Reklama

W lustrze wiszącym nad toaletką zobaczyłam kobietę, której nie poznawałam. Elegancką, spokojną, z twarzą jakby wyrytą z marmuru. Starannie upięte włosy, dyskretny makijaż, perły od matki i suknia, której szycie zajęło cztery tygodnie. Z zewnątrz istny ideał matki panny młodej. Ale pod tym wszystkim kryła się Zofia, czyli kobieta, która od lat już nie była szczęśliwa.

W pokoju obok Anna krzątała się z druhnami. Śmiech, szelest materiałów, zapach lakieru do włosów i kwiatów. Moja córka wychodzi za mąż. Moja mała dziewczynka, która kiedyś z błyskiem w oku mówiła, że „książę z bajki” będzie musiał najpierw zdobyć jej zgodę. Czułam dumę, oczywiście. Czułam wzruszenie. Ale poza tym ogromną pustkę. Jakby ktoś wyjął mi ze środka ostatni kawałek serca, który jeszcze się tlił.

Od lat jestem żoną Marka, mężczyzny, który nigdy mnie nie zranił, ale też nigdy nie zapalił we mnie ognia. Z rozsądku, ze stabilności, z wygody. Nasze małżeństwo było jak wiele innych – z pozoru poprawne, w środku aż zionęło obojętnością. Czasem mam wrażenie, że już przestałam być kobietą. Stałam się tylko swoją rolą, czyli matką, żoną, gospodynią. Ale byłam kiedyś kimś innym. Byłam młoda, zakochana, bezczelnie szczęśliwa. Dziś ta dziewczyna wydaje mi się jakąś wymyśloną bohaterką. I tylko jedno wspomnienie potrafi ją ożywić. Moja córka Anna nagle weszła do pokoju, cała w bieli, ze śmiechem na ustach i rozświetlonym spojrzeniem.

– Mamo, jak wyglądam? – zapytała, rozkładając ręce.

– Pięknie. Jak marzenie – uśmiechnęłam się, choć łzy zapiekły mnie pod powiekami.

– Myślisz, że miłość może trwać całe życie? – zapytała nagle, poprawiając welon. – Że jedno spojrzenie może być początkiem wszystkiego?

Zadrżałam. Tak właśnie było kiedyś... tak właśnie się zaczęło.

– Tak – powiedziałam cicho. – Ale nie zawsze kończy się tak, jak sobie wymarzymy.

– Hm... – zamyśliła się Anna. – Wiesz, poznałam tatę mojego przyszłego męża. Powiedział, że jego żona była jego pierwszą miłością. I że to najpiękniejsze, co go w życiu spotkało.

Skinęłam głową. Zazdrościłam tej kobiecie, gdziekolwiek teraz była.

– A ty, mamo? Też byłaś kiedyś zakochana po uszy?

– Byłam – odpowiedziałam po chwili milczenia. – Bardziej niż można to sobie teraz wyobrazić.

Nasze spojrzenia się spotkały

Wesele mojej córki było jak z katalogu – białe kwiaty w szklanych wazonach, delikatna muzyka kwartetu, kelnerzy w białych rękawiczkach i idealna pogoda, która jakby specjalnie dla nas zrobiła sobie przerwę od deszczu. Goście zaczęli się schodzić chwilę po czternastej. Stałam obok Marka, podając rękę kolejno kuzynom, ciotkom, kolegom z pracy Ani. Wszystko szło gładko. Pojawiały się znajome twarze, krótkie rozmowy, uprzejme uśmiechy. Aż do momentu, gdy zobaczyłam jego profil. Najpierw myślałam, że coś mi się przywidziało. Kiedy odwrócił głowę, przez chwilę zamarłam. Krew odpłynęła mi z twarzy. Tam, przy stoliku pod bukszpanem, stał Piotr. Moje dawne życie ubrane w niebieską marynarkę.

W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć. Ostatni raz widzieliśmy się ponad trzy dekady temu. Wtedy, gdy byliśmy zaręczeni i planowaliśmy wspólne życie. A potem, z dnia na dzień, zniknął. Bez pożegnania, bez wyjaśnienia. Wysłałam do niego jeden list, nie odpowiedział. Po kilku miesiącach wyszłam za Marka. Bez miłości, ale z poczuciem bezpieczeństwa. Piotr stał teraz z kieliszkiem wina, rozmawiając z kimś, kogo nawet nie rozpoznałam. Musiał być czyjąś osobą towarzyszącą, albo być na liście osób dodatkowych z drugiej strony. Miał trochę więcej siwych włosów, bardziej zmarszczone czoło, ale jego postawa, sposób, w jaki trzymał dłonie, były takie same. Znałam je na pamięć.

Nie podszedł. Nie zrobił nawet pół kroku. Ale też nie uciekł wzrokiem, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Patrzyliśmy na siebie jak dwoje ludzi, którzy z jakiegoś powodu nie mają prawa do rozmowy, ale nie potrafią się też odwrócić. Miałam ochotę podejść, zapytać, co tutaj robi. Ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Później, kiedy uciekłam na chwilę do ogrodu, żeby złapać oddech, usłyszałam za sobą kroki. Zatrzymałam się przy altanie, a on wszedł za mną, cicho jak kiedyś, niemal bezszelestnie.

– Zofia – powiedział, tak jakby chciał się upewnić, że to naprawdę ja.

– Piotr – odpowiedziałam bez emocji. Moje serce waliło jak oszalałe.

– Nie sądziłem, że… będziesz tutaj – odezwał się po chwili ciszy.

– Ja też nie sądziłam...

Nic więcej nie powiedzieliśmy. Patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund, a potem po prostu odszedł. Nie zapytał, jak się mam. Nie zaproponował rozmowy. I wcale nie musiał. Wystarczyło mi to jedno spojrzenie. Bo zrozumiałam, że nic się nie skończyło.

Patrzył na mnie inaczej

Kiedy nadszedł czas toastu, wszyscy wstaliśmy. Anna i jej mąż stali pośrodku sali, trzymając się za ręce. W tle rozbrzmiewały dźwięki ulubionej piosenki mojej córki, goście stukali się kieliszkami, a fotograf robił dziesiątki zdjęć. Z pozoru idealny moment, ten, który zostaje w albumach i w pamięci. A jednak mnie ten moment wytrącił z równowagi.

Piotr siedział dwa stoliki dalej. Wysoki kieliszek wina uniósł z opóźnieniem. I wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Zupełnie przypadkiem. Tak przynajmniej chciałabym wierzyć. Patrzył na mnie inaczej niż przedtem. Jakby chciał coś powiedzieć, ale wiedział, że nie może. A może to ja sobie to dopowiadałam? Może wzrok mężczyzny, którego kiedyś kochałam bardziej niż siebie, zawsze będzie dla mnie czymś więcej niż zwykłym spojrzeniem?

Odwróciłam głowę zbyt szybko. Powinnam była uśmiechnąć się, udawać, że wszystko jest w porządku. Ale nie potrafiłam. Przez resztę wieczoru nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Rozmawiałam z gośćmi, śmiałam się, tańczyłam z synem, ale gdzieś w tle cały czas czułam jego obecność. Złapałam się na tym, że obserwuję go ukradkiem. Sposób, w jaki śmieje się do kelnerki, jak zdejmuje marynarkę i zawiesza ją na krześle. Wszystko wydawało mi się znajome, a jednocześnie bolesne. Przeszłość wróciła jak rzeka, której nigdy nie udało się naprawdę zatrzymać. Po północy podeszła do mnie Anna. Jej sukienka była lekko przybrudzona u dołu, oczy miała zmęczone, ale wciąż błyszczące.

– Mamo, a ten pan w niebieskiej marynarce? Widziałam, jak za nim wodziłaś wzrokiem. Kim on był?

Zawahałam się, zanim odpowiedziałam.

To tylko jeden z gości. Nieistotne.

– Mamo…? Dawno nie widziałam cię takiej.

Spojrzałam na nią z uśmiechem.

– To był tylko ślub, kochanie. Przy takiej okazji czasem wracają wspomnienia.

Nie skłamałam. To naprawdę były tylko wspomnienia. Tylko że niektóre wspomnienia potrafią krzyczeć głośniej niż rzeczywistość.

Widziałam tylko jego twarz

Kiedy dom zamilkł i ostatni goście odjechali, zostałam sama w sypialni z lampką czerwonego wina, której i tak nie miałam ochoty dopić. Suknia ślubna Anny wisiała na drzwiach, obok niej welon. Moja mała dziewczynka wyszła dziś za mąż. Byłam szczęśliwa. Powinnam być szczęśliwa. Ale wewnątrz nie mogłam przestać myśleć o Piotrze.

Cała noc była jak spacer po cienkiej linie. Widziałam go kilka razy, zawsze gdzieś w tłumie. Nie podszedł, nie próbował rozmawiać. I chyba dobrze. Nie wiedziałabym, co powiedzieć. A jednak, gdy zamknęłam oczy, widziałam tylko jego twarz. Wzięłam telefon. Bezmyślnie przeszukiwałam media społecznościowe, najpierw profil Anny, potem zdjęcia z wesela. W końcu zaczęłam wpisywać jego imię. Piotr. Piotr z charakterystycznym nazwiskiem, które nosił tak dumnie. Znalazłam go szybko. Zdjęcie profilowe – góry, zamglony krajobraz, żadnych osób u boku. Żadnych zdjęć z rodziną, żadnych kobiet. Nikogo.

Zawahałam się. Przesunęłam palcem po ekranie, cofając się, ale potem znów wróciłam na jego profil. Kliknęłam. Wiadomość. Siedziałam tak chyba z piętnaście minut, gapiąc się w ekran. Wspomnienie jego dłoni na moim karku wróciło z siłą, której się nie spodziewałam. Pierwszy pocałunek, tak niepewny, tak czuły. Dzień, w którym mi się oświadczył. Siedzieliśmy wtedy na podłodze w jego mieszkaniu, wśród książek i niedopitych herbat. Miał plan, miał marzenia. I był cały mój.

Zniknął w jeden dzień. Bez pożegnania, bez listu. Zostawił mi tylko pierścionek w pudełku na stole. I ból, z którym nie umiałam sobie poradzić przez lata. Patrzyłam teraz na klawiaturę. W końcu napisałam jedno zdanie. „Dziękuję za dzisiejszy dzień. Może czas nadrobić stracone lata?” Wysłałam. Od razu chciałam cofnąć. Chciałam zniknąć. Ale po dwóch minutach przyszła odpowiedź. „Zawsze na Ciebie czekałem”. Nie mogłam zasnąć. Leżałam pod kołdrą, patrząc w sufit, wsłuchując się w tykanie zegarka. Nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam, że to nie był przypadek, że znów się spotkaliśmy.

Zadrżałam, gdy dotknął mojej dłoni

Spotkaliśmy się w kawiarni na starym mieście. Usiadłam wcześniej, by choć trochę uspokoić oddech. Zobaczyłam go przez szybę – ten sam sposób chodzenia, ta sama nonszalancja w ramionach. Serce mi przyspieszyło. Usiadł naprzeciwko. Chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. On pierwszy się odezwał.

– Nadal lubisz czarną bez cukru?

Skinęłam głową. Uśmiechnął się.

– Czemu zniknąłeś wtedy tak nagle?

Nie uciekł spojrzeniem.

– Myślałem, że będzie lepiej dla ciebie, jeśli odejdę. Nie miałem wtedy nic. Twój ojciec był przeciwny. Mówił, że nie mam ci nic do zaoferowania.

– Nie miałeś prawa decydować za mnie.

– Wiem. Zrozumiałem to dużo później. Zawsze myślałem, że kiedyś… się spotkamy.

Nie było dramatu, nie było łez. Rozmawialiśmy, jakby czas się zatrzymał. Opowiedział mi o swoim życiu – o samotnych wyjazdach, pracy, o tym, że nigdy się nie ożenił. Ja mówiłam ostrożniej. Miałam męża, dzieci, dom. Ale już od dawna nie miałam siebie. Kiedy wychodziliśmy, dotknął mojej dłoni. Nic więcej. Ale poczułam więcej niż przez ostatnie dwadzieścia lat.

Znowu poczułam się kobietą

Spotkaliśmy się kilka dni później, tym razem w parku. Spacerowaliśmy wzdłuż stawu, mijając matki z wózkami, starsze pary, biegaczy. Świat toczył się swoim rytmem, a ja czułam się jak wycięta z innej rzeczywistości. Zatrzymaliśmy się na ławce. Piotr spojrzał mi w oczy.

– Zastanawiam się, czy miałabyś odwagę… zburzyć wszystko, co zbudowałaś przez trzydzieści lat.

Zamilkłam. To pytanie nosiłam w sobie od naszego pierwszego spotkania. Wiedziałam, że nie mogę odpowiedzieć pochopnie.

– Nie wiem, czy jestem gotowa. Przez lata wmawiałam sobie, że jestem szczęśliwa. Ale od dawna nic nie czuję.

– Nie każę ci burzyć – powiedział cicho. – Ale może… wybudować coś nowego. Obok.

Odwróciłam wzrok. Było we mnie więcej lęku niż odwagi.

– Boję się...

– A ja boję się nie spróbować.

Po raz pierwszy od dawna poczułam, że ktoś mnie naprawdę widzi. Nie jako matkę, żonę, kobietę w określonym wieku. Tylko mnie – taką, jaką byłam i jaką może znów chciałabym się stać. Minęło kilka tygodni. Nikt się nie domyślał. Nikomu nie pisnęłam ani słówkiem. A jednak coś we mnie się zmieniło. Wstawałam rano z lżejszą głową. Zaczęłam się częściej uśmiechać, słuchać muzyki, na którą kiedyś nie miałam czasu. Znów zaczęłam myśleć o sobie nie tylko jako o kimś, kto spełnia cudze potrzeby.

Spotykaliśmy się z Piotrem raz, czasem dwa razy w tygodniu. Spacerowaliśmy, piliśmy kawę, czasem milczeliśmy. I to milczenie było dla mnie bardziej znaczące niż setki słów. Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na ławce nad rzeką. Spojrzał na mnie, tak spokojnie, bez pośpiechu.

– Jesteśmy teraz razem, prawda?

Nie odpowiedziałam od razu. Poczułam tylko, że nie muszę już niczego udawać.

– Tak – powiedziałam. – Jesteśmy.

Nie planowaliśmy niczego więcej. Nie mówiliśmy o przyszłości. Oboje mieliśmy swoje życia, swoje historie, swoje blizny. Ale było w tym coś prawdziwego. Ciepłego. Dla mnie wystarczającego. Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy świat się o nas dowie. Ale po raz pierwszy od dawna czuję, że jestem z kimś, kto zna mnie lepiej niż ja sama. I że znów jestem kobietą, a nie tylko czyjąś żoną, czyjąś matką. Po prostu sobą.

Zofia, 54 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama