„Na Święta zamiast koperty z banknotami, dostałam coś, co powaliło mnie na kolana. Nie byłam w tym roku grzeczna”
„Było zimno, ale i tak zapaliłam. Dłonie mi drżały. Stałam tam, patrząc na sąsiednie okna, rozświetlone choinkami. Nie wiedziałam, co mnie bardziej zabolało — ta kartka z reniferem czy to, że ktoś, kto kiedyś mówił, że jestem jego oczkiem w głowie, teraz traktował mnie jak problem”.

Zawsze wiedziałam, że zaczynają się święta, gdy dostawałam od wujka Janka kopertę. Nie od Mikołaja, nie od pierwszej gwiazdki, tylko właśnie od niego. Biała, zwykle trochę pogięta, czasem z lekko tłustym śladem palca po rosole, a w środku zawsze to samo: parę banknotów i karteczka z krótkim zdaniem, którego nie zmieniał od lat: „Na drobne przyjemności, Elu”.
Zazwyczaj siedzieliśmy wtedy już przy stole, a ja udawałam zaskoczoną. Mama patrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem, tata milczał, babcia coś burczała pod nosem, a wujek… No cóż, jak zawsze niby szorstki, ale jednak swój. Gdy tylko zniknęłam z pokoju, zaraz otwierałam kopertę i przeliczałam wszystko dokładnie, jakbym miała 12 lat, a nie 25. W tym roku było jednak inaczej.
Weszłam do salonu babci, gdzie pachniało podsmażanym karpiem, a na stole błyszczały czerwone bombki z czasów Gierka. Dzieci kuzynki darły się pod choinką, babcia jęczała, że „śledź za słony”, a ja zobaczyłam wujka Janka siedzącego z boku i popijającego barszcz. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, skinął głową, sięgnął do kieszeni marynarki i wręczył mi kartkę. Tylko kartkę. Z reniferem. Z tyłu widniał napis: „Prezenty to nie wszystko”.
Stałam przez chwilę jak idiotka, wpatrując się w ten głupi rysunek. Usiadłam, jak dławi mnie w gardle. Zamiast pieniędzy, dostałam morał. A przecież tydzień temu kupiłam mu portfel. Taki prawdziwy, skórzany, „żeby było mu miło”. Nawet włożyłam do środka 50 złotych, „na szczęście”. Może infantylnie, ale miałam nadzieję, że się ucieszy. A on nawet nie powiedział „dziękuję”.
Zebrałam się i poszłam do kuchni, gdzie mama właśnie ucierała chrzan.
— Dostałam tylko kartkę — powiedziałam cicho.
— Może w tym roku oszczędza? — odpowiedziała, nie patrząc na mnie.
— On nigdy nie oszczędzał na świętach — mruknęłam. I wtedy wiedziałam, że nie chodziło o pieniądze, choć nie miałam pojęcia, co się stało.
Traktował mnie jak problem
Wigilia u babci zawsze wyglądała tak samo. Ten sam stół, te same krzesła z poplamionymi pokrowcami, te same talerze, które miały już przynajmniej dwadzieścia lat. Usiedliśmy jak zwykle — najpierw dzieci, potem dorośli. Karp pachniał podsmażonym masłem, kompot był za słodki, a babcia co chwilę narzekała, że nikt nie złożył opłatka z wiarą. Ojciec siedział cicho, patrzył w talerz, jakby go interesowało, czy mak w kuti się rozmoczył.
Wujek Janek był bardziej drażliwy niż zazwyczaj. Najpierw mruknął coś o tym, że barszcz jest letni. Potem popatrzył na kuzyna Piotrka i rzucił:
— No, w tym roku to już chyba każdy siedzi przy stole z telefonem. Jeszcze trochę i będziecie sobie składać życzenia przez ekran. — Nikt się nie odezwał, więc kontynuował: — Kiedyś człowiek się cieszył z mandarynki. A teraz? Wszyscy czekają tylko na kasę. Zero wdzięczności.
Spojrzał na mnie. I to wystarczyło. Wiedziałam, że nie mówi tego przypadkiem.
— Coś dziś nie w humorze, wujku — powiedziałam półżartem, choć już się we mnie gotowało.
— Może dlatego, że nie jestem bankomatem — odparł sucho.
— A może po prostu wystarczyłoby nie być... — urwałam. Wiedziałam, że nie powinnam kończyć. Ale słowo już prawie padło. Wszyscy zamilkli. Mama odchrząknęła.
— Ela, uspokój się.
Wstałam i wyszłam na balkon. Było zimno, ale i tak zapaliłam. Dłonie mi drżały. Stałam tam, patrząc na sąsiednie okna, rozświetlone choinkami. Nie wiedziałam, co mnie bardziej zabolało — ta kartka z reniferem czy to, że ktoś, kto kiedyś mówił, że jestem jego oczkiem w głowie, teraz traktował mnie jak problem. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Czy naprawdę wyglądałam na kogoś, kto przyjechał tu tylko po pieniądze?
Zaśmiałam się cicho
Mama siedziała w kuchni i obierała mandarynki, jakby chciała zająć czymś ręce. Usiadłam naprzeciwko niej, nie mówiąc nic przez chwilę. Patrzyła w bok, a ja w końcu zapytałam cicho:
— Czy on coś mówił?
Unikała mojego wzroku, więc już wiedziałam, że tak.
— Ela, nie wiem, może się rozczarował. On nie mówi wprost, wiesz, jaki jest.
— Rozczarował się mną? — nie dowierzałam.
— Może. On się zmienia, nie jest już taki jak kiedyś.
— Mamo, czy ja naprawdę jestem dla niego tylko roszczeniową smarkulą?
— On nie tak to mówił...
— Ale coś mówił?
— Powiedział kiedyś, że trudno cię teraz złapać, że rzadziej dzwonisz. Że nie jesteś już taka ciepła jak kiedyś. Ale to nie było z wyrzutem.
Zaśmiałam się cicho, krótko, bardziej z bezsilności niż z rozbawienia.
— Nie jestem ciepła, bo nie przytulam się jak dziecko, kiedy daje mi stówkę?
— Ela, nie o to chodzi.
— Nie? — Podniosłam głos. — Bo ja myślę, że dokładnie o to. Że nie skakałam z radości. Że nie byłam wzruszona kopertą. Tylko ją wzięłam i powiedziałam dziękuję, jak dorosły człowiek.
Mama nie odpowiedziała. Obrała ostatnią mandarynkę i ułożyła ją na talerzyku. Milczała, a ja wiedziałam, że to koniec rozmowy. Dla niej to była tylko koperta. Dla mnie to coś więcej. To był znak, że jestem dla niego ważna. A teraz? Teraz jakby już nie chciał tej roli. Jakby mu się znudziło bycie kimś, kto mnie wspiera. Albo, co gorsza, jakby przestał mnie lubić.
Wyszłam z kuchni i wróciłam do salonu. Wujek śmiał się z czegoś, co powiedziała ciocia. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, popijał kompot i wyglądał na całkiem zadowolonego. Jakby nic się nie stało. A ja czułam się, jakbym przestała pasować do tej rodziny. Nie wiedziałam, kiedy to się stało, ale zaczynało do mnie docierać, że już od jakiegoś czasu się oddalaliśmy.
Patrzyły na mnie obie
Nie chciałam podsłuchiwać. Przysięgam, że nie. Po prostu szłam po herbatę. Ale kiedy usłyszałam głos mamy, zatrzymałam się w progu kuchni. Mówiła cicho, a babcia odpowiadała jej tym swoim suchym, trochę złośliwym tonem.
— Zrobiło mu się przykro, że Ela nawet nie dziękuje już tak jak kiedyś. Tylko się spodziewa, że coś dostanie.
Babcia pokiwała głową, jakby usłyszała największą prawdę świata.
— Młodzi teraz tak mają. Wszystko im się należy. A on przecież ją zawsze traktował jak córkę.
Poczułam, jak coś mnie skręca w środku. Weszłam do kuchni bez słowa i postawiłam filiżankę na blacie. Mama od razu się odwróciła, speszona.
— Więc to o to chodzi? Że nie uklękłam i nie podziękowałam?
— Ela, to nie tak... — zaczęła mama, ale przerwałam jej.
— Zrobiłam mu prezent. Sama. Kupiłam mu porządny portfel, włożyłam do środka pieniądz, bo tak się robi, żeby było „na szczęście”. Dałam więcej, niż on mi. Ale to ja jestem ta niewdzięczna?
— Nikt tak nie powiedział. — Babcia pokręciła głową. — Ale pewne rzeczy się czuje.
— Co się czuje, babciu? Że wnuczka ma się wzruszać na zawołanie, żeby starszy pan poczuł się ważny? To nie są uczucia, to teatr.
Patrzyły na mnie obie. Mama chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Wyszłam z kuchni i poszłam do łazienki. Zamknęłam się, usiadłam na brzegu wanny i wzięłam głęboki oddech. Zaczynałam wątpić, czy on kiedykolwiek naprawdę mnie lubił. Może byłam dla niego po prostu rolą do odegrania. Ukochana siostrzenica, którą się obdarowuje, żeby wyglądało, że wszystko w rodzinie gra. Ale kiedy rola mu się znudziła albo przestałam grać tak, jak trzeba, nie było już nic do kochania.
Za szybą wirowały płatki śniegu
Siedziałam w pokoju gościnnym, w tym samym, w którym jako dziecko rozkładałam klocki na dywanie. Teraz leżał tam tylko portfel, który mu kupiłam. Wyjęłam go z torebki i otworzyłam. Pusty. Ani jednej wizytówki, żadnego biletu autobusowego, żadnej notatki. Tylko to moje pięćdziesiąt złotych, które włożyłam do środka przed wręczeniem prezentu. Wciąż tam było.
Wpatrywałam się w nie chwilę. Ten banknot, taki świeży, wyglądał zupełnie obco. Wtedy poczułam, jak bardzo to wszystko jest puste: portfel, ten pokój, to święto. Przypomniałam sobie, jak miałam może siedem lat i wujek zabrał mnie na lody. Siedzieliśmy na ławce w parku, a on kupił mi te największe, z trzema gałkami. Powiedział wtedy, że jestem jego oczkiem w głowie. Zawsze tak mówił. Na urodziny przynosił książki z dedykacją, raz nawet zabrał mnie do kina, gdy rodzice nie mogli. Chwalił moje rysunki, mówił, że jestem zdolna, że powinnam iść na ASP. Pamiętam, jak po jednej Wigilii zostawił dla mnie kopertę w kieszeni płaszcza, bo zapomniał mi dać przy stole. Mama powiedziała wtedy: „Wujek cię kocha, choć nie zawsze potrafi to pokazać”.
Może to ja się za bardzo przyzwyczaiłam. Może naprawdę myślałam, że miłość można zmierzyć banknotami. Ale to on sam mnie tego nauczył. To on pierwszy nauczył mnie, że uczucia można zapakować w kopertę. I że nie trzeba nic mówić — wystarczy włożyć do środka kilka banknotów i podać przez stół. Teraz nie było już koperty, tylko ta nieszczęsna kartka z reniferem.
Wyszłam z domu i poszłam przed siebie. Nie uprzedziłam nikogo, nie wzięłam czapki. Minęłam kilka bloków, potem sklep spożywczy, gdzie paliło się światło. Weszłam do małej kawiarni, w której siedziało tylko starsze małżeństwo. Zamówiłam gorącą czekoladę i usiadłam przy oknie. Za szybą wirowały płatki śniegu. Patrzyłam na przechodniów, którzy nieśli reklamówki i jakieś paczki. Nagle poczułam, że nie wiem, czy warto wracać. Nie do mieszkania babci — w ogóle do tej rodziny. Do roli, którą gramy nawzajem, żeby nikomu nie zrobiło się przykro.
Poczułam, że coś drgnęło
Następnego dnia po śniadaniu spakowałam się szybko i wyszłam, zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać. Zimny wiatr smagał mi twarz, ale szłam szybkim krokiem. Wiedziałam dokąd. Mieszkanie wujka było oddalone o dwa przystanki tramwajem, ale zdecydowałam się iść pieszo. Chciałam mieć czas, żeby zastanowić się, co właściwie chcę mu powiedzieć.
Drzwi otworzył niemal od razu, jakby stał za nimi i czekał. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale nic nie powiedział. Wpuścił mnie do środka, a ja usiadłam przy kuchennym stole. Ten sam obrus, te same filiżanki, które pamiętałam z dzieciństwa. Milczeliśmy chwilę. On stał przy czajniku, jakby potrzebował zająć się czymś dla pozoru. W końcu odezwałam się pierwsza:
— Chciałam ci tylko powiedzieć, że dziękuję. Za wszystkie poprzednie lata.
Odwrócił się, spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
— Nie musisz.
— Muszę. Bo może już nigdy nic od ciebie nie dostanę. Ale nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, że miałam wrażenie, że przestałeś mnie lubić.
Nie odpowiedział od razu. Usiadł powoli naprzeciwko, z herbatą w ręku.
— Ty też przestałaś mnie widzieć — powiedział spokojnie. — Przychodzisz, siedzisz przy stole, uśmiechasz się, ale jesteś gdzieś obok. Jakbyś już miała inną rodzinę.
— Bo dorosłam?
— Może. Ale jak człowiek czuje, że jest potrzebny tylko w grudniu, to przestaje się starać. Przestaje mieć ochotę.
Patrzyliśmy na siebie długo. Rozmawialiśmy jak ludzie, którzy przez lata uczyli się udawać, że wszystko jest dobrze. On przyznał, że czuł się jak bankomat. Ja powiedziałam, że to on sam tak zbudował ten rytuał. Że nie miałam innych narzędzi, żeby wyrazić wdzięczność. Że może rzeczywiście powinnam częściej dzwonić. Na koniec nie padło żadne pojednawcze zdanie. Ale kiedy wychodziłam, zaproponował, że odprowadzi mnie na przystanek. Szliśmy obok siebie, w milczeniu. Jakbyśmy oboje musieli jeszcze przetrawić tę rozmowę. Wtedy właśnie poczułam, że coś drgnęło.
Nie czekałam już na kopertę
Wróciłam do mieszkania i od razu schowałam portfel, który mu dałam, do szuflady. Nie miałam zamiaru go zwracać, ale też nie chciałam na niego patrzeć. Był symbolem, tak jak kiedyś koperta. Tyle że w tym roku został pusty. On i portfel. Nie miałam gotowej odpowiedzi, co dalej. Nie wiedziałam, czy za rok znowu usiądziemy przy tym samym stole, czy kartka z reniferem wróci jako nowa tradycja. Nie wiedziałam nawet, czy jeszcze coś do siebie wyślemy, zadzwonimy bez powodu. Ale jedno wiedziałam na pewno: coś się skończyło. Rytuał, który przez lata był bezpieczny, przewidywalny, zniknął. I teraz musieliśmy nauczyć się czegoś innego. Może prawdziwej rozmowy. Może ciszy, która nie boli.
Portfel był pusty jak relacja, której długo nie pielęgnowano. Ale nie wyrzuca się pustego portfela, bo wciąż może się przydać. Można włożyć do niego coś nowego. Inny banknot. Inne zdjęcie. Inne słowo. Nie czekałam już na kopertę. Nie sprawdzałam kieszeni płaszcza wujka, nie patrzyłam ukradkiem na stół. Nie chciałam prezentu. Chciałam tylko wiedzieć, że nadal jestem dla niego ważna. Nawet jeśli on nie potrafi tego powiedzieć.
Elżbieta, 25 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zostawiłam klucze majstrom, bo mieli zrobić remont. To, co zobaczyłam po powrocie, wołało o pomstę do nieba”
- „Ojciec dla głupiej zachcianki potrafił sprzedać nawet meblościankę. Nigdy nie wybaczę mu tego, że zniszczył naszą rodzinę”
- „Teściowa straszyła moje dzieci i kazała im chodzić na roraty. Skoro taka z niej babcia, to święta spędzi sama”

