„Na starość się przekonałem, że uczucia to nie zabawa. Przejechałem się na miłości jak na nieodśnieżonym chodniku”
„Minął miesiąc. Spotykaliśmy się prawie codziennie. Z początku przypadkiem, potem już bez udawania – siadaliśmy na tej samej ławce, czasem przynosiliśmy sobie nawzajem coś: ona jabłko, ja kawę w termosie”.

Mieszkam sam. Żona zmarła dziesięć lat temu. Walczyła dzielnie, ale choroba była szybsza. Nie mam dzieci, nie planowaliśmy – życie tak się ułożyło. Czasem czuję ukłucie żalu, ale tylko czasem. Przeważnie jestem zadowolony z tego, co mam: święty spokój.
Lubię swoją rutynę
Mam jednego sąsiada, z którym zdarza mi się zamienić kilka słów. Młody chłopak, może czterdziestka. Zawsze uprzejmy, czasem zapyta, czy czegoś nie przynieść ze sklepu.
– Dzień dobry, panie Staszku – zagadał dziś rano, mijając mnie przy skrzynkach na listy.
– Dzień dobry, panie Wojtku. Zimno się robi – odpowiedziałem, zakładając czapkę.
– Ano, pora już. Listopad nie wybacza.
Uśmiechnął się, pomachał i poszedł dalej. Taki właśnie jest – krótko, uprzejmie, bez wchodzenia w prywatne sprawy. Lubię to.
W parku zawsze siadam na tej samej ławce. Wiem, jak ułożą się cienie w południe, który ptak przyleci pierwszy. Czasem przynoszę resztki chleba, choć wiem, że nie wolno. Rutyna to mój azyl, w niej wszystko ma swoje miejsce i porządek, w niej nie ma niespodzianek. A ja nigdy nie lubiłem niespodzianek.
Nie znałem jej
To był poniedziałek, taki jak zawsze – senny, chłodny, bez pośpiechu. Po śniadaniu i lekturze porannej prasy włożyłem płaszcz i poszedłem do parku. Ławka pod kasztanem była wolna. Usiadłem, wyciągnąłem z kieszeni suchy chleb dla ptaków i rozrzuciłem kilka kawałków. Wrony natychmiast się zleciały. Jedna była wyjątkowo bezczelna – siadała najbliżej, nie bojąc się wcale.
– Też ją pan karmi? – usłyszałem nagle kobiecy głos.
Spojrzałem. Obok mnie siedziała kobieta w czerwonej chustce. Twarz pogodna, oczy ciemne i ruchliwe, jakby cały czas czegoś wypatrywała.
– Tę jedną? Codziennie – odparłem. – Jest tu pierwsza i ostatnia.
– Ja myślę, że ona nie przychodzi po jedzenie, tylko po towarzystwo – zaśmiała się głośno i naturalnie, jakby znała mnie od lat. – Może pana polubiła.
Zagadała mnie
Nie miałem zamiaru wdawać się w rozmowę, ale ona mówiła dalej, nie zważając na moje milczenie. Opowiadała o tym, jak kiedyś wróbel usiadł jej na bucie i patrzył jak człowiek. O tym, że ptaki to mądre stworzenia, tylko ludzie tego nie widzą. W międzyczasie rozpięła kurtkę, poprawiła chustkę i wzięła głęboki oddech.
– Ale dziś rześko. I dobrze, bo jak człowiek siedzi za długo w domu, to mu myśli robią się ciężkie – powiedziała, rozcierając dłonie.
Spojrzałem na nią raz jeszcze. Nie wyglądała na kobietę z tych, które siedzą w domu i myślą. Raczej na taką, co cały czas jest w ruchu, zagaduje, planuje, zapomina, a potem znowu zaczyna od nowa.
– Przepraszam, że tak się narzucam – rzuciła po chwili ciszy. – Mam na imię Irena.
– Stanisław – odpowiedziałem i mimowolnie wyciągnąłem rękę.
Jej dłoń była ciepła i pewna. Uścisnęła mnie z takim przekonaniem, jakbyśmy właśnie podpisali jakąś umowę. Nie wiem kiedy, ale rozmowa potoczyła się dalej. O książkach – ona lubiła obyczajowe, ja kryminały. O ławkach – miała ulubioną, ale ktoś ją ostatnio przemalował, więc przeniosła się na inną. O ludziach w parku.
Polubiłem ją
Mówiła dużo, często się śmiała, używała gestów, czasem dotknęła mnie lekko w ramię, jakby chciała się upewnić, że naprawdę słucham. Siedzieliśmy razem ponad godzinę. Gdy wstała, spojrzała na mnie z takim błyskiem w oku, jakby właśnie przyszło jej do głowy coś zabawnego.
– Jutro też pan będzie?
Skinąłem głową, chociaż nie planowałem. Gdy odeszła, zrobiło się cicho. Nie przeszkadzało mi to, ale po raz pierwszy od dawna pomyślałem, że może jutro pójdę do parku nieco wcześniej. „Co ja wyprawiam”, pomyślałem później w domu. „Po co mi to? Przecież dobrze mi samemu”. Bez zaskoczeń, bez hałasu, bez czerwonych chustek i śmiechu, który brzmi w uszach jeszcze długo po tym, jak właścicielka już dawno odeszła, ale następnego dnia ubrałem się szybciej i poszedłem do parku przed dziewiątą.
Minął miesiąc. Spotykaliśmy się prawie codziennie. Z początku przypadkiem, potem już bez udawania – siadaliśmy na tej samej ławce, czasem przynosiliśmy sobie nawzajem coś: ona jabłko, ja kawę w termosie. Rozmawialiśmy o wszystkim. Irena była jak przeciąg w dusznym pokoju – wnosiła zamieszanie, ale też powietrze.
Zgodziłem się
Któregoś dnia przyszła spóźniona. Przysiadając, od razu powiedziała, jakby musiała to z siebie wyrzucić:
– Mam taki pomysł: domek nad morzem, mały, z werandą. Po co się kisić tu, gdzie zimą nawet ptaki milczą?
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
– Razem?
– A z kim innym? – uśmiechnęła się. – Nie chcę być już sama, a pan chyba też nie.
Nie odpowiedziałem od razu. Przez kilka dni chodziłem po mieszkaniu, otwierałem szafki, patrzyłem na stare zdjęcia. W głowie miałem twarz zmarłej żony i echo pustych wieczorów. Wiedziałem, że Irena jest inna i właśnie to mnie niepokoiło. Wieczorem spakowałem jednak torbę. Zostawiłem wszystko – fotel, książki, ciszę. Wsiadłem do autobusu, a obok mnie siedziała kobieta z czerwoną chustką na głowie i uśmiechem, który trochę mnie przerażał, a trochę pociągał.
Pierwsze dni były intensywne. Spacery po zimowej plaży, rozmowy z sąsiadami, których imiona Irena znała już po trzech dniach, wieczory z winem, śmiech, opowieści o jej młodości. Z początku było to miłe, nawet zabawne, ale z każdym dniem miałem coraz mniej ciszy.
Byłem tym zmęczony
– Chodź, poznałam panią Halinę z domku obok, dziś zaprasza na kolację – powiedziała jednego popołudnia, gdy właśnie zasiadłem z książką.
– A możemy dziś zostać tu? – zapytałem. – Chciałbym trochę posiedzieć sam.
Popatrzyła na mnie, zaskoczona, jakby nie rozumiała, co znaczy „sam”.
– Ale przecież mamy tyle do zrobienia. Tyle ludzi, tyle pomysłów! – mówiła, a ja już wiedziałem, że nic z tego nie rozumie.
Coraz częściej wychodziłem sam, udając, że idę po chleb, a wracałem godzinę później, tylko po to, by na chwilę usłyszeć własne myśli. Czułem się jak turysta we własnym życiu. Rano budził mnie jej głos, wieczorem zasypiałem z wrażeniem, że gdzieś się zgubiłem. Myśl o tym, że następnego dnia znów będziemy musieli dokądś iść, z kimś rozmawiać, coś załatwiać, była nie do zniesienia. Nie czułem się jak mężczyzna, który zmienił życie, raczej jak ktoś, kto dał się porwać cudzym planom.
Znów byłem u siebie
Następnego ranka o świcie wstałem po cichu, spakowałem swoje rzeczy, na kartce wyrwanej z notesu napisałem tylko kilka słów: „Muszę odpocząć”. Nie miałem siły tłumaczyć. Ona by i tak nie zrozumiała. Na stacji byłem bladym świtem. Kasjerka patrzyła na mnie z lekkim politowaniem. Wsiadłem do pociągu jadącego w stronę miasta. Przedział był pusty, usiadłem przy oknie, obserwując, jak mrok przesuwa się za szybą.
Gdy otworzyłem drzwi swojego mieszkania, wszystko było dokładnie tak, jak zostawiłem. Krzesło odsunięte, szalik na wieszaku, zegar tykał w równym rytmie. Zdjąłem buty, usiadłem w fotelu i po raz pierwszy od tygodni usłyszałem ciszę. Wreszcie nikt nie mówił, nie biegał po domu, nie proponował wspólnych planów. Zaparzyłem herbatę, usiadłem przy stole, ale nie sięgnąłem po gazetę. Zamiast tego patrzyłem w okno i myślałem o Irenie, o jej śmiechu, czerwonej chustce, sposobie, w jaki siadała na ławce, jakby cały świat należał do niej.
Życie z nią było jak fala – niespokojne, nieregularne, ale też pełne. A ja uciekłem do swojej płytkiej, ale wygodnej i dobrze znanej kałuży. Nie wiem, czy zrobiłem dobrze, nie wiem, czy coś się jeszcze wydarzy. Wiem tylko jedno: wróciłem do siebie i nareszcie znowu mogę być po prostu sobą.
Stanisław, 70 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż całe życie mną sterował. Po jego śmierci córka chciała robić to samo, ale jej nie pozwoliłam”
- „Chciałem dać żonie byle co na urodziny. Obcy facet uświadomił mi, jakim beznadziejnym mężem jestem”
- „Z mężem od 5 lat staraliśmy się o dziecko, ale teściowa zrobiła nam niespodziankę. Zaszła w ciążę, żeby mnie poniżyć”

