„Na stypie po dziadku miałam wygłosić mowę pogrzebową. Rodzina spodziewała się lukru, ale ja otworzyłam puszkę Pandory”
„Stypa odbywała się w domu dziadka, choć właściwie należało już mówić: w domu po dziadku. Rodzina rozlokowała się w dwóch pokojach i kuchni, ktoś przyniósł ciasto, ciotka Teresa podgrzała żurek. Krzątali się w cichym porozumieniu”.

- Redakcja
Zmarł dziadek. Ten, którego wszyscy w rodzinie nazywali „autorytetem”, „głową rodu”, „mędrcem”. Bohater wojenny, człowiek, który przemawiał na szkolnych apelach. Kiedy umarł, mama powiedziała, że świat się zatrzymał i że tacy ludzi już się nie rodzą. A ja nie powiedziałam nic.
Nie lubiłam go
Dla mnie był przede wszystkim chłodnym spojrzeniem zza okularów. Twardym tonem, który nie znosił sprzeciwu. Dłońmi, które nigdy mnie nie przytuliły. Pamiętałam, jak kiedyś upadłam na podwórku i rozbiłam kolano – wbiegłam zapłakana do kuchni, a on tylko podniósł wzrok znad gazety i rzucił: „Nie przesadzaj.” Miałam wtedy pięć lat.
Rodzina trzymała się swojej wersji. Mama, ciotka, kuzyni – wszyscy zgodnie budowali jego pomnik z opowieści i rytuałów. Wspominali, ile mu zawdzięczają, jak wiele ich nauczył, jak dumnie brzmiało jego nazwisko. A ja czułam się jak dysonans, bo nie miałam wspomnień, które dałoby się oprawić w złotą ramkę.
Stypa odbywała się w domu dziadka, choć właściwie należało już mówić: w domu po dziadku. Rodzina rozlokowała się w dwóch pokojach i kuchni, ktoś przyniósł ciasto, ciotka Teresa podgrzała żurek. Krzątali się w cichym porozumieniu, jakby wszystko było częścią starannie opracowanego scenariusza.
Półszeptem wymieniali się anegdotami, powtarzali jego ulubione powiedzonka, wspominali zasługi. Co chwilę ktoś mówił: „Taki był”, albo: „Nie do zastąpienia”. Ja siedziałam przy stole w kuchni, dłubiąc widelcem w zimnym kawałku kiełbasy.
Był podziwiany
Matka siedziała obok mnie, sztywna, jak zawsze przy rodzinnych okazjach. Sprawiała wrażenie, jakby pilnowała, żeby nikt nie zburzył harmonii tego dnia. Kiedy ciotka Teresa nalała mi herbaty, matka pochyliła się lekko w moją stronę.
– Mówisz dzisiaj – powiedziała cicho, ale stanowczo. – Chciałby, żebyś to ty go pożegnała.
– Naprawdę muszę? – zapytałam, nie podnosząc wzroku.
– Tak. To ważne dla rodziny. Zasłużył na to, by go godnie pożegnać.
– Ale ja… nie potrafię tak o nim mówić jak wy.
– Będzie dobrze – powiedziała. – Wystarczy, że powiesz kilka zdań. Nie musisz nic udawać.
Nie odpowiedziałam. Wzrok miałam wbity w obręcz filiżanki, na której farba już dawno zaczęła schodzić. Ciotka Teresa westchnęła i uśmiechnęła się do mnie blado. Matka spojrzała na zegarek i uniosła brwi.
– Nie rób scen.
Musiałam coś powiedzieć
Miałam wrażenie, że jestem statystką w przedstawieniu, którego nigdy nie chciałam oglądać. Niby siedziałam przy tym samym stole, piłam tę samą herbatę, słuchałam tych samych słów, ale wszystko we mnie było jakby obok. Nie rozumiałam, dlaczego miałam wygłaszać tę mowę. Dlaczego ja, skoro tyle razy czułam się przez niego niezauważona?
Kiedy wstałam od stołu, zapadła cisza. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Wzięłam głęboki oddech i poczułam, że kolana mam jak z waty. Stałam na środku salonu, pośród białych obrusów, pustych talerzy i ciotek z wilgotnymi oczami. Matka patrzyła na mnie z napięciem, jakby chciała mnie przeszyć wzrokiem i powstrzymać, zanim otworzę usta.
– Wiem, że dzisiaj wiele osób powiedziało o nim dobre słowa – zaczęłam. – I nie chcę nikomu ich odbierać. Ale mam potrzebę powiedzenia czegoś innego.
Nikt się nie ruszał. Nikt nie drgnął.
– Ja się dziadka bałam – powiedziałam głośniej, niż planowałam. – Pamiętam, jak krzyczał, kiedy coś nie było po jego myśli. Potrafił wpaść do pokoju i nas zbesztać za hałas, chociaż wcale nie byliśmy głośno. Bałam się go, nawet kiedy byłam już dorosła. A jako dziecko nie rozumiałam, co robiłam źle.
Nie upiększałam
Z kuchni dobiegł odgłos stawianego kubka. Matka wciąż nie spuszczała ze mnie wzroku.
– Zawsze chodził sztywny, milczący, z tym swoim spojrzeniem, które potrafiło sprawić, że chciało się zniknąć. Nikt nie siadał obok niego na kanapie. Dzieci milkły, gdy wchodził do pokoju. Czasem myślałam, że to może ja jestem przewrażliwiona, ale potem widziałam, jak cała reszta rodziny prostuje się nerwowo, kiedy tylko słyszy jego kroki.
Zrobiło się duszno. Ktoś wstał i otworzył szerzej okno.
– Kiedyś usłyszałam, jak mówił do mojej mamy: „Dziecko trzeba złamać, zanim samo zacznie łamać zasady”. To mi się wryło w głowę. Nie wiem, czy on w ogóle wiedział, jak się nazywam. Umiał zniszczyć spokój jednym zdaniem. Jednym ruchem brwi.
Zamilkłam. Żadnego słowa, żadnego westchnienia. Matka odwróciła wzrok. Ciotka Teresa siedziała z dłońmi złożonymi na kolanach, ale nie pozwalała sobie na żaden gest. Tylko sąsiadka skinęła lekko głową, bardzo delikatnie, jakby przez przypadek.
– Nie wiem, czy mnie lubił. Nie wiem, czy w ogóle zauważył, że dorosłam. Ale ja go widziałam: samotnego, zamkniętego w swoim świecie. I choć się go bałam, próbowałam zrozumieć. Nie potrafię udawać, że był ciepły. Może sam nie wiedział, jak być dla kogoś bliskim.
Nie spodziewali się
W pokoju panowała zupełna cisza. Nawet łyżki nikt nie podniósł. Wyszłam z domu, zanim ktoś zdążył mnie zatrzymać. Przez chwilę stałam na chodniku, nie wiedząc, czy chcę wracać do siebie, czy iść dokądkolwiek, byle dalej. Słońce przebiło się przez chmury i oślepiło mnie na moment. Czułam się jak po przesłuchaniu, jakby każdy ruch i każde słowo, które wypowiedziałam, miało być ocenione.
Przeszłam kilka kroków, kiedy usłyszałam za sobą ciche „Poczekaj”. Odwróciłam się – ciotka Teresa. Szła powoli. Zatrzymała się przy mnie i przez chwilę milczała. Potem uniosła wzrok i powiedziała:
– Też się go bałam.
Nie wiedziałam, czy dobrze usłyszałam, czy to nie było tylko to, czego pragnęłam usłyszeć.
– Myślałam, że jestem jedyna – powiedziałam.
– Nie. Tylko nikt nie chciał mówić. To był temat, który omijało się w rozmowach, nawet kiedy się już dorosło.
Ukrywali to
Stałyśmy tak przez chwilę, obie trochę skrępowane tym, że wreszcie padły słowa, które przez lata wisiały w powietrzu.
– Widziałam, jak patrzył na moją córkę z tą samą chłodną twarzą, którą pamiętam z dzieciństwa – dodała cicho. – I nic nie zrobiłam. Wmawiałam sobie, że może to tylko ja go tak zapamiętałam. Ale bałam się go nawet wtedy, kiedy miał już siwe włosy i ledwo chodził.
Spojrzałam na nią. Wydawała się mniejsza, jakby z niej coś opadło.
– Dziękuję, że to powiedziałaś – wyszeptałam.
– Ty to powiedziałaś pierwsza – odpowiedziała. – Dzięki tobie poczułam, że nie jestem szalona.
I nagle pomyślałam, że to może nie był koniec czegoś, tylko początek. Może właśnie teraz, w tej szczelinie ciszy, można było zbudować coś nowego – choćby jedną prawdziwą rozmowę.
Kilka dni po stypie zadzwoniła do mnie matka. Myślałam, że będzie miała mi coś do zarzucenia, ale w słuchawce usłyszałam tylko ciche westchnienie. A potem:
– Też się go bałam. Przez całe dzieciństwo.
Nie potrafiłam nic powiedzieć. Nigdy wcześniej nie przyznała się do słabości. Nigdy nie opowiedziała o nim inaczej niż z szacunkiem. Może na tym właśnie polega żałoba – na tym, że już nigdy nie będzie tak, jak się pragnęło. Że trzeba pożegnać nie tylko osobę, ale też nadzieję.
Paulina, 29 lat
Czytaj także:
- „Marzyłam o romantycznych oświadczynach na plaży przy zachodzie słońca. Chłopak wręczył mi pierścionek w smażalni ryb”
- „Pojechaliśmy z teściami na weekend na Mazury. Teściowa zrobiła taki cyrk, że chcieliśmy zapaść się pod ziemię”
- „Teściowa po śmierci męża zaczęła balować jak nastolatka. Najpierw się krzywiłam, ale teraz pieję z zachwytu”

