Reklama

Siedziałam przy kuchennym stole, powoli mieszając herbatę. W pokoju obok grał telewizor, ale już od dawna nie wsłuchiwałam się w jego dźwięki. Lubiłam mieć go włączonego, bo przynajmniej ktoś mówił w tym pustym mieszkaniu. Kiedyś było inaczej. Rano słychać było bieganie dzieci po przedpokoju, kłótnie o to, kto pierwszy skorzysta z łazienki, i pośpieszne kroki mojego męża, który nigdy nie potrafił wstać na czas. Dziś była tylko cisza, od której bolała mnie głowa.

Reklama

Zostałam sama

Najgorzej było o świcie. Otwierałam oczy i przez krótką chwilę łudziłam się, że to wciąż tamte lata, że zaraz usłyszę głos któregoś z dzieci, które przybiegnie do mojego łóżka z jakąś błahostką. Potem przypominałam sobie, że dzieci dawno dorosły, mąż odszedł, a ja zostałam sama.

W ciągu dnia starałam się czymś zająć – szłam na spacer, robiłam zakupy, czytałam książkę. Ale wieczorami nie miałam już siły na udawanie, że samotność mi nie doskwiera.

Dzieci dzwoniły coraz rzadziej. Ania była zapracowana, zawsze w biegu, obiecywała, że oddzwoni później, ale często zapominała. Tomek miał własną rodzinę i mówił, że nie chce mnie martwić swoimi sprawami. Monika natomiast, najmłodsza, zdawała się żyć tak, jakby nie miała matki. Ostatnio, gdy zapytałam, czy mogłaby przyjechać na obiad, usłyszałam tylko: „Mamo, przecież masz swoje życie”.

Przez całe życie byłam dla nich. Gdy byli mali, oddałabym wszystko, żeby ich chronić, nakarmić, przytulić, gdy płakali. Kiedy dorastali, martwiłam się, czy nie zrobią sobie krzywdy, czy dobrze wybiorą szkołę, czy znajdą porządnych ludzi wokół siebie. A teraz, kiedy już nie potrzebowali mojej opieki, czułam się, jakbym przestała istnieć.

Dbałam o nich

Zawsze powtarzałam sobie, że tak to musi wyglądać. Dzieci dorastają, idą w świat, a rodzice zostają w pustych domach, czekając na krótkie telefony i jeszcze krótsze wizyty. Wmawiałam sobie, że to normalne, ale im bardziej się nad tym zastanawiałam, tym mniej chciałam się z tym godzić.

Któregoś dnia, siedząc na kanapie i patrząc na ściany, które pamiętały lepsze czasy, podjęłam decyzję. Nie chciałam umrzeć tutaj, w tym mieszkaniu, w samotności, licząc dni do kolejnego telefonu. Przez całe życie myślałam o innych – może w końcu powinnam pomyśleć o sobie?

Poszłam do sypialni i wyciągnęłam z szafy teczkę z dokumentami. Siadłam przy stole i zaczęłam przeglądać swoje oszczędności. W głowie pojawiła się myśl, która początkowo wydała mi się absurdalna, ale z każdą minutą coraz bardziej nabierała sensu. Sprzedam mieszkanie i przeniosę się tam, gdzie będę miała ludzi wokół siebie. Może do domu opieki?

Kilka dni później siedziałam już w biurze dyrektora takiego miejsca. Było ciepło, przytulnie, pachniało kawą i świeżo upieczonym ciastem. Starsza kobieta z laską przechodziła korytarzem, uśmiechając się do innych mieszkańców.

– Ale tutaj będzie pani miała towarzystwo i opiekę – powiedział dyrektor, uważnie mi się przyglądając.

Podjęłam decyzję

Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.

– Trudniejsza była samotność.

Wieczorem, kiedy siedziałam w swoim mieszkaniu, poczułam coś, czego dawno nie czułam – ulgę. Decyzja została podjęta, nie było już odwrotu. Może pierwszy raz od lat zrobiłam coś tylko dla siebie.

Następnego dnia zaczęłam porządkować rzeczy. Każdy przedmiot, który brałam do rąk, przywoływał wspomnienia. Wyszywana serwetka od Ani, którą przyniosła mi, kiedy jeszcze była nastolatką. Filiżanka, z której Tomasz pił kakao. Stary, zniszczony miś Moniki, którego nie chciała wyrzucić nawet wtedy, gdy była już dorosła.

Sprzedaż mieszkania nie oznaczała, że przestanę ich kochać. Ale oznaczała, że przestanę czekać na coś, co nie nadejdzie. Kiedy zadzwoniłam do dzieci, by powiedzieć im o swojej decyzji, początkowo nie zwracali na nią większej uwagi.

– Mamo, nie przesadzaj – powiedziała Ania. – Przecież nie jest aż tak źle!

– Nie rozumiem, po co ci ten dom opieki – skomentował Tomek. – Możesz przecież zostać w mieszkaniu.

– A co z naszym domem rodzinnym? – spytała Monika, a w jej głosie usłyszałam coś, co przypominało żal.

Wtedy wszystko stało się jasne. Nie martwili się o mnie. Martwili się o mieszkanie.

Coś we mnie pękło

Wydawało mi się, że powinni się martwić o mnie, o to, jak się czuję, jak wygląda moje życie. Ale oni myśleli tylko o mieszkaniu.

– Nagle mnie pamiętacie? – zapytałam cicho, choć w moim głosie musiała brzmieć gorycz.

– Mamo, nie mów tak – próbowała załagodzić sytuację Ania, ale nie dałam jej skończyć.

– Przez lata miałam nadzieję, że któregoś dnia ktoś z was zapuka do drzwi, ot tak, bez powodu. Ale nie przyszliście.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Byłam pewna, że każde z nich szukało teraz odpowiednich słów, jakiejś wymówki, która mogłaby sprawić, bym poczuła się mniej samotna. Ale żadna wymówka już nie mogła tego zmienić.

– Mamo… – zaczęła w końcu Monika.

– Sprzedałam mieszkanie – powiedziałam stanowczo. – Przenoszę się za dwa tygodnie.

Nie czekałam na ich odpowiedź. Rozmowa była skończona.

Liczyli na pieniądze

Przez kolejne dni w moim telefonie pojawiały się wiadomości od dzieci. Ania próbowała przekonać mnie, że powinnam to jeszcze przemyśleć. Tomek dopytywał o szczegóły sprzedaży mieszkania, a Monika nie pisała nic. Pewnie obraziła się na mnie tak, jakby to mnie powinna spotkać kara za tę decyzję.

Kiedy przyszedł dzień przeprowadzki, spakowałam tylko to, co naprawdę było mi potrzebne. Kilka zdjęć, książki, ubrania. Resztę zostawiłam nowym właścicielom – młodemu małżeństwu, które cieszyło się, że wprowadza się do ciepłego, rodzinnego mieszkania. Nie powiedziałam im, jak puste było przez ostatnie lata.

Dzieci nie przyszły pomóc mi się spakować. Może myśleli, że jeszcze zmienię zdanie, że nagle odwołam wszystko i zostanę, czekając dalej na telefony, które przychodzą raz na kilka tygodni.

Ostatni raz spojrzałam na mieszkanie, w którym spędziłam tyle lat. Otworzyłam drzwi, zamknęłam je za sobą i nie odwróciłam się. Po raz pierwszy od dawna nie miałam poczucia, że zostawiam coś, do czego warto wracać.

To był dobry krok

Dom opieki był inny, niż sobie wyobrażałam. Spodziewałam się szpitalnej sterylności, zimnych korytarzy i zapachu lekarstw. Tymczasem już na wejściu powitała mnie recepcjonistka z ciepłym uśmiechem, a za nią – gwar rozmów, śmiechy, stukot filiżanek. Przez szerokie okna wpadało słońce, a w rogu sali ktoś grał na pianinie melodię, której nie rozpoznawałam, ale która miała w sobie coś znajomego.

Dyrektor czekał na mnie przy wejściu.

– Pani Helena, prawda? – zapytał uprzejmie.

Kiwnęłam głową, ściskając torbę w dłoniach.

– Proszę się nie martwić. Przejście tutaj to duża zmiana, ale myślę, że się pani odnajdzie. Niektórzy nasi pensjonariusze na początku byli sceptyczni, a teraz mówią, że to najlepsza decyzja, jaką podjęli – uśmiechnął się lekko. – A jeśli czegoś będzie pani potrzebować, proszę się nie wahać, żeby powiedzieć.

Poszłam za nim korytarzem, mijając starszą kobietę, która popijała herbatę przy oknie i machnęła do mnie ręką. W odpowiedzi nieśmiało skinęłam głową.

Może to było miejsce, w którym wreszcie przestanę czekać.

Helena, 71 lat

Reklama

Czytaj także:

„Teściowa ciągle mi dogryzała. W końcu 1 zdaniem sprawiłem, że zrobiła się czerwona jak piwonia”
„Dla faceta wyprowadziłam się na wieś. Zamiast pić kawę z pianką w super restauracji mam przerzucać drewno do piwnicy”
„Byłam dobrą matką i brałam kredyty, żeby pomóc dzieciom. Teraz mam nędzną emeryturę, a one nie chcą mi pomóc”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...