„Na Święta zawsze dawałam ręcznie robione prezenty od serca. Aż się dowiedziałam, co moja synowa o nich myśli”
„Kalina zawsze grzecznie dziękowała. Z uśmiechem. Ale... ani razu nie widziałam, by tych rzeczy używała. Ani razu nie pochwaliła się nimi przy innych. Jakby te moje serca zamknięte w porcelanie... gdzieś znikały. A może były chowane?”.

Mam pięćdziesiąt osiem lat. Całe życie uczyłam dzieciaki plastyki w szkole podstawowej, a odkąd przeszłam na emeryturę – wreszcie robię to, na co wcześniej brakowało czasu: tworzę. Haftuję, lepię z gliny, dziergam, czasem maluję. Zwyczajne rzeczy, ale z sercem. Każdy, kto coś własnoręcznie robi, ten wie – każda filiżanka, każdy obrazek, to jest kawałek duszy.
Mój syn, Dorian to moje oczko w głowie. Cichy chłopak, raczej zamknięty, ale dobry. I ona – Kalina, jego żona. Cicha, elegancka, trochę zdystansowana. Z początku myślałam, że to trema. Że jeszcze się do siebie przyzwyczaimy. Że wystarczy, że będę obecna. Bez wtrącania się, bez uwag – tylko z życzliwością. Wiedziałam, jak boli chłód teściowej. Moja własna omijała mnie, jakbym była niewidzialna.
Ja robiłam inaczej. Z sercem. Rękawiczki z literką od imienia. Filiżanki z motywem stokrotki – bo Kalina raz wspomniała, że lubi biel. Obrazek do przedpokoju: „Tu mieszka miłość”. Kalina zawsze grzecznie dziękowała. Z uśmiechem. Ale... z czasem coraz częściej coś we mnie zgrzytało. Ani razu nie widziałam, by tych rzeczy używała. Ani razu nie pochwaliła się nimi przy innych. Jakby te moje serca zamknięte w porcelanie... gdzieś znikały. A może były chowane?
Miałam pewne podejrzenia
– Kalino, a gdzie powiesiłaś ten obrazek z haftem? Ten z napisem o domu? – zapytałam niby mimochodem, przechylając głowę i spoglądając w stronę korytarza.
– Ojej, chyba schowałam go, żeby się nie zakurzył… – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.
Pokiwałam głową i podeszłam do kredensu. Zerknęłam na półki.
– A filiżanki z różyczkami? Dorian mówił, że lubisz pić herbatę wieczorem, to pomyślałam, że będą w sam raz.
– Hmm… chyba są w szafce na górze. Wiesz, nie chcę, żeby się zbiły – dodała z uśmiechem, ale coś w jej głosie było sztywnego. Jakby ten uśmiech był tylko z obowiązku.
Usiadłam na kanapie z filiżanką, którą przyniosła – gładką, białą. Taką samą mają wszyscy. Spojrzałam na ściany. Żadnego mojego haftu. Żadnej ceramiki. Żadnych śladów mnie.
– Pamiętasz, robiłam też ten świecznik w kształcie domku? Z gliny, z okienkami… – zagadnęłam cicho.
– Tak, pamiętam. Bardzo uroczy – odparła. – Schowałam go razem z resztą, żeby był na specjalne okazje.
Na specjalne okazje. Owszem. Jak w muzeum. Albo... w magazynie. Coś ścisnęło mnie w gardle. Na siłę uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Już nie zadawałam kolejnych pytań. W środku coś zaczęło się tłuc. Czyli wszystko, co zrobiłam z myślą o niej, leży gdzieś w szafie? Dlaczego nigdy nie powiedziała, że nie chce tego wszystkiego? A może to tylko ja się łudzę, że te rzeczy były prezentami? Może ona od początku traktowała je jak ciężar?
Wcale tego nie chciała
Nie potrafiłam już dłużej udawać. Niby wszystko było po staremu – herbatka w ich kuchni, ciasteczka z marketu na talerzyku, Kalina uśmiechnięta. A we mnie coś się gotowało. Tyle miesięcy dusiłam w sobie rozczarowanie, że w końcu pękłam.
– Kalino… mogę o coś zapytać?
– Oczywiście – odparła łagodnie, choć już widziałam, jak napina się jej szczęka.
– Czy ty naprawdę… chcesz te rzeczy ode mnie? Te moje wyroby?
Na moment zamarła. Odłożyła filiżankę i spuściła wzrok. Cisza zrobiła się tak gęsta, że słyszałam tykanie zegara z ich salonu.
– Mamo… ja bardzo to doceniam… – zaczęła powoli.
– Ale?
Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie.
– Ale… to po prostu nie jest mój styl. Nie wiem, gdzie to postawić. Nie chcę robić ci przykrości.
Zamrugałam kilka razy, żeby nie wypuścić łez. Miałam wrażenie, że ktoś wręczył mi moje własne serce i kazał je sobie zabrać z powrotem. Tyle lat starań. Każda filiżanka, każdy haft… wszystko z myślą o niej.
– To czemu udawałaś? – szepnęłam.
– Nie udawałam… po prostu chciałam uniknąć niepotrzebnego konfliktu.
– Czyli wolałaś mnie okłamywać? – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.
– To nie było kłamstwo… – Kalina wzruszyła ramionami. – To była… dyplomacja.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Tak to się dziś nazywa? Ukrywanie uczuć, zamiatanie wszystkiego pod dywan – dyplomacja?
Nie odpowiedziałam już nic. Czułam, jak wszystko się we mnie zamyka. Przypomniałam sobie, jak starannie dobierałam kolory do tych rękawiczek z jej inicjałem. Jak długo lepiłam miniaturowe róże na filiżance. Jak cieszyłam się z każdej okazji, żeby dać jej coś „od serca”.
Syn jeszcze ją bronił
Wróciłam do domu i długo stałam w progu pracowni. Pachniało tam gliną, ciepłą wełną i farbą akrylową. Jeszcze rano planowałam, że na święta podaruję Kalinie zestaw śniadaniowy – talerzyk i kubek w kolorze delikatnej lawendy, z jej imieniem na spodzie. Już wyjęłam formy, glina była przykryta wilgotną szmatką. Gotowa.
Zsunęłam wszystko z blatu jednym ruchem. Nie chciałam patrzeć na rzeczy, które miały dla mnie znaczenie, a dla niej były jedynie kłopotem. Wzięłam telefon i wybrałam numer Doriana.
– Mamo, coś się stało? – zapytał od razu.
– Kalina mi powiedziała, że nie chce moich prezentów – wyrzuciłam z siebie bez wstępu.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
– To nie tak… Ona po prostu nie wie, jak ci to powiedzieć delikatnie.
– No i właśnie dlatego wolała mnie okłamywać przez te wszystkie lata? – głos mi zadrżał. – A ja się starałam, Dorian. Całym sercem.
– Wiem, mamo. Po prostu… może nie trafiłaś w jej gust. To się zdarza.
– To nie chodzi o gust – przerwałam. – Chodzi o prawdę.
Nie odpowiedział. Tylko westchnął. Wiedział, że mam rację.
Na następnej rodzinnej kolacji usiedliśmy w trójkę. Kalina była uprzejma, jak zawsze. Jadła ryż z warzywami, bo była „na diecie”, i uśmiechała się, jakby nic się nie wydarzyło.
– Mam dla was wiadomość – zaczęłam spokojnie. – Nie będę już przynosić wam moich wyrobów. Ani na święta, ani bez okazji.
Zamarli. Kalina podniosła wzrok znad talerza.
– Nie chcę, żebyście musieli coś udawać. Nie będę nikomu robić przykrości rękodziełem.
Dorian chrząknął cicho. Kalina złożyła sztućce.
– Mamo… nie musisz tego tak odbierać…
– A jak mam to odbierać? – spojrzałam na nią. – Jak długo trzeba udawać, żeby uprzejmość zaczęła smakować jak pogarda?
Nie odpowiedziała. A ja już nie potrzebowałam odpowiedzi.
Szkoda tylko mojej pracy
Wieczorem, po tej kolacji, usiadłam na podłodze w mojej pracowni. Przesuwałam palcami po wyszywanym serduszku z napisem „Dom jest tam, gdzie ciepło bije z filiżanek”. Haftowałam go przez kilka zimowych wieczorów, z myślą o nich – o Kalinie i Dorianie. Miał wisieć w ich kuchni. Nie powiesili go nigdy.
Nagle przypomniała mi się moja własna teściowa. Chłodna, sztywna kobieta, która za każdym razem, gdy ją odwiedzałam, miała minę jak po zjedzeniu cytryny. Nigdy nic ode mnie nie przyjęła. Nawet ciasta. Zawsze tylko: „My dziękujemy. Nam nie trzeba”. A ja sobie wtedy przysięgłam – że będę inna.
Chciałam być ciepła. Otwarta. Dawać. Budować mosty. Tylko... może przesadziłam? Może to też był rodzaj narzucania się? Może dziś młode kobiety nie chcą teściowych, które robią serwetki i kubeczki? Może wolą dystans. Gotowe prezenty z galerii handlowej. Świece zapachowe w neutralnych kolorach i karty podarunkowe. Może nie chcą babcinej serdeczności. Może ja jestem z innej epoki?
Wstałam i zaczęłam pakować swoje prace do pudeł. Te z dedykacjami – na sam dół. Będą czekać. Może kiedyś przyjdzie ktoś, kto się ucieszy. A może nie. Zostawiłam tylko jedną rzecz – ceramiczną miseczkę z niedokończonym wzorem. Miała być na pierścionki Kaliny. Teraz nie będzie. Teraz jest moja. Niezapisana. Bez właściciela. Patrzyłam na nią długo. Jak na coś, co miało być gestem miłości – a zostało dowodem, że nie zawsze da się zbudować więź samym sercem.
Nie przyjęłam przeprosin
Nie planowałam tej wizyty. Po prostu wysiadłam z tramwaju dwa przystanki wcześniej. Poszłam. Może jeszcze miałam w sobie cień nadziei. A może tylko chciałam się upewnić, że to już koniec. Kalina otworzyła drzwi zaskoczona.
– Mamo? Wszystko w porządku?
– Chciałam oddać ci książkę, którą pożyczyłam – wyciągnęłam tomik, choć mógł poczekać tygodniami.
– Wejdziesz?
Weszłam. Cisza. Żadnych przygotowań. Żadnej herbaty. Nagle poczułam się obca. Jak ktoś, kto wszedł za daleko w czyjeś życie i teraz nie wie, jak się cofnąć.
– Usiądź… – powiedziała. – Chciałam… przeprosić.
Spojrzałam na nią bez słowa.
– Ja nie chciałam robić ci przykrości.
– Ale to zrobiłaś – odpowiedziałam cicho. – Udając przez tyle czasu. Uśmiechałaś się, brałaś ode mnie te rzeczy, a potem ukrywałaś.
– Myślałam, że tak będzie łatwiej. Dla wszystkich.
– Łatwiej? – powtórzyłam. – Dla ciebie. Bo mnie nikt nie zapytał, czy ja chcę być oszukiwana. Czy chcę żyć w złudzeniu.
Milczała. Splotła dłonie nerwowo.
– Może chciałam tylko uniknąć konfliktu. Moja mama też zawsze tak robiła.
– Nie ma większego konfliktu niż cisza i kłamstwo – powiedziałam. – Tylko że jedno i drugie udaje, że wszystko jest dobrze, aż pewnego dnia wybucha. I już nic nie da się pozbierać.
Kalina pokiwała głową, jakby wreszcie coś do niej dotarło. Nie było krzyków. Nie było łez. Było tylko zmęczenie. Wyszłam. Żadna z nas nie powiedziała „do zobaczenia”. Nie musiała.
Koniec z prezentami od serca
Siedzę w swojej pracowni. Za oknem grudniowe niebo zwisa nisko, ciężkie od śniegu, ale tu w środku jest ciepło. W kącie stoi piecyk, a na stole – pusta filiżanka po herbacie. Sama ją zrobiłam, kilka lat temu. Miała być częścią zestawu dla Kaliny. Została. Patrzę na nią długo. Jest niedoskonała – ucho trochę nierówne, wzór nieco przekrzywiony. Jest prawdziwa. Obok leży haftowany bieżnik, niedokończony. Pomyślałam, że wyszyję go dla siebie. Nie musi być na prezent. Nie musi robić wrażenia. Może być po prostu… mój.
Całe życie robiłam coś dla innych. Dla dzieci w szkole – żeby każde mogło czuć się wyjątkowe. Dla Doriana – żeby miał matkę, która potrafi podać miłość cicho i ciepło. Dla Kaliny – żeby znalazła we mnie przyjazną kobietę, nie teściową z dowcipów. I może właśnie w tym był mój błąd. Może za bardzo się starałam.
Wkładałam w te przedmioty uczucia, o które nikt nie prosił. Myślałam, że sercem zbuduję nam relację. A tymczasem ona wolała święty spokój i puste półki. Teraz uczę się robić dla siebie. Bez oczekiwań. Bez pragnienia odwzajemnienia. Sięgam po glinę. Robię nową miseczkę. Bez czyjegoś imienia. Bez dedykacji. Bez ukrytego listu miłosnego w kształcie róży. Po prostu, bo chcę, bo ja też jestem ważna.
Łucja, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzinne święta to była podstawa w moim domu, a zięć wszystko popsuł. Woli grzać się pod palmami niż łamać opłatkiem”
- „Dobrze, że dzieci zostawiły mnie samego na Wigilię. Wolę samotność niż świąteczną szopkę i sztuczne uśmiechy”
- „W tym roku dzieci spędziły Wigilię z ojcem. Nie wytrzymały ani godziny, a ja przypomniałam sobie, czemu jestem rozwódką”

