Reklama

Nie wiem, czy można się naprawdę poczuć częścią cudzej rodziny. Czasem myślę, że można – jeśli ta rodzina jest otwarta, ciepła, gotowa przyjąć cię z całym twoim bagażem. Ale nie w przypadku rodziny Piotra. Tutaj od początku wiedziałam, że jestem gościem. Tolerowanym, grzecznie witanym na święta, może nawet potrzebnym – ale tylko na chwilę. Od ośmiu lat jestem żoną Piotra. A właściwie – żoną syna Haliny, bo mam wrażenie, że to ona tak naprawdę wybierała mu partnerkę, tylko wtedy się zagapiła. Czasem łapię się na tym, że moje życie to nieustanne zabieganie o akceptację – o jedno dobre słowo, o cień uśmiechu, który nie byłby tylko grzecznościowym wykrzywieniem ust.

Halina, moja teściowa, to kobieta o manierach salonowych i rentgenem w oczach. Potrafi jednym spojrzeniem sprawić, że czuję się jak dziecko, które nieopatrznie dotknęło kryształowej cukiernicy. Nigdy nie powiedziała wprost, że mnie nie lubi – ale to wisi w powietrzu. Jak zapach drogich perfum, które nie pasują do okazji.

A Aneta, siostra Piotra... cóż. Trudno powiedzieć, że mamy relację. Prędzej – neutralną wymianę zdań przy stole. Chłodna, oszczędna w emocjach, jakby każde słowo kosztowało ją fortunę. W jej oczach zawsze byłam „żoną brata”, nie bratową. Nigdy nie przyszła z niczym, nie zadzwoniła, nie spytała. A kiedy ja próbowałam – odbijałam się jak piłka od ściany.

Czasem łapię się na tym, że moje starania wyglądają żałośnie. Że robię z siebie idiotkę. Ale potem przypominam sobie, że to nie o nich chodzi. Że robię to, bo chcę, żeby Piotr miał spokojny dom, żeby jego matka choć trochę mnie szanowała, żeby dzieci – jeśli kiedyś się pojawią – miały rodzinę, a nie pole minowe.

Dlatego, kiedy zbliżały się urodziny teściowej, pomyślałam: „Może teraz się uda. Może jeśli zrobimy coś razem z Anetą, będzie inaczej”. Ale bardzo się pomyliłam.

Chciałam zrobić coś razem

Nigdy nie lubiłam dzwonić do Anety. Zawsze odbierała z takim tonem, jakby właśnie przerwałam jej coś znacznie ważniejszego. A może naprawdę tak było. Nie wiem. Może w jej świecie wszystko było ważniejsze ode mnie. Ale tego dnia postanowiłam, że się przełamię. Urodziny teściowej zbliżały się wielkimi krokami i chciałam, żeby coś w końcu wyszło inaczej. Może wspólny prezent byłby dobrym początkiem?

Wybrałam numer. Odebrała niemal od razu.

– Cześć, Aneta, masz chwilę? – zapytałam, starając się brzmieć neutralnie.

– Mów – odparła krótko.

– Pomyślałam, że może kupimy coś razem dla mamy? Coś porządnego, taki wspólny gest... – zawiesiłam głos, czekając na reakcję.

– Kup jej, co chcesz. Ja mam swoje wydatki – odpowiedziała bez wahania.

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Tyle. Dwa zdania. Żadnego zainteresowania, żadnego: „a co miałaś na myśli?”, „możemy pogadać”. Po prostu „daj” i „wydatki”.

– Rozumiem – powiedziałam tylko, chociaż niczego nie rozumiałam.

Rozłączyłam się i patrzyłam przez chwilę na telefon. Może nie powinnam była się narzucać. Może znowu wyszłam na taką, co nie potrafi zaakceptować prostych granic. Ale w tym wszystkim było coś więcej. Było to poczucie, że Aneta traktuje mnie jak zlepek dobrych chęci bez znaczenia. Jakby wszystko, co wychodziło ode mnie, było podejrzane albo śmieszne.

Usiadłam przy stole i długo nic nie robiłam. Nie byłam ani obrażona, ani szczególnie rozgoryczona. Raczej czułam się jak ktoś, kto znowu spróbował wspiąć się po śliskim murze i po raz kolejny zsunął się bezgłośnie na ziemię.

Postanowiłam, że kupię prezent sama. Może nie powinno mi zależeć, ale zależało. Może to było głupie, ale wciąż wierzyłam, że czasem warto być po tej stronie, która się stara. Nawet jeśli nikt tego nie doceni.

Rozeszły się dziwne plotki

Wybrałam się do małego butiku, który znałam od lat. Sklep był drogi, ale asortyment zawsze mnie zachwycał. Cichy, elegancki zapach świec, lśniące opakowania, starannie ułożone szale, apaszki i biżuteria, której nigdy nie nosiłabym sama, ale dla Haliny wydawała się w sam raz.

Znalazłam szal. Jedwab, w ciepłych kolorach, które pasowały do płaszcza teściowej. Kobieta przy kasie zapytała, czy ma go zapakować na prezent. Skinęłam głową. Ułożyła szal w pudełku, przewiązała wstążką, dołożyła kartonik z miejscem na dedykację. Patrzyłam na to jak na coś więcej niż przedmiot. To był mój gest. Mój sposób na powiedzenie: „chciałam dobrze”.

Jeszcze tego samego dnia spotkałam znajomą Haliny – jedną z tych kobiet, które zawsze wiedzą wszystko pierwsze, zanim jeszcze wydarzenia dojrzeją do wypowiedzenia. Wpadłyśmy na siebie przypadkiem pod sklepem spożywczym. Ona zaczęła pierwsza.

– Słyszałam, że szykujesz się na urodziny teściowej – powiedziała z uśmiechem, który wydawał się zbyt szeroki.

– Tak, jak co roku – odpowiedziałam spokojnie.

– Aneta mówiła, że znowu coś wymyśliłaś. Że pewnie chcesz się przypodobać – rzuciła, niby półgębkiem, jakby sama nie wiedziała, czy wypada to powtarzać.

– A co w tym dziwnego? – zapytałam, choć już czułam w brzuchu znajome napięcie.

– Że tak się wykosztowałaś. Że... chcesz punktów u teściowej – dodała, jakby przepraszała za cudze słowa.

Nie odpowiedziałam nic. Pokiwałam tylko głową, jakbym przyjęła do wiadomości prognozę pogody, a nie podważenie moich intencji. Uśmiechnęłam się blado, uprzejmie, a potem ruszyłam dalej, z torbą z zakupami w jednej ręce i drżeniem w drugiej.

W domu postawiłam prezent na półce i długo na niego patrzyłam. Zastanawiałam się, czy Aneta naprawdę wierzy w to, co mówi. Czy naprawdę uważa, że chodziło mi o punkty. A może to ona prowadzi jakąś grę, której ja nie rozumiem?

Byłam zmęczona. Nie wydawaniem, nie prezentami. Tym, że cokolwiek zrobię, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że to po coś. Że nie może być po prostu z życzliwości.

Myślałam, że się udało

W salonie unosił się zapach świeżo parzonej kawy i ciasta z orzechami. Teściowa jak zwykle zadbała o każdy szczegół – porcelana, obrus, srebrne łyżeczki. Weszliśmy z Piotrem chwilę po Anecie i Marku. Ona stała przy oknie, w beżowym golfie, z prezentem zawiniętym w papier. Bez torby, bez wstążki, jakby przyniosła coś przypadkowego.

Gdy przyszła pora wręczania, Halina otworzyła paczki jedna po drugiej. Najpierw prezent od Anety – świeczka zapachowa. Mała, przeciętna. Uśmiechnęła się uprzejmie.

Potem sięgnęła po mój. Odwiązała wstążkę, uniosła wieczko. Przez sekundę nic nie mówiła, tylko dotykała materiału.

– Ojej, dziewczyny… niepotrzebnie się wykosztowałyście – powiedziała z tym swoim spokojnym tonem, który nie mówił nic i wszystko zarazem.

– No właśnie – rzuciła Aneta z cieniem zadowolenia.

Najważniejsze, żeby się podobało – odpowiedziałam, przyklejając uśmiech.

Uśmiechałam się dalej, ale w środku czułam chłód. Nie chodziło o pieniądze. Ani o szal. Chodziło o to, co jest widoczne, a czego nikt nie nazwie. O hierarchię, wpływ i to, kto może sobie pozwolić na pokazanie starań, a kto tylko na komentarz z boku.

Doszła do mnie prawda

Wieczorem siedzieliśmy z Piotrem w kuchni. W tle cicho brzęczała zmywarka, a ja próbowałam znaleźć słowa. Nie żeby coś wyjaśnić. Raczej żeby nie milczeć.

Ona mnie naprawdę nie znosi – powiedziałam w końcu.

– Znowu sobie coś wkręcasz. Aneta taka już jest – odparł Piotr bez większego zainteresowania.

– Nie. Ona chce mi coś udowodnić. Że ja do was nie pasuję – spojrzałam na niego, ale patrzył gdzieś obok.

Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami, jakby cała ta sprawa była tylko drobiazgiem, nad którym nie warto się pochylać. Może naprawdę nie widział problemu. Może nie chciał widzieć. A ja poczułam się z tym jeszcze bardziej samotna.

Wróciły do mnie wszystkie wcześniejsze sytuacje. Gdy kupiłam deser i usłyszałam, że przesadzam. Gdy zaproponowałam wspólny obiad, a Aneta odpowiedziała, że nie ma czasu na teatrzyk. Nawet wtedy, kiedy zaprosiłam ich do nas na Wigilię, a oni przyszli tylko na godzinę. Każda z tych chwil była jak drobne ukłucie. A teraz wszystkie przyszły naraz.

Zdałam sobie sprawę, że to nie jest przypadek. Że w tej rodzinie nie chodzi o relacje. Tu nikt nie walczy o bliskość. Tutaj trzeba sobie zasłużyć. Albo odpuścić.

Nic się nie zmieniło

Usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty, który już dawno wystygł. Piotr zasnął przy telewizorze. W tle grał jakiś program, ale nie słuchałam. Myśli krążyły gdzieś obok, trochę z boku mnie samej.

Kiedyś myślałam, że wystarczy być w porządku. Że jeśli się starasz, jesteś uprzejma, lojalna, empatyczna – ludzie to zobaczą. Że jeśli pokażesz, że chcesz dobrze, to w końcu cię zaakceptują. Tylko że to nie działa w każdej rodzinie. Nie w tej. Tutaj każdy ma swoje miejsce i swój sposób na przetrwanie. I każdy, kto próbuje zbudować coś ponad to, jest intruzem.

Nie miałam już siły. Nie na to, żeby znowu coś proponować. Nie na to, żeby jeszcze raz usłyszeć, że przesadzam. Nie zamierzałam się kłócić ani walczyć. Po prostu postanowiłam przestać się starać. Nie dlatego, że nie chciałam. Tylko dlatego, że widziałam, że nie warto.

Z Piotrem rozmawialiśmy coraz mniej. Żyliśmy obok siebie, w zgodzie, ale bez bliskości. Z Anetą nie zamieniłam słowa od tamtego wieczoru. Teściowa nadal zapraszała nas na święta – krótko i z dystansem. Odpowiadałam równie uprzejmie. Już bez złudzeń. Zrozumiałam jedno. W tej rodzinie nie chodzi o ciepło. Chodzi o pozycję. A ja nie zamierzam już w tym uczestniczyć.

Ewelina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama