Reklama

Prawie codziennie od pięciu lat siadam na tej samej ławce pod klonem w parku. To mój rytuał od śmierci męża, Janka. Wdową zostałam z dnia na dzień. Najpierw nie mogłam spać, potem nie mogłam usiedzieć w domu. Park mnie uspokaja. O dziewiątej rano już tu jestem, z kawą w termosie i ciastkiem z cukierni.

Często widzę w pobliżu młodego mężczyznę o rozchełstanym kołnierzu, nonszalanckiego, pewnego siebie. Przytula i całuje różne kobiety. Za każdym razem inną. Z początku mnie irytował. Potem – zaczęłam na niego czekać. Taki... serial, tylko na żywo.

Ja bym do niego podeszła – mówi Zofia, moja sąsiadka i przyjaciółka od lat. – Zapytała, kim jest, co robi. I czemu całuje każdą, jakby to była ta jedyna.

A ja milczę. Choć to tylko scena z życia obcych ludzi, coś mnie w niej trzyma. Może brak mi emocji? Bliskości? No i nie mam prawa się wtrącać. Mam dwóch synów. Krzysztof mieszka w Anglii, rzadko dzwoni. Mateusz – młodszy – niedawno się ożenił. Natalia, jego żona, to dziewczyna z klasą. Pomocna, elokwentna, ciepła. Cieszę się, że ją ma. Naprawdę się cieszę.

– Natalia mówiła, że bardzo cię lubi – usłyszałam od Mateusza przez telefon. – Jesteś dla niej jak druga mama.

Czułam ciepło w sercu.

Nie chciałam w to wierzyć

To był zwykły dzień. Słońce świeciło, park pachniał wilgotnymi liśćmi, a ja jak zawsze usiadłam na mojej ławce. Wzięłam łyk kawy z termosu, wyjęłam książkę z torebki, ale nie zaczęłam czytać. Zerknęłam w stronę klonu. Był tam.

Mężczyzna ten sam, ale kobieta… Zamarłam. Nie widziałam twarzy, ale... ta torebka. Taka sama jak Natalii. Dostała ją od Mateusza na rocznicę. Kobieta zaśmiała się cicho. Podniosła dłoń, odgarnęła włosy z twarzy. Ten ruch... taki znajomy. Przecież to gest Natalii. Robiła tak zawsze, zanim usiadła przy stole. Moje serce ścisnęło się z niepokoju.

To niemożliwe – powiedziałam półgłosem.

Zobaczyłam ich pocałunek. Namiętny. Zdecydowany. Zbyt intymny, by był niewinny. Zerwałam się z ławki, ale zaraz znów usiadłam. Kolana mi się ugięły.

Może to ktoś podobny? – szepnęłam do siebie.

Wieczorem zadzwoniłam do Zofii. Opowiedziałam jej wszystko.

To mogła być każda kobieta – odparła. – Naprawdę myślisz, że twoja Natalia? Przecież ona nie wygląda na taką.

– Ale ta torebka... Ten gest... – szeptałam z drżącym głosem.

W nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, przekonując samą siebie, że to tylko zbieg okoliczności. Ale pojawiło się ziarenko wątpliwości. Zasiał je nieznajomy pod klonem.

Miałam już pewność

Nie dawało mi to spokoju. Następnego dnia znów poszłam do parku. I kolejnego. I jeszcze następnego. Udawałam, że czytam książkę, ale wzrokiem nieustannie śledziłam ławkę pod klonem. Mężczyzna pojawił się trzeciego dnia. Był sam. Przyszedł, zapalił papierosa, spojrzał na zegarek, potem na alejkę. Czekał. Przyszła. Tym razem widziałam ją wyraźnie. To była Natalia.

Szła spokojnym krokiem z rozwianymi włosami, w beżowym płaszczu. Ta sama torebka. To samo spojrzenie. Uśmiechnęła się do niego. A on wstał, objął ją w pasie i pocałował – prosto, pewnie, z uczuciem. Nie tak jak całuje się przyjaciółkę.

Cofnęłam się odruchowo. Serce waliło mi jak młot. Usiedli, zaczęli rozmawiać. Nie mogłam słyszeć, ale widziałam – śmiali się, zbliżali głowy, dotykali się. On musnął jej kolano. Ona nie cofnęła ręki. Poszłam w drugą stronę parku, jakby to mogło coś cofnąć. W domu siedziałam w ciszy.

Nazajutrz Natalia przyszła na obiad. Pachniała tymi samymi perfumami, co zwykle. Uśmiechała się.

– Mamo, znowu chyba przesoliłaś rosół – zaśmiała się lekko.

Spojrzałam na nią długo.

Każdemu się zdarza wpadka... – odpowiedziałam cicho, odwracając wzrok.

Rozmawiałyśmy normalnie. Udawałam. Może ona też. Czy wiedziała, że wiem?

Wieczorem zadzwonił Mateusz.

– Dzięki, mamo, za obiad. Natalia mówiła, że byłaś jakaś milcząca. Wszystko w porządku?

Zawahałam się.

– Tak, po prostu jestem zmęczona. To chyba ta pogoda.

Nie byłam zmęczona. Byłam rozdarta. Zdradziła mojego syna. I siebie samą.

Musiałam to zakończyć

To był pierwszy raz, kiedy sięgnęłam po płaszcz jeszcze przed śniadaniem. Zazwyczaj rytuały mnie uspokajały – herbata z cytryną, tost z masłem, spacer do parku. Ale tamtego dnia nie czułam spokoju. Czułam przymus. Musiałam się upewnić jeszcze raz, choć przecież... już wiedziałam. Stanęłam po drugiej stronie parku, w cieniu drzew. O tej porze było tam pusto. Mężczyzna zjawiał się zawsze około dziesiątej. Natalia – dziesięć minut później.

Przyszła. Ubrana w dżinsy, kurtkę, włosy spięte w kucyk. Wyglądała jak każda inna kobieta. Ale ja widziałam wszystko. Patrzyłam, jak przytula się do niego, jak się śmieje, jak kładzie mu dłoń na karku. Jakby nie miała męża. Jakby nie miała rodziny, mnie.

Kiedy odeszła, ja zostałam. Podeszłam do ławki. Mężczyzna jeszcze tam siedział, patrzył w telefon. Gdy mnie zobaczył, uniósł brwi, zaskoczony.

– Przepraszam, czy mogę... zadać panu pytanie? – zapytałam.

Spojrzał na mnie znudzony.

– A pani to kto?

Zabolało mnie. Nie jego słowa – ton. Bezczelność. Jakby to ja wtargnęła do jego świata, a nie on do mojego. A może miał rację?

Wieczorem Natalia przyszła z ciastem. Jak zwykle uśmiechnięta.

– Mamo, może wstawisz na herbatę?

– Nie – powiedziałam, podnosząc głos. – Widziałam cię. W parku. Z nim.

Zamarła. Spojrzała na mnie i nagle... zamilkła. Nawet nie próbowała zaprzeczyć. A ta cisza – była jak wyrok. Wyszła bez słowa.

Kilka godzin później zadzwonił Mateusz. Nie odebrałam. Nie umiałam jeszcze rozmawiać z własnym synem, kiedy tak bardzo bolało.

Nie zamierzałam jej pomagać

Natalia zjawiła się następnego dnia bez zapowiedzi. Tym razem bez ciasta, bez uśmiechu. Była inna. Włosy niedbale związane, oczy podpuchnięte. Usiadła na krześle naprzeciw mnie, a ja nie zaproponowałam herbaty.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.

– Wiem, że mnie teraz nienawidzisz – powiedziała w końcu, cicho. – Ale proszę... nie mów Mateuszowi.

Nie odpowiedziałam. Spojrzałam tylko na nią, próbując zrozumieć, co tak naprawdę widzę. Kobietę skruszoną? Kłamczuchę? Ofiarę?

To nie tak, że chciałam... To się po prostu wydarzyło – zaczęła mówić szybciej. – Zaczęło się od drobiazgów. Rozmowy, spacery. A potem... zaczęłam przy nim oddychać.

– Oddychać? – powtórzyłam chłodno.

– Wiem, że to zabrzmi okropnie – spuściła wzrok – ale z Mateuszem wszystko jest... dobre. Porządne. Spokojne. A z nim... Poczułam, że coś we mnie jeszcze żyje.

Milczałam. Każde słowo wbijało się jak kolec.

– Natalia... – powiedziałam w końcu – ja nie jestem twoją przyjaciółką. Jestem matką twojego męża.

Zamilkła.

– Nie robię z siebie ofiary – dodała. – Wiem, że to podłe. Ale proszę... Mateusz tego nie przeżyje. A ja... Ja nie wiem, czego chcę.

– Ale wiem, czego ja nie chcę – powiedziałam ostrożnie. – Nie chcę patrzeć na mojego syna, nie mówiąc mu prawdy. Nie potrafię żyć z tą tajemnicą.

– Błagam... – wyszeptała.

Odwróciłam wzrok. Czułam się zdradzona. Przez nią. Przez samą siebie. Kiedyś naprawdę ją lubiłam.

Poczułam się współwinna

Czekałam na odpowiedni moment. Nie było żadnego. Jak powiedzieć własnemu dziecku, że jego życie to iluzja? Że kobieta, z którą planuje przyszłość, całuje się z obcym facetem pod klonem? Mateusz przyszedł jak zawsze – z zakupami, z uśmiechem.

– Kupiłem ci te jogurty, które lubisz – powiedział w progu.

Zaparzyłam herbatę. Usiedliśmy. Patrzył na mnie, jakby coś przeczuwał.

– Mamo, co się dzieje?

Wzięłam głęboki oddech. I zaczęłam mówić. Powoli, ostrożnie. Nie o podejrzeniach. O faktach. O parku. O pocałunkach. O jej słowach. Mateusz nie przerywał. Słuchał w milczeniu. Potem odsunął się lekko od stołu. Oparł się plecami o ścianę. Zbladł.

Jesteś tego pewna?

– Tak – odpowiedziałam. – Próbowałam w to nie wierzyć. Ale widziałam ich... wielokrotnie. Ona się przyznała.

Zacisnął dłonie w pięści. Spojrzał gdzieś w bok. A potem jego głos się załamał:

Dlaczego ona? Dlaczego właśnie ona?

Zrobiłam krok w jego stronę. Chciałam go objąć, jak wtedy, gdy był małym chłopcem. Ale on wstał. Sztywno. Mechanicznie.

– Muszę to przemyśleć – rzucił i wyszedł.

Zostałam sama. Siedziałam jeszcze długo przy stole. Herbaty nie wypiłam. W głowie brzmiało tylko jedno pytanie: czy prawda zawsze musi wyjść na jaw?

Wszystko się zmieniło

Minęły trzy tygodnie. Natalia się wyprowadziła. Zabrała kilka toreb, nic nie tłumacząc. Mateusz jej nie zatrzymywał. Nie płakał. Nie krzyczał. Tylko siedział w ciszy i patrzył przez okno, jak zamyka za sobą drzwi. Ich małżeństwo się rozpadło. Bez scen, bez krzyków. Po prostu... umarło. Cicho, jakby nigdy nie istniało.

Nie zapytał mnie, czy długo zwlekałam z prawdą. Nie chciał znać szczegółów. Ale ja widziałam – odsunął się ode mnie. Dzwonił rzadziej. Kiedy przychodził, był uprzejmy, ale chłodny. Jakby coś we mnie zgasło, coś nie do naprawienia.

Wróciłam do parku. Usiadłam na ławce pod klonem. Mężczyzna już się nie pojawiał. A może po prostu przestałam go zauważać. Patrzyłam na pustą ławkę i czułam, że coś straciłam. Nie tylko synową. Nie tylko zaufanie Mateusza. Straciłam iluzję, że świat jest stabilny, uczciwy, przewidywalny.

Zofia pewnego razu przyniosła ciasto i powiedziała:

Dobrze zrobiłaś, że powiedziałaś. Ale teraz... musisz to sobie wybaczyć.

Nie odpowiedziałam. Sama nie wiedziałam, czy zrobiłam dobrze. Czasem prawda wygląda jak akt odwagi. A czasem... jak zdrada.

Barbara, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama