„Na sopockim molo spotkałam szkolną miłość. On mnie nie poznał, ale ja pamiętałam za dużo i zaplanowałam słodką zemstę”
„Wtedy śmiali się wszyscy. Nawet Agnieszka, z którą czasami gadałam na przerwach i uważałam, może nie za przyjaciółkę od serca, ale koleżankę. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Chciałam w ogóle nie iść na studniówkę”.

- Listy do redakcji
W liceum byłam szarą myszką. Nos w książkach, aparat na zębach, okulary w grubych oprawkach. Sądziłam, że jestem wyjątkowo nieatrakcyjna. Czy byłam? A gdzie tam. Po prostu byłam zahukana, niepewna siebie i dużo bardziej nieśmiała niż moje koleżanki z klasy.
Wiele z nich wcale nie było większymi pięknościami ode mnie. Ale potrafiły podkreślić swoje atuty. Obcisłe jeansy, modna bluzeczka, odrobina makijażu i fajna fryzura działały cuda. Tymczasem ja splatałam swoje szare włosy w ciasny warkocz, nawet nie pomyślałam o pasemkach czy popularnej wtedy asymetrycznej grzywce. Do tego nosiłam bezkształtne bluzy, jakieś czernie i szarości, wcale się nie malowałam.
Wyraźnie odstawałam na tle dobrze zrobionych i przede wszystkim roześmianych nastolatek. Bo wiele z nich właśnie żartem i uśmiechem pokrywało braki w urodzie czy inteligencji. Ja tak nie potrafiłam. Ciągle byłam smutna, spięta i wycofana. Wydawało mi się, że nic ciekawego nie mam do powiedzenia, dlatego poza lekcjami najczęściej milczałam.
To wszystko razem wzięte skutkowało tym, że funkcjonowałam gdzieś na obrzeżach klasy. Owszem, koleżanki często spisywały ode mnie zadania z matematyki, czasami poprosiły o pomoc przy napisaniu referatu, czy podpowiedź na klasówce. Ale nie zapraszały na babskie wyjścia, pizzę, wspólne zakupy w galerii handlowej czy weekendowe ogniska.
Byłam szaleńczo zakochana
Zamiast chodzić na imprezy, pilnie uczyłam się matematyki, czytałam książki o wielkiej miłości i śniłam o pierwszym pocałunku. Wiadomo, marzyłam też o chłopaku. Ale nie o byle jakim. Nie, nie. Nie byłam szaleńczo zakochana w jakimś piosenkarzu, aktorze czy innym idolu z telewizji. Mój ukryty obiekt westchnień był o wiele bliżej.
Tomek. Kapitan szkolnej drużyny siatkówki. Wysoki brunet z czarującym uśmiechem i niebieskimi oczami. Błyskotliwy, przystojny, z uśmiechem, który zwalał z nóg. Wszystkie dziewczyny traciły dla niego głowę. Ja też. Chociaż wiedziałam, że to jak zakochać się w gwieździe filmowej prosto z Hollywood. Przecież on nawet na mnie nie spojrzy. Wciąż wokół niego kręciły się najbardziej przebojowe laski z całej szkoły. Spotykał się z Baśką z naszej klasy, Karoliną z drugiej B, a potem z Moniką – szkolną gwiazdą, której udało się zdobyć tytuł trzeciej wicemiss nastolatek w lokalnym konkursie piękności.
Przy takiej konkurencji ja nie miałam żadnych szans. Ba, nie miałam szans nawet bez tej konkurencji. Bo Tomek mnie nie zauważał. Najpewniej nie miał pojęcia, że razem chodzimy do klasy, a na matematyce siedzę ławkę przed nim. Bo on patrzył w zupełnie inną stronę.
Upokorzył mnie przed całą klasą
Ale w końcu na mnie spojrzał. Raz. Wtedy, kiedy zebrałam się na odwagę i zaprosiłam go na studniówkę. Nie wiem, co mi odbiło. Przecież doskonale wiedziałam, że się nie zgodzi. Na ogół byłam nieśmiała i wycofana, więc nawet nie odważyłabym się na taki krok. Ale wtedy… Wtedy akurat przeczytałam słynny „Sekret” i autorka była na tyle przekonująca, że nawet ja uwierzyłam w jej motywacyjne porady. „Jak czegoś bardzo pragniesz, to cały świat sprzyja, żebyś to osiągnął”. A ja przecież bardzo tego pragnęłam, prawda? No więc zrobiłam to – zaprosiłam go.
– Co?! – roześmiał się Tomek w odpowiedzi. – Ty tak na serio?! No nie wierzę… Dziewczyny, słyszycie?! Szara Krysia zaprasza mnie na bal! Chyba na złość lusterku!
A jednak znał moje imię. Najpewniej po cichu nabijał się ze mnie z kolegami. Albo z dziewczynami z naszej klasy. No wiecie, gdzieś pomiędzy kolejnymi meczami siatkówki, treningami, podrywaniem dziewczyn i robieniem za szkolną gwiazdę nabijał się z niepozornej Kryśki, co to zawsze jest przygotowana do lekcji i chodzi ubrana w za dużą szarą bluzę.
Wtedy śmiali się wszyscy. Nawet Agnieszka, z którą czasami gadałam na przerwach i uważałam może nie za przyjaciółkę od serca, ale koleżankę. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
Chciałam w ogóle nie iść na studniówkę. Byłam przekonana, że cała klasa będzie się ze mnie nabijać. Ale moja mama nie odpuściła.
– Studniówka jest raz w życiu. To pierwszy dorosły bal. Wyjątkowy. Co będziesz po latach wspominać? – przekonywała mnie.
– Daj spokój, nie idę i już – migałam się, ale nie dała za wygraną.
– Pójdziesz, pójdziesz. Już umówiłam cię do pani Kasi. Wreszcie zrobi coś z tymi twoimi włosami. I pojedziemy razem na zakupy. Kupimy ci ładną sukienkę i będziesz świetnie się bawić.
W końcu niemal siłą wypchnęła mnie z domu. W roli mojego partnera wystąpił Krystian – syn jej koleżanki z pracy. Całkiem przystojny chłopak, na którego dziewczyny z mojej klasy spoglądały ze zdziwieniem. Nawet podsłucham, jak Monika dziwiła się, że taki fajny chłopak zgodził się przyjść z Kryśką. Sama byłam zaskoczona.
Do dzisiaj nie wiem, jak mama to zrobiła. Ale jestem pewna, że jego matka musiała albo go zmusić, albo obiecać coś w zamian. Bo zachowywał się nie tylko w porządku, ale i nawet szarmancko. Towarzyszył mi przy stole, podawał napoje, przetańczył wiele piosenek, żartował z moimi znajomymi, którzy patrzyli na nas z ogromnym zdziwieniem.
Dla mnie jednak ta studniówka była naprawdę męcząca i tylko czekałam, żeby wreszcie sobie stamtąd pójść. Cały czas wydawało mi się, że wszyscy nadal podśmiewają się ze mnie i mojej wpadki z próbą zapraszania Tomka. Maturę zdałam wyśmienicie, a później odetchnęłam z ulgą, że wreszcie zakończyły się czasy liceum. Odebrałam świadectwo i poszłam swoją drogą.
Minęły lata, ale nie zapomniałam
Nigdy nie opowiedziałam o tym nikomu. Nawet moim późniejszym przyjaciółkom. Tamte słowa, wspomnienia i emocje trzymałam głęboko w sobie. Jak drzazgę, która niby nie boli, ale przypomina o sobie co jakiś czas.
Z czasem się zmieniłam. Skończyłam studia, okulary zamieniłam na soczewki kontaktowe, zdjęłam aparat, zaczęłam się zupełnie inaczej ubierać, zmieniłam fryzurę i makijaż. Założyłam własną firmę, zaczęłam całkiem fajnie zarabiać i nabrałam dużo większej pewności siebie. Może i nadal nie wyglądałam jak modelka, ale nauczyłam się siebie lubić. Nie mam nóg do nieba, talii osy i biustu Pameli Anderson. Ale potrafię o sobie zadbać, podkreślić atuty i uśmiechać się do ludzi wokół. Wreszcie stałam się niezależna i szczęśliwa. Do czasu...
Do momentu, aż pojechałam na weekend do Sopotu i spotkałam właśnie jego. Był pochmurny poranek, morze szumiało cicho, a ja spacerowałam po molo z kubkiem gorącej kawy w ręku, próbując wyciszyć myśli. Musiałam na chwilę oderwać się od spraw zawodowych.
Nagle usłyszałam za sobą:
– Przepraszam, to może głupie pytanie, ale… czy my się znamy?
Zamarłam. Przede mną stał wysoki, lekko przygarbiony facet w beżowej kurtce i patrzył na mnie z uśmiechem. Wyraźnie skądś mnie kojarzył, ale nie wiedział skąd. Ja wiedziałam. Poznałam go niemal od razu. Był trochę siwiejący, ale nadal dość przystojny. Tylko oczy... te same. Tomek. Zamarłam. On mnie nie poznał.
– Możliwe – odparłam z uśmiechem. – Ale może się pan przedstawi?
– Tomasz – podał mi rękę. – A pani?
– Krystyna.
Zamyślił się. Wreszcie skojarzył. Zrobił wielkie oczy.
– Krysia? Ta z liceum? Ale... ty byłaś taka, taka… – jąkał się, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Inna? Szara? Niepozorna?
– No... zmieniłaś się nie do poznania – zaśmiał się nerwowo. – Wow, serio, nie mogę uwierzyć. Wyglądasz świetnie – uśmiechał się od ucha do ucha, kilkukrotnie taksując mnie wzrokiem.
Przypomniałam mu tamten dzień
Spacerowaliśmy jeszcze chwilę, rozmawiając luźno o pogodzie, o tym, że się starzejemy, i o tym, jak „świat jest mały”. W końcu zapytał:
– A ty, Krysia... jesteś tu z mężem?
– Nie, sama. Chciałam trochę odpocząć. A ty?
– Też sam. Jestem rozwiedziony. Życie – wzruszył ramionami. – Ale to miłe spotkanie. Naprawdę. Nigdy bym nie pomyślał, że... no wiesz. Że aż tak się zmieniłaś.
Zatrzymałam się i spojrzałam mu prosto w oczy. Postanowiłam być szczera.
– A ja nigdy nie zapomniałam, jak się śmiałeś, kiedy cię zaprosiłam na studniówkę. Pamiętasz, co wtedy powiedziałeś?
Zamilkł. Twarz mu stężała.
– Krystyna… byłem dzieciakiem. Głupim dzieciakiem – powiedział zawstydzony.
– Tak. A ja byłam dziewczyną, która przez ciebie płakała w łazience.
Odsunęłam się lekko, ale nadal patrzyłam mu w oczy. W końcu dodałam:
– Wiesz, kiedyś naprawdę nieustannie marzyłam, żebyś się mną zainteresował. A teraz? Teraz cieszę się, że wtedy mnie wyśmiałeś. Dzięki temu nauczyłam się budować siebie od nowa. Bez ciebie – wyrzuciłam z siebie.
To była moja prywatna wygrana
Nie odszedł od razu. Stał chwilę w ciszy. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. I dobrze. Czasami brak słów to najlepsza kara.
Zostawiłam go tam – przy barierce, z rękami w kieszeniach, wpatrzonego w morze. Miałam nadzieję, że da mu to do myślenia. Że nie tak łatwo uwolnić się od przeszłości i pójść dalej. Wszystko ma swoje konsekwencje.
A ja też poszłam dalej. Lżejsza o coś, co nosiłam przez lata. I wiecie co? Nigdy nie sądziłam, że zemsta może smakować tak… subtelnie.
Krystyna, 36 lat
Czytaj także:
- „Michał wydawał się idealny, dopóki nie wystawił mnie na pośmiewisko. Wtedy zrozumiałam, że marny z niego facet”
- „Moje wakacje singielki zaczęły się spokojnie. A potem wydarzyło się coś, przez co musiałam uciekać”
- „Wyjechałam na biwak ze znajomymi i szybko tego pożałowałam. Teraz już wiem, że to były nasze ostatnie wspólne wakacje”

