała po cichu, z uśmiechem, jakby wciąż czekała na pochwałę.
– Było super, prawda? – zapytała w końcu.
– W przyszłym roku zrób mi prezent i zapytaj, czy coś planuję – odpowiedziałem spokojnie.
Usiadła naprzeciwko i przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu. W myślach próbowałem ją usprawiedliwić. Przecież się starała, gotowała, dzwoniła, organizowała. Tylko że to nie był prezent dla mnie, ale od niej… dla niej.
Tamtego wieczoru zmywała naczynia szybciej niż zwykle, jakby chciała zmyć nie tylko tłuszcz po lasagne, ale i całą rozmowę. W końcu usiadła obok mnie przy stole. Milczeliśmy. Wiedziałem, że zaraz wybuchnie, ale czekałem. Nie chciałem prowokować.
– Starałam się – powiedziała nagle. – Zrobiłam wszystko, co lubisz: lasagne, tiramisu, wino, znajomi… Myślałam, że się ucieszysz.
– Ale nie zapytałaś, czy tego chcę właśnie dzisiaj – odpowiedziałem. – Nie zawsze chodzi o lasagne i czerwone wino.
– To przepraszam, że nie kupiłam parówek – rzuciła z przekąsem.
– Nie chodzi o jedzenie – westchnąłem. – Chodzi o to, że miałem dziś wszystkiego dość. I po prostu chciałem, żeby ktoś to zrozumiał.
Nie dogadaliśmy się
Patrzyła na mnie z żalem i złością. Uderzyliśmy w coś głębszego, niż obiad czy niespodzianka. Zderzyły się dwa światy, dwa zupełnie różne sposoby na okazywanie bliskości.
– Ja chciałam dla ciebie dobrze – powiedziała już ciszej.
– A ja chciałem tylko trochę ciszy.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem z otwartymi oczami i patrzyłem w sufit, jakbym tam miało się pojawić jakieś rozwiązanie. Alicja też nie spała. Czułem, że się przewraca, zmienia pozycję, czasem cicho wzdycha. Ale nie odezwała się ani razu. Tak jakby każde z nas zamknęło się we własnym bunkrze.
Myślałem o tym, jak łatwo się mijamy i jak bardzo się staramy – każde po swojemu – a mimo to wciąż nie potrafimy się spotkać w połowie drogi. Dla niej miłość to działanie, energia, świętowanie. Dla mnie – spokój, obecność, cisza. Może nie potrafimy mówić tym samym językiem. A może jestem przewrażliwiony? Może przesadzam, bo przecież to tylko kolacja, tylko kilka osób, tort, świece? Mógłbym udawać wdzięczność, jak co roku. Ale czy udawanie to też miłość?
Miałem do niej żal
Rano było cicho. Alicja wstała przede mną. Wszedłem do kuchni, kiedy kończyła ostatni łyk kawy.
– Przepraszam – powiedziała bez spojrzenia. – Chciałam cię uszczęśliwić.
– A ja chciałem tylko parówki i ciszę – odpowiedziałem równie cicho.
Nie było łez ani kłótni. Może byliśmy już za starzy na dramaty, a może nauczyliśmy się przez te lata, że czasem dobre intencje prowadzą donikąd? Albo że nawet jak się kogoś zna, nie znaczy to, że się go rozumie.
Nie rozmawialiśmy więcej o urodzinach. Poszła do pracy, ja też. Wieczorem rozmawialiśmy już normalnie – o rachunkach, o zakupach, o czymś w telewizji. Ale coś między nami zostało, jakaś drobna rysa.
Nie wiem, czy ona zrozumiała i czy ja umiałem powiedzieć więcej. Ale jedno wiem na pewno: czasem największym prezentem jest to, żeby ktoś cię po prostu zapytał, czego potrzebujesz i wysłuchał odpowiedzi.
Michał, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mój mąż jest ze mną z miłości. Wyszło, że nasze małżeństwo to wynik zimnej kalkulacji sprzed 10 lat”
- „Płaciłem alimenty, więc uznałem, że wszystko gra. Kiedy chciałem odnowić kontakt z córką, potraktowała mnie jak natręta”
- „Mąż nie przejął się śmiercią mojej matki. Dopiero wtedy pojęłam, że to, co brałam za spokój, to chłód i obojętność”

