Reklama

Nie potrafiłam powiedzieć, czy bardziej mnie zmęczyła praca, czy życie. Moje dni mijały w biurze przy komputerze, wieczory w samotnym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty. Z matką od lat miałam kontakt sporadyczny – suchy, rzeczowy, nieprzyjemny. Z Bartkiem, moim młodszym bratem, nie rozmawialiśmy o niczym głębszym niż to, co konieczne.

Kiedy zadzwonił telefon i odezwał się notariusz z rodzinnego miasteczka, poczułam ten znajomy ciężar w żołądku. Mama nie żyła. Musiałam wrócić na wieś, choć nigdy nie czułam, że to mój dom. Coś mnie tam ciągnęło – ale nie była to tęsknota. Raczej niepokój, którego nie umiałam nazwać.

Testament i powrót

– To jak… myślisz, że to coś warte? – Bartek siedział przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i uparcie wpatrywał się w rozłożony na blacie list z kancelarii notarialnej. Papier był zagięty na rogach, jakby trzymał go zbyt długo w spoconych dłoniach.

– Nie wiem. Najpierw trzeba sprawdzić, co tam zostało. Nie chodzi tylko o ziemię i budynki. Mama mogła mieć długi – odpowiedziałam sucho, opierając się o framugę drzwi. Dom, który kiedyś znałam, pachniał teraz kurzem i wilgocią. Wszystko było tu takie same i zupełnie obce jednocześnie.

– Ale wiesz… może byśmy to ogarnęli? Zobacz, dach jeszcze trzyma się całkiem dobrze. Trochę pracy, trochę pieniędzy… – zaczął snuć swoje wizje, jakbyśmy rozmawiali o remoncie łazienki w bloku, a nie o odziedziczonym gospodarstwie na skraju zapomnianej wsi.

Patrzyłam na niego z rezerwą. Nie znałam go właściwie. Nasze drogi rozeszły się już dawno – ja uciekłam do miasta, on został z mamą. Wierny i naiwny. Teraz siedział tu jak chłopiec, który znalazł stary rower i marzy, że nim pojedzie w świat.

– Bartek, musimy najpierw wiedzieć, co tak naprawdę nam przypadło. Może to nie dziedzictwo, tylko pułapka – powiedziałam, siadając naprzeciwko.

– Mama by tego chciała – szepnął, nie podnosząc wzroku.

– Mama nigdy nie pytała, czego ja chcę – odpowiedziałam cicho. I przez chwilę zapadła cisza, którą znałam aż za dobrze. Cisza, w której nie mieściły się żadne odpowiedzi.

Jakie zadłużenie?

Biuro notariusza mieściło się w tym samym budynku, co trzydzieści lat temu. Ta sama drewniana balustrada, ten sam zapach starego linoleum. Bartek wyglądał, jakby przyszedł tu w święto – zapięty pod szyję, nerwowo ściskając czapkę w dłoniach. Ja tylko podpisałam się na liście obecności.

– Gospodarstwo rolne, działka zabudowana, część lasu, stodoła, budynki gospodarcze, ziemia klasy czwartej. Testament jest jasny – notariusz, mówił beznamiętnie. – Spadek po równo. Ale… – tu zawahał się na moment – jest jeszcze jedna kwestia. Będziecie państwo musieli skontaktować się z komornikiem. Majątek został obciążony zadłużeniem.

Bartek zbladł. Ja zamarłam.

– Jakim zadłużeniem? – zapytałam szybko.

– Kredyty rolnicze, leasingi na maszyny, zaległości wobec kontrahentów. Tu są dokumenty. Komornik już prowadzi działania. Może państwu wszystko wyjaśnić – podał nam grubą teczkę.

Kiedy tylko wyszliśmy na zewnątrz, podszedł do nas mężczyzna. Ubrany schludnie, twarz bez wyrazu. Przedstawił się:

– Marek. Komornik sądowy. Musimy porozmawiać.

W jego oczach nie było ani odrobiny współczucia. Wydrukował nam zestawienie zadłużenia. Kwota, która się tam pojawiła, zwaliła mnie z nóg.

– To jakaś pomyłka – wyjąkał Bartek.

– Nie – odpowiedział Marek rzeczowo.

Rozpad marzeń

– To niemożliwe, Iwona. Przecież mama mówiła, że wszystko jest spłacone. Że to tylko chwilowe trudności – Bartek nerwowo krążył po kuchni. – Nie może być aż tak źle!

– Przecież widziałeś dokumenty – odpowiedziałam spokojnie. – To nie tylko trudności. To ruina. Gospodarstwo od lat przynosiło straty.

– Ty nic nie rozumiesz, bo cię tu nie było! – wybuchł nagle. – Wyjechałaś i miałaś wszystko gdzieś! A ja tu byłem, dzień w dzień! Z nią!

– Z nią, czyli z kim? Z tą samą kobietą, która przez lata udawała, że wszystko gra? – podniosłam głos. – Że nie ma żadnych problemów? Ty naprawdę w to wierzyłeś?

– Próbowała, jak umiała! – Bartek uderzył pięścią w stół. – Może nie była idealna, ale była naszą matką!

– Może nas po prostu zostawiła z tym wszystkim specjalnie – rzuciłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

– Nie mów tak o niej! – krzyknął. – Nie masz prawa!

Odeszłam bez słowa i poszłam na strych. Musiałam być sama. W rogu, pod zakurzonymi kocami, znalazłam starą skrzynię. W środku – teczki, koperty, zeszyty. Dokumenty. Umowy kredytowe. Zgody na leasingi. Daty z ostatnich lat. Kolejne podpisy matki, coraz bardziej nerwowe. Usiadłam na skrzyni i patrzyłam na wszystko, czego nie chciałam wiedzieć. Mama brała kredyty jeszcze w roku, w którym trafiła do szpitala. Jakby do końca wierzyła, że z tego wyjdzie. Albo jakby miała to wszystko gdzieś. Może jedno i drugie.

Z dołu słyszałam kroki Bartka. Ale nie miałam siły już z nim rozmawiać.

Prawda spod dywanu

Zbyszek czekał na mnie na ławce przy płocie. Wyglądał, jakby wiedział, że przyjdę.

– Nie spałaś chyba za dobrze – rzucił, nie patrząc na mnie.

Usiadłam obok. Nie wiedziałam, od czego zacząć.

– Mama przez lata wszystko ukrywała.

Zbyszek kiwnął głową, jakby właśnie tego się spodziewał.

– Halina… ona się nie przyznawała do porażek. Nawet przed sobą – powiedział cicho. – Jak wasz ojciec odszedł, przysięgła sobie, że udowodni wszystkim, że sama da radę. Że nie potrzebuje ani jego, ani litości.

– Więc wolała zatonąć z tym wszystkim, byleby tylko nikt nie widział? – zapytałam z goryczą.

– Wolała walczyć – poprawił mnie. – Ale nie znała już innego życia. To gospodarstwo było jej całym światem. A wy… – zawahał się – może nie byliście dla niej centrum. Może tłem. Albo tarczą.

Zamknęłam oczy. „Tarcza” – to słowo uderzyło we mnie jak kamień.

– Wiedziała, że tego nie uniesiemy – szepnęłam. – A mimo to wszystko na nas zrzuciła.

– Może myślała, że się dogadacie. Że Bartka to wszystko zmobilizuje. A ty… ty zawsze miałaś twardą głowę – powiedział.

Milczeliśmy chwilę. Wiatr poruszał liśćmi pod nogami, jakby przysłuchiwał się rozmowie. Wróciłam do domu z uczuciem, którego nie potrafiłam nazwać. Empatia? Wdzięczność? Gniew? Wszystko naraz. Ale jedno wiedziałam na pewno: mama nie zostawiła po sobie pustki. Zostawiła pole minowe.

Czas na decyzję

– Nie musisz tu zostawać, jeśli nie chcesz – powiedział Bartek, kiedy weszłam do kuchni. Jego głos był cichy, jakby bał się go użyć.

Spojrzałam na niego. Miał podkrążone oczy, ręce wciąż pobrudzone smarem. Musiał dłubać przy jakimś starym ciągniku.

– To nie tak, że nie chcę. Po prostu… nie wiem, czy jeszcze potrafię tu być – odpowiedziałam.

Usiadł naprzeciwko, powoli, jakby każdy ruch go bolał.

– Ja chcę walczyć. To jedyne miejsce, które znam. Jak sprzedamy ziemię, zostanę z niczym.

– Zostaniesz ze mną – powiedziałam bez namysłu, a potem poczułam, jak głos mi się łamie. – Ale nie mogę się na to zgodzić. Nie udźwignę tego. Chcę wrócić do swojego życia. Nawet jeśli nie jest idealne, to jest moje.

– To nie jest dom, to ruina – dodałam po chwili ciszy.

Bartek schował twarz w dłonie. Po raz pierwszy zobaczyłam, jak płacze. Jak dziecko. Bezbronny. A ja nie wiedziałam, co mam z tym zrobić.

– To wszystko się sypie – wyszeptał. – Ale jak odejdziesz, nie zostanie już nic.

Usiadłam obok i objęłam go bez słowa. Czułam jego drżenie, jakby cała ta rozpacz wreszcie znalazła ujście. W środku krzyczałam. Wiedziałam, że cokolwiek zdecyduję, ktoś będzie musiał coś stracić. Albo on, albo ja. Nie było już łatwych rozwiązań. Tylko wybór: zostać i tonąć razem z nim, czy zniknąć, zostawiając brata w tym, co zostało z naszego domu.

Skończyło się tak, jak musiało

Wróciłam do miasta tydzień później. Bez słowa pożegnania. Tylko krótka wiadomość, którą zostawiłam Bartkowi na stole. „Muszę myśleć o sobie. Przepraszam”. Nie odpisał. I dobrze – nie miałam odwagi na żadną dalszą rozmowę.

W pracy wszystko wyglądało tak samo. Te same dokumenty, ci sami ludzie, te same udawane uprzejmości. Ale ja byłam już gdzie indziej – myślami, sercem, wspomnieniami. I nie potrafiłam przestać. Obrazy wracały nocą: zapach wilgoci, szelest liści za oknem kuchni, głos mamy, którego teraz nie byłam pewna, czy kiedykolwiek tak naprawdę słuchałam.

Dwa miesiące później dostałam list z kancelarii. Gospodarstwo zostało wystawione na licytację. Długów było zbyt dużo. Bartek nie miał szans. Nikt z sąsiadów się nie zgłosił, nikt nie zaproponował pomocy. Skończyło się tak, jak musiało.

Nie wiem, gdzie teraz mieszka. Czasem myślę, że może śpi w stodole albo wynajmuje coś u Zbyszka. Może wyjechał. Może wreszcie przestał się łudzić.

Płaczę nocami. Nie ze smutku. Z żalu, który wciąż mnie dusi. Nie o to, co straciliśmy, ale o to, czego nigdy nie było: uczciwej rozmowy, bliskości, zwyczajnej troski. Rodziny, która nie milczy, tylko słucha. Czasem myślę, że może gdyby mama powiedziała nam prawdę wcześniej… Ale nie. To przecież nie chodziło o długi. Chodziło o to, że każdy z nas zawsze był sam. Nawet, gdy byliśmy razem.

Na wieś nie wrócę. Tam już nie ma nic dla mnie. Ale pamiętam.

Iwona, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama