Reklama

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy przestał mnie całować na dzień dobry. A może wcześniej – kiedy po raz pierwszy wybrał pracę zamiast kolacji, którą gotowałam całą sobotę. Ale nie chcę tak myśleć. Wolę wierzyć, że było w nas coś prawdziwego. Przez pierwsze dwa lata – na pewno. Ale podczas tego wyjazdu uświadomiłam sobie, jak bardzo się to zmieniło.

To miała być niespodzianka

Poznałam Michała, gdy miałam 26 lat. Był spokojny, dojrzały, poukładany. A ja… ja byłam jak te liście wirujące jesienią na wietrze. Rozkojarzona, rozemocjonowana, wiecznie zakochana w kimś nieodpowiednim. Przy nim poczułam się bezpiecznie. Uwierzyłam, że spokój może być równie ekscytujący jak burza.

Mieszkaliśmy razem od trzech lat. Mieliśmy swój rytm – wspólne poranki z kawą, śniadania w milczeniu, wieczorne seriale, które oglądaliśmy bardziej obok siebie niż razem. I właśnie to „obok” zaczęło mnie przerażać. Czułam, że coś między nami wygasa, ale… przecież to się zdarza. W każdym związku. Tak sobie tłumaczyłam.

Ten wyjazd był moją inicjatywą. Michał nie wiedział, to miała być niespodzianka. Znalazłam promocję na tydzień w Austrii, w cudnym hotelu blisko stoku. Uznałam, że to będzie nasz nowy początek. Coś, co nas zbliży. Kupiłam bilety, zarezerwowałam pokój i wydrukowałam vouchery. Schowałam je do koperty i podałam mu w wigilijny wieczór.

Pamiętam, jak długo milczał, kiedy otwierał kopertę. A potem tylko spojrzał na mnie i powiedział:

– Nie musiałaś tego robić… ale dzięki.

I wtedy coś we mnie pękło. Nie wiem jeszcze co. Może to była tylko rysa, ale od tego momentu zaczęłam uważniej patrzeć. I słyszeć to, czego wcześniej nie chciałam słyszeć. Zauważyłam, że coraz częściej chowa telefon ekranem do dołu. Że wychodzi z pokoju, kiedy ktoś do niego dzwoni. Że nocami odpisuje na wiadomości, a gdy pytam – mówi, że to „z pracy”. Zaczęłam rozpoznawać ten ton głosu. Cichy, ostrożny. Taki, którego nie używał przy mnie.

– Dlaczego nie potrafił się po prostu ucieszyć? – zapytałam siebie wtedy po cichu.

Wszystko zaczęło się psuć

Czekałam na ten urlop z utęsknieniem. Cieszyłam się, że będziemy mieli tyle czasu tylko dla siebie. Że spędzimy go we dwoje, chociaż Michał zdawał się nie podzielać mojego entuzjazmu. Rano jeszcze spał, gdy cicho ubrałam się i zeszłam do hotelowej restauracji. Zamówiłam kawę, ale nie wypiłam jej. Przez szybę patrzyłam na ludzi ciągnących narty, dzieci tarzające się w śniegu, pary trzymające się za ręce. Wszystko wokół wydawało się takie zwyczajne. Tylko ja odczuwałam niepokój.

Kiedy wróciłam do pokoju, on już był ubrany i pakował plecak na stok. Jego telefon leżał na łóżku. Zobaczyłam na ekranie wiadomość, której nie zdążył zamknąć. „Tęsknię. Odezwij się, jak będziesz sam”. Nie zapytałam, od kogo była. Nie musiałam. Uśmiechnął się krótko, zapytał, czy idziemy na stok. Przytaknęłam, bo nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić.

Jechaliśmy wyciągiem w ciszy. Michał wciągnął czapkę głęboko na uszy, a ja przyglądałam się jego twarzy z profilu. Ten sam nos, te same oczy, które kiedyś potrafiły rozśmieszyć mnie jednym spojrzeniem. Ale nie dziś. Dzisiaj już im nie ufałam. Zjeżdżaliśmy kilka razy, a potem zaproponował, że wróci do pokoju po powerbank. Pokiwałam głową i zostałam na stoku. Nie spieszyłam się. Wiedziałam, że jest zajęty pisaniem z kimś innym.

Wieczorem zjadłam coś na szybko, nie pytając, czy jest głodny. Poszłam sama na spacer po okolicy. Nie było dokąd iść, ale musiałam wyjść. W kieszeni ściskałam telefon, próbowałam zebrać myśli. Chciałam napisać coś do przyjaciółki, ale nie mogłam nawet ułożyć zdania. Wróciłam późno, weszłam cicho do pokoju, nie zapalając światła. Michał leżał na łóżku z książką. Udawał, że czyta, ale widziałam, że obok niego leżał telefon. Wiedziałam, że myślami był gdzie indziej.

Nie zapytał, gdzie byłam. Nie zapytał, czy coś się stało. Położyłam się na drugim końcu łóżka. Nie dotykaliśmy się. Jego ciało było zimne, moje napięte. Gdy zamknęłam oczy, wiedziałam już, że to nie są wakacje, z których wrócimy razem. Tylko jeszcze nie wiedziałam, jak się z tego wycofać.

Byłam zmęczona udawaniem

Kiedy następnego dnia wróciłam z porannego spaceru, Michał siedział na łóżku i przeglądał zdjęcia w telefonie. Wszedł do łazienki, nie mówiąc ani słowa. Otworzyłam szafę i zaczęłam pakować rzeczy do walizki. Nie spieszyłam się. Składałam wszystko dokładnie, starannie, jakbym to porządkowanie mogło mi pomóc poukładać w głowie to, co działo się od środka. Michał wyszedł z łazienki i zatrzymał się w progu.

– Co się dzieje? – zapytał, jakby dopiero teraz zauważył, że coś jest nie tak.

Mam dość udawania. Nie chcę tak żyć – odpowiedziałam spokojnie, bez oskarżenia, bez krzyku. Tylko stwierdzenie.

Nie odpowiedział. Tylko westchnął i sięgnął po ręcznik, po czym zniknął znów w łazience. Cicho zamknęłam walizkę i postawiłam ją przy drzwiach. Usiadłam przy biurku i napisałam na kartce kilka słów: „Nie udawaj już. Ja też nie będę”. Położyłam ją na stoliku nocnym, obok jego telefonu, który znowu był odblokowany.

Wzięłam kurtkę, rękawiczki i kartę od pokoju. Ostatni raz spojrzałam na łóżko, na nasze kubki, na wszystko, co przez chwilę miało znaczyć coś więcej. Wyszłam cicho, zamykając za sobą drzwi. Hotelowa recepcjonistka spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, ale nie zadała żadnych pytań. Oddałam kartę i zamówiłam taksówkę.

W drodze na lotnisko nie myślałam o nim. Myślałam tylko o tym, jak bardzo jestem zmęczona udawaniem, że wszystko można jeszcze naprawić, kiedy już dawno się rozpadło.

To było przebudzenie

Na lotnisku panował ten znajomy zgiełk. Ludzie ciągnęli walizki, jedni się żegnali, inni witali. Ja siedziałam przy bramce z biletem w dłoni, na jednej z ławek. Lubiłam to uczucie bycia anonimowym na lotnisku, gdzie nikt na nikogo nie patrzy zbyt długo. Przeglądałam galerię w telefonie. Zdjęcia z ostatnich dni – Michał przy oknie, Michał z kubkiem w ręku, nasze stopy w śniegu. Wszystko wyglądało zwyczajnie, nawet ładnie. Tylko ja wiedziałam, że to było martwe.

Nie było łez, nie było wstrząsu. Tylko ten ciężar w klatce piersiowej, jakby serce wiedziało, że coś się właśnie skończyło, a głowa dopiero zaczynała to rozumieć. Otworzyłam czat z moją przyjaciółką i napisałam: „To koniec”. Potem poprawiłam: „Nie wracamy razem. Nie pytaj, opowiem po powrocie”.

Przypomniałam sobie, jak mówiłam jej niedawno, że trzeba walczyć o związek, że miłość to nie tylko uniesienia, ale też wybory. Wierzyłam w to. Chciałam wierzyć, że wszystko, co się psuje, można naprawić, jeśli tylko się postarać. Tylko że ja starałam się sama. Od miesięcy. Może lat.

Z głośników dobiegł komunikat o boardingu. Wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia. Weszłam na pokład samolotu i zajęłam miejsce przy oknie. Patrzyłam, jak obsługa lotniska zamyka drzwi, jak światła pasów startowych zapalają się jedno po drugim. W tym momencie poczułam coś nowego. Nie ulgę, nie satysfakcję, ale coś spokojnego, jakby wreszcie przestało być mi zimno. To nie był impuls. To było przebudzenie.

Ten wyjazd mnie uwolnił

Wróciłam do Polski późnym wieczorem. W mieszkaniu było cicho. Zdjęłam buty w przedpokoju i odruchowo postawiłam je równo przy ścianie. Włączyłam czajnik, chociaż nie miałam ochoty na herbatę. Zrzuciłam kurtkę na krzesło i usiadłam na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Z kuchni dobiegał znajomy dźwięk bulgoczącej wody. Niby wszystko było tak jak zawsze, a jednak inaczej.

Telefon zadzwonił po raz pierwszy, kiedy nalewałam wrzątek do kubka. Michał. Nie odebrałam. Nie miałam już pytań. Chwilę później przyszła wiadomość: „Gdzie jesteś?”. Nie odpisałam.

Usiadłam przy stole i napisałam krótką odpowiedź: „Nie wracaj po swoje rzeczy. Wszystko spakuję”. Wysłałam i odłożyłam telefon ekranem do dołu. Nie chciałam czekać, czy coś jeszcze napisze, czy zadzwoni ponownie. Nic takiego się nie wydarzyło. I dobrze.

Spojrzałam przez okno. Ulica była już prawie pusta, światła latarni odbijały się w kałużach po roztopionym śniegu. Zaczynała się prawdziwa zima, także ta w sercu. Ta, której się zawsze bałam – ciemna, zimna i samotna. A jednak tym razem coś było inaczej. Poczułam spokój. Może jeszcze nie wiedziałam, co będzie dalej, ale przynajmniej wiedziałam jedno: nie muszę już udawać.

Myślałam, że ten wyjazd nas uratuje. Ale on mnie uwolnił.

Ola, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama