Reklama

Sama już nie wiem, czy to, co teraz mamy, to jeszcze związek, czy już tylko sentyment. Ale jeszcze kilka miesięcy temu, sądziłam, że wszystko jest na dobrej drodze. Planowaliśmy ślub, powoli zaczęliśmy rozglądać się za mieszkaniem. Bartek to porządny facet – stabilny, opanowany, z jasnym planem na życie. I może właśnie w tym był problem.

Mój zegarek wybił 7:38, gdy wybiegłam z mieszkania, łapiąc jeszcze butelkę z wodą i apaszkę. Byłam spóźniona na przymiarkę sukni dla Klaudii – mojej najlepszej przyjaciółki, która za dwa tygodnie miała wyjść za mąż. Byłam jej świadkową, a z racji tego, że reszta dziewczyn była rozsiana po świecie, wzięłam na siebie praktycznie całe przygotowania.

Właśnie wtedy poznałam Kamila – drużbę. Znałam go tylko z opowieści Klaudii: że porządny, lojalny, trochę sztywny, ale uroczy na swój sposób. Że będzie na weselu, że się dogadamy. Przyszedł na jedną z prób przed ceremonią, nieco za wcześnie, usiadł koło mnie i rzucił:

– To ty jesteś tą słynną Zuzą, co potrafi wszystko ogarnąć? Czy może masz gdzieś ukrytą superbohaterską pelerynę?

Uśmiechnęłam się uprzejmie. Kamila nie dało się nie zauważyć – był dokładnym przeciwieństwem Bartka. Żartobliwy, swobodny, miał w sobie coś elektryzującego. I był zaręczony. Anita, jego narzeczona, miała pojawić się dopiero na weselu.

Wszystko ogarnęłam

Wieczorami, gdy wracałam zmęczona z prób, Bartek zazwyczaj już siedział przy komputerze. Nasze rozmowy sprowadzały się do pytań o zakupy i o to, kto wyrzucił śmieci. Przez ostatnie miesiące w naszym związku zgasło światło. Gasło powoli, niezauważalnie, aż zrobiło się zupełnie ciemno. Ale ja, mimo wszystko, starałam się trzymać fason.

Wesele Klaudii było jak z bajki. Ogród opleciony lampkami, biały namiot, muzyka na żywo i mnóstwo śmiechu. Ludzie się bawili, rodziny się mieszały, a ja w końcu mogłam trochę odetchnąć po tygodniach przygotowań. Miałam na sobie granatową, długą suknię z rozcięciem do połowy uda.

Czułam się dobrze. Bartek kręcił się gdzieś w tłumie, właśnie rozmawiał z jakimś wujkiem Klaudii o kredytach hipotecznych, a ja wlałam sobie kieliszek prosecco i stanęłam przy bufecie.

Kamil podszedł nagle. Miał rozpięty guzik koszuli i lekko potargane włosy. W ręku trzymał lemoniadę.

– Widzę, że nasza superświadkowa nareszcie usiadła. – Uśmiechnął się i uniósł szklankę. – Za ciebie, Zośka. Gdyby nie ty, to pewnie jedlibyśmy tu teraz suchą pizzę i pili piwo z plastikowych kubków.

– Oj, nie przesadzaj – odparłam. – Bez Klaudii i jej pomysłów też bym niczego nie ogarnęła.

– Ale Klaudia nie potrafi robić pięciu rzeczy naraz i jeszcze wyglądać, jakby właśnie wróciła z okładki magazynu ślubnego.

Był uroczy

Zaśmiałam się, ale zrobiło mi się gorąco. Ta rozmowa była zbyt łatwa, zbyt swobodna, a jego spojrzenie… miałam wrażenie, że widzi mnie całą, taką, jaka jestem. Nie tak, jak Bartek – przez pryzmat planu na wspólne życie, bez emocji, bez pytań.

– Zatańczysz? – zapytał po chwili, wyciągając do mnie rękę.

Spojrzałam w stronę sali. DJ właśnie zapowiadał kolejny blok taneczny. Skinęłam głową.

Na parkiecie zapomnieliśmy o wszystkim. Kamil tańczył świetnie – nieformalnie, ale z lekkością. Zbliżał się, potem się oddalał, robił jakieś zabawne obroty, a ja śmiałam się i odpowiadałam na jego ruchy.

Po jakimś czasie muzyka się zmieniła, a on, zamiast puścić moją dłoń, przyciągnął mnie do siebie. Wolny rytm wciągnął nas w coś zupełnie innego. Słyszałam bicie swojego serca. Jego dłoń na moich plecach była ciepła. Zatrzymaliśmy się w pół kroku.

– Nie powinniśmy – szepnęłam.

– Wiem.

I wtedy mnie pocałował. Powoli, delikatnie, bez pośpiechu. Jakby chciał się upewnić, że nie wycofam się w ostatniej chwili. Ale ja nie drgnęłam. Stałam nieruchomo, czułam, jak zamykają się nade mną jakieś drzwi, a inne się otwierają. Potem odsunęliśmy się od siebie gwałtownie, jakby ktoś nas poparzył.

– To był błąd – powiedziałam i odwróciłam się, nie patrząc mu w oczy.

Miałam wyrzuty sumienia

Wróciliśmy do domu późno, zmęczeni po weselu. Bartek zasnął niemal od razu, a ja leżałam obok, wpatrzona w sufit. Próbowałam sobie wmówić, że to nic takiego. Że to był impuls. Ale każde zamknięcie oczu przywoływało ten pocałunek. Zbyt prawdziwy, zbyt namacalny. Czułam, jakby coś we mnie pękło – cienka tafla lojalności, którą budowałam przez lata.

W poniedziałek siedzieliśmy z Bartkiem przy śniadaniu. On mówił o swojej prezentacji, o tym, że musimy kupić karnisze do sypialni. Kiwałam głową, jakbym słuchała, ale moje myśli były gdzieś indziej. Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że jeszcze tydzień temu myślałam, że to wszystko ma sens.

– Wszystko w porządku? – zapytał nagle, odkładając kubek. – Jakaś taka jesteś… obca.

– Zmęczona jestem. Dużo tego było ostatnio – odpowiedziałam, zbyt szybko.

– Może gdzieś pojedziemy na weekend? Sam na sam? – zaproponował, uśmiechając się ciepło.

Nie odpowiedziałam od razu. Udawałam, że mieszam herbatę, choć już dawno się rozmieszała.

– Zobaczymy – rzuciłam, chowając wzrok.

A potem, kiedy wyszedł, usiadłam na kanapie i pozwoliłam sobie na kilka sekund ciszy. W mojej głowie brzmiało jedno zdanie: „Nie potrafię już udawać”.

Wyznałam mu prawdę

Powiedziałam Bartkowi tydzień później. Nie padło słowo „zdrada”. Po prostu: że to nie to, że coś we mnie zgasło, że próbowałam, ale się nie udało. Siedział naprzeciwko mnie, z twarzą jak kamień. Nie zadawał pytań. Nawet nie zapytał, czy kogoś poznałam. Tylko raz się odezwał.

– To nie była decyzja z dnia na dzień, prawda?

– Nie – wyszeptałam. – Ale długo nie chciałam jej usłyszeć.

Spakował się tego samego dnia. Rodzice zadzwonili wieczorem. Mama była wściekła, że zniszczyłam sobie życie, że Bartek był najlepszym, co mnie spotkało. Ojciec milczał. W tle słyszałam, jak stuka łyżeczką o filiżankę. Nie umiałam się bronić. Nie próbowałam.

Kilka dni później dowiedziałam się, że Kamil odwołał ślub z Anitą. Niby spokojnie, niby kulturalnie, ale wybuch był potężny. Anita wrzuciła na Instagram cytat o „ludziach, którzy nigdy nie zasługiwali na drugą szansę”. Jego matka podobno dostała migreny na tydzień.

Jestem szczęśliwa

Siedziałam wtedy na balkonie z telefonem w dłoni, gdy zadzwoniła moja mama.

– Naprawdę nie rozumiem, co ci się stało. Masz dwadzieścia siedem lat, a zachowujesz się, jakbyś miała piętnaście. Rozwaliłaś wszystko. Zostawiłaś porządnego chłopaka, bo ci się zachciało nowego wrażenia?

– Mamo…

– Nie przerywaj mi! To wstyd dla całej rodziny. A ojciec? Nawet nie chce o tym rozmawiać.

Rozłączyłam się w połowie jej tyrady. Tak, czułam się samotna. Ale obok tego była też dziwna ulga. Jakby nagle powietrze w pokoju zrobiło się lżejsze.

Miesiąc później Kamil napisał. „Może kawa?”. Tylko tyle. Napisałam: „Tak”. Spotkaliśmy się w małej kawiarni na rogu. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Patrzyliśmy gdzieś w bok, jakbyśmy nie wiedzieli, jak się zacząć.

– Myślisz, że to szaleństwo? – zapytał nagle.

– Tak – odpowiedziałam bez namysłu.

Pokiwał głową i lekko się uśmiechnął.

– Nie wiem, co z tego będzie. Ale… chcę spróbować. Nawet jeśli cały świat będzie się z nas śmiać.

Złapałam jego dłoń leżącą na stoliku.

– To może niech się śmieje.

Zuzanna, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama