Reklama

Na ten prezent czekałam od miesięcy. Nie konkretnie na ten – tylko na jakiś znak, że mu na mnie zależy. Cokolwiek. List z wyznaniem miłości, weekend w górach, albo nawet małe kolczyki z serduszkami. Coś, co pokazałoby, że jestem dla niego kimś ważnym. A Maciek… Maciek był ostatnio bardziej współlokatorem niż chłopakiem. Nie kłócimy się. Nie zdradza mnie. W sumie – wszystko jest w porządku. Tylko że ja nie chcę „w porządku”. Ja chcę czuć się kochana, wyjątkowa. A nie jak pani od rachunków i zakupów. A tak się ostatnio czuję – jakbym była dodatkiem do jego wygodnego życia, a nie jego dziewczyną.

Dlatego na te święta miałam jedno marzenie: że Maciek się postara. Że zaskoczy mnie czymś, co pokaże, że mnie zna, że pamięta, czego potrzebuję. W Wigilię, gdy wręczył mi kopertę z biletem do mojego ulubionego Spa – serce mi zabiło mocniej.

– Serio? – zapytałam z szerokim uśmiechem.

To miał być ten moment. Tylko, że wtedy usłyszałam coś, co sprawiło, że cała ta magia rozsypała się jak szklana bombka na podłodze.

Rozczarowanie to mało powiedziane

– To cudowne… kiedy jedziemy? – zapytałam, przyciskając kopertę do piersi. Uśmiechałam się jak głupia, już wyobrażając sobie ten weekend – wspólne kąpiele w jacuzzi, masaże, cisza, spokój. Może nawet kolacja przy świecach?

– No właśnie… termin już zarezerwowany – powiedział Maciek, z wyraźną dumą. – W pierwszy weekend stycznia. Z moją mamą. Będzie super.

Zamarłam.

– Że co? – zapytałam, czując, jak coś we mnie opada. Jakby ktoś przekłuł balon moich emocji.

– No bo ona też lubi Spa. A miałem dwa miejsca… Wiesz, promocja dla kobiet była.

Promocja. Bardzo romantycznie. Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam tylko na niego, próbując zrozumieć, czy to żart. Czy on naprawdę myśli, że zabranie dziewczyny i matki razem do Spa to miły gest? Czy on naprawdę uważa, że w tym wszystkim chodziło tylko o sam zabieg na twarz?

Czy ty mnie w ogóle słuchasz czasem? – wyrwało mi się w końcu.

– Przecież mówiłaś, że chcesz się zrelaksować i lubisz to miejsce. No to masz – rozłożył ręce.

W środku już się gotowałam, ale tylko pokiwałam głową. Nie chciałam robić scen przy choince. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy on naprawdę nie rozumie? Czy naprawdę nie widzi, że znowu jestem dodatkiem? Kimś, kogo się dopisuje do planu, a nie wokół kogo się ten plan buduje?

Popatrzyłam jeszcze raz na ten cholerny voucher. Miałam ochotę go podrzeć. Zamiast tego tylko odłożyłam go na bok.

– Super prezent, Maćku – powiedziałam cicho. – Naprawdę.

Nie widział tej różnicy

Siedzieliśmy przy resztkach kolacji wigilijnej. Świece już się wypaliły, a makowiec dawno przestał kusić. W pokoju było cicho, tylko zegar na ścianie tykał rytmicznie. Wiedziałam, że jeśli teraz nie powiem nic, połknę tę złość i zatruję się nią do końca stycznia.

– Maciek… Chciałam pogadać.

– Okej – odparł z pełnymi ustami. Jeszcze dojadał śledzia.

– Naprawdę nie rozumiesz, jak to zabrzmiało? – zaczęłam mówić powoli. – Myślałam, że to będzie nasz weekend. Tylko nasz. Że zaskoczysz mnie, zabierzesz, oderwiesz mnie od codzienności… A ty w to wszystko pakujesz swoją mamę.

Zamilkł na chwilę, patrząc na mnie, jakbym przesadzała.

– Ale przecież ty lubisz Spa. Twoja mama nie może takich rzeczy, a moja się ucieszyła… No miałem dwa miejsca – wzruszył ramionami. – A ona też tego potrzebuje, wiesz, jak się ostatnio czuła.

– To czemu nie dałeś jej osobnego prezentu? – poczułam, że rośnie mi gula w gardle. – Albo zarezerwuj trzy miejsca, skoro chcesz to połączyć. Ale nie rób ze mnie idiotki. Nie dawaj mi czegoś, co wygląda na romantyczne, a kończy się weekendem z twoją matką.

– Przywiązujesz zbyt dużą uwagę do szczegółów – warknął. – To tylko Spa.

Właśnie. Tylko weekend. Tylko Spa. Tylko ja i jego matka.

– Nie chodzi o sam wyjazd – powiedziałam ciszej. – Chodzi o to, że znowu mnie nie widzisz. Nie pytasz, czego ja bym chciała. Masz swoją wizję i mnie do niej przypisujesz. Jakby bycie twoją dziewczyną to była funkcja, a nie relacja.

Maciek przewrócił oczami.

– Ty naprawdę lubisz sobie komplikować życie.

Wtedy już wiedziałam, że tej rozmowy nie wygram. On nie chciał mnie zrozumieć. Chciał, żebym „przestała dramatyzować”. Ja nie dramatyzowałam. Ja po prostu przestałam się łudzić.

Niech sobie jedzie sam

Stałam przy oknie z kubkiem herbaty, patrząc, jak Maciek upycha walizki do bagażnika. Padał lekki śnieg, a jego matka już czekała w samochodzie, ubrana w beżową kurtkę z futerkiem. Zawsze elegancka, zawsze z lekko zaciśniętymi ustami.

Nie rozmawialiśmy od dwóch dni. Przeszliśmy w tryb operacyjny – pranie, zakupy, przygotowania do wyjazdu. Każde z nas zajęte, każde z nas udające, że wszystko gra. Maciek wszedł do mieszkania, otrzepał buty ze śniegu.

To… jadę – powiedział, zerkając na mnie z niepewnością. – Będziemy w kontakcie?

Spojrzałam na niego spokojnie, aż za spokojnie.

– Nie.

– Serio?

– Ta, serio. Miłego weekendu z mamą.

Na moment zamarł. Jakby czekał, że się uśmiechnę, rzucę jakiś żart, powiem: „No dobra, tylko żartowałam”. Ale nic takiego nie przyszło. Oparłam się o framugę i patrzyłam na niego bez emocji. A przynajmniej taką minę miałam.

– Ola, nie bądź dziecinna – powiedział, wyraźnie podirytowany.

– Nie jestem. Po prostu nie mam już siły być dorosła za nas dwoje.

Zabrał torbę i wyszedł. Drzwi trzasnęły, śnieg skrzypnął pod jego butami. Minutę później samochód ruszył spod bloku. Wróciłam do kuchni. Włożyłam kubek do zmywarki, wyłączyłam telefon, zrobiłam herbatę. Pies zaskomlał przy drzwiach, po czym wdrapał się na kanapę i położył głowę na moim kolanie. Pogłaskałam go po uszach.

– Wiesz co, Fred? Nie jestem nawet zła. Już nie – wyszeptałam. – Jestem rozczarowana. Znowu oczekiwałam czegoś więcej, niż on był gotów dać.

Zawsze myślałam, że jesteśmy parą. Chyba jednak jesteśmy tylko wspólnikami od rachunków i sprzątania. On właśnie pojechał na romantyczny weekend… z kobietą, której najbardziej się słucha. Tylko że to nie ja.

To nie stało się wczoraj

Wieczór zszedł mi na niczym. Chodziłam po mieszkaniu bez celu, zbierałam skarpetki z podłogi, poprawiałam poduszki na kanapie, odłożyłam pilot trzy razy, nie włączając niczego. Fred spał zwinięty w kłębek. Był jedyną istotą w tym domu, która naprawdę czuła, że coś jest nie tak.

Usiadłam na dywanie, plecami oparta o sofę, z laptopem na kolanach. Otworzyłam folder ze zdjęciami. Z początku mieliśmy sporo wspólnych – wyjazd do Trójmiasta, weekend pod Krakowem, nasze pierwsze święta. Uśmiechnięci, wtuleni, wyglądający jak para z katalogu o szczęściu.

Potem… coraz mniej nas razem. Coraz więcej zdjęć jedzenia, psów, kubków z kawą. A na koniec – tylko Fred. Mój pies. Mój towarzysz ciszy. Przejechałam palcem po ekranie, zatrzymałam się na zdjęciu sprzed dwóch lat. Siedzieliśmy wtedy na ławce w parku, on przytulał mnie do siebie, ja miałam rozczochrane włosy od wiatru, a i tak uważałam to zdjęcie za jedno z najładniejszych.

Kiedy to się zmieniło? Kiedy przestaliśmy rozmawiać? Kiedy z kogoś, kto trzymał mnie za rękę w tłumie ludzi, stał się kimś, kto milczy, nawet gdy płaczę? Może to we mnie coś zgasło? Może ja za dużo chcę? A może po prostu… on od początku był taki, tylko ja nie chciałam tego zobaczyć.

Zamknęłam laptopa. Podciągnęłam kolana pod brodę i długo patrzyłam w ciemność za oknem. Nie było tam nic ciekawego – puste miejsce parkingowe po jego samochodzie i latarnia, co migała jak wypalający się związek. Tym razem to już nie była burza. Nie było krzyków, trzaskania drzwiami. Była tylko cisza. Taka, która mówiła więcej niż tysiąc kłótni.

Nie wiem, na co liczył

Maciek wrócił w niedzielę późnym popołudniem. Słyszałam, jak przekręca klucz w zamku, jak Fred biegnie do drzwi z merdającym ogonem. Ja nie ruszyłam się z kuchni. Stukot miski i misternie wydłużone „Czeeeść, Fredziu” wywołały tylko gorzki uśmiech na mojej twarzy.

Ola? – zawołał niepewnie z przedpokoju.

– Jestem w kuchni – odpowiedziałam, nie podnosząc głosu.

Wszedł z reklamówką z jakiegoś lokalnego sklepiku – pewnie z pamiątkami. Wyciągnął z niej mały woreczek i położył przede mną.

To dla ciebie. Ręcznie robiona świeczka z lawendą. Pomyślałem, że ci się spodoba – dodał z nadzieją w głosie.

Spojrzałam na niego długo.

– Było fajnie? – zapytałam bez emocji.

– Było w porządku. Mama się cieszyła. W sumie… szkoda, że nie pojechałaś – powiedział, jakby to była nasza wspólna porażka, a nie jego wybór.

– Dobrze, że mama się cieszyła – odparłam. – Ale ja już nie mam ochoty cieszyć się z tobą.

Zamilkł. Otworzył usta, ale przez chwilę nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.

– Co ty mówisz?

– Mówię, że to nie działa. I że już nie chcę próbować.

Pokręcił głową.

– Ola, przecież... przecież to nie powód. To było tylko Spa. Weekend. Przesadzasz.

– Nie, Maciek. To nie tylko Spa. To wszystko, czego nie widzisz. Wszystko, co przestałeś słyszeć.

Chciał jeszcze coś powiedzieć. Może nawet wreszcie zrozumiał. Ale teraz to ja już nie miałam siły słuchać. Wstałam, wyszłam z kuchni, zostawiając lawendową świeczkę na stole. Świeżą, piękną. Nietkniętą. Jak nasz związek – od jakiegoś czasu tylko ładnie wyglądający z zewnątrz.

Szukałam czegoś innego

Pakowałam się bez pośpiechu. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy – ubrania, kosmetyki, książkę, którą od miesięcy próbowałam przeczytać. Pies patrzył na mnie zdezorientowany, jakby wyczuwał, że to nie jest zwykły wyjazd na weekend do mamy.

Maciek siedział w salonie i gapił się w podłogę. Nie próbował już zatrzymać mnie, nie zadawał pytań. Może w końcu coś do niego dotarło. A może po prostu był zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek powiedzieć.

Przenoszę się na kilka dni do Agaty – rzuciłam, wkładając płaszcz. – A potem… zobaczymy.

– Ola… – zaczął, ale nie dokończył.

Nie musisz nic mówić – przerwałam mu łagodnie. – Serio. Koniec z gadaniem.

Zeszłam po schodach z walizką w jednej ręce, a drugą trzymałam smycz Freda. Taksówka już czekała. Kierowca zapakował moje rzeczy do bagażnika i otworzył mi drzwi. Usiadłam z tyłu. Pies wskoczył za mną, oparł głowę o moje kolano. Gdy samochód ruszył, spojrzałam przez okno na nasze mieszkanie. Nie poczułam ani żalu, ani złości. Tylko ulgę.

Może to głupie – rozstawać się przez Spa. Tylko to nie o to chodziło. Chodziło o to, że nie jestem widziana. Od dawna. A ja chcę być widziana. Chcę być kochana w sposób, który czuję, a nie tylko o którym się mówi. Nie wiem, co będzie dalej. Czy znajdę kogoś, kto naprawdę mnie dostrzeże, czy zostanę sama. Wolę być sama, niż z kimś, kto patrzy na mnie codziennie… i nic nie widzi.

Aleksandra, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama