„Na ślub chrześnicy wręczyłam grubą kopertę, a nawet nie podziękowali. O wakacjach w Chorwacji mogę już tylko pomarzyć”
„Zrobiło mi się przykro. Nie dlatego że ja zrezygnowałam z Chorwacji, a moja chrześnica wyjechała na egzotyczną wycieczkę za niemałe pieniądze. Ale dlatego, że nie usłyszałam nawet słowa podziękowania za ślubny prezent i moją obecność na weselu”.

- Listy do redakcji
Gdy dostałam zaproszenie na ślub mojej chrześnicy Ani, ucieszyłam się jak dziecko. Pamiętam ją jeszcze jako małą dziewczynkę w białej sukience, którą niosłam na rękach do chrztu. Później były rodzinne spotkanie, gdy Ania uczesana w dwa warkoczyki biegała radośnie wokół stołu, Pierwsza Komunia, osiemnastka. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło – przecież to prawie jakby moje własne dziecko wychodziło za mąż.
Z Anią zawsze miałam świetny kontakt. Była moją ulubioną siostrzenicą, z którą tak naprawdę nie dzieliła mnie aż tak duża różnica wieku. Siostra była starsza ode mnie o całe osiem lat, do tego zaszła w ciążę tuż po studiach. Chrzestną zostałam jeszcze jako nastolatka, dlatego Anka zawsze traktowała mnie bardziej jak kumpelę niż stateczną i poważną ciotkę, przed którą czuje się respekt.
W dzieciństwie uwielbiała grać ze mną w planszówki, jeździć na rowerze i lepić babki z piasku. Jako nastolatka zwierzała mi się ze swoich problemów ze szkołą, koleżankami. Czasami nawet mówiła mi rzeczy, które trzymała w tajemnicy przed swoją mamą.
Z czasem nasza więź oczywiście osłabła. W końcu dziewczyna miała swoje własne sprawy. Studia, nowe znajomi, pierwsze dorywcze prace i poważne związki. Trudno oczekiwać, żeby spotykała się z ciotką zamiast biegać na randki czy imprezy ze znajomymi. Taka jest kolej rzeczy. Doskonale to wiedziałam i nie miałam żalu do Ani. Ważne, żeby była szczęśliwa.
– Ciociu, mam nadzieję, że będziesz z nami w tym wyjątkowym dniu – powiedziała przez telefon z entuzjazmem.
Oczywiście, że będę! Nie wyobrażałam sobie, żeby mogło mnie zabraknąć. W końcu jestem jej matką chrzestną, a to zobowiązuje, prawda? Jak mogłabym opuścić jej wesele? Od zawsze ceniłam rodzinne więzi, a takie okazje jak ta traktowałam jako rytuały, które naprawdę warto celebrować.
Koperta zamiast Chorwacji
Od razu wiedziałam, że nie mogę pojawić się z symboliczną kwotą w kopercie. Rodzina pewnie by nie komentowała głośno, ale znałam przecież tradycję i wiedziałam, że od rodziców chrzestnych oczekuje się jednak większego zaangażowania. To nie ślub znajomej z pracy czy dalekiej kuzynki, na który można dać mniejszą kwotę i nikt się o to nie obrazi.
Doskonale wiedziałam, że rodzina oczekuje ode mnie bardziej wartościowego prezentu. Sama Ania najpewniej też liczyła na coś więcej. W końcu teraz czekają ich naprawdę duże wydatki, a pieniądze zebrane na weselu to kapitał dla młodych, który znacznie pomaga im układać sobie codzienność we dwoje. Chciałam, żeby siostrzenica czuła się doceniona. Żeby wiedziała, że zawsze może na mnie liczyć. Od tego ma się przecież matkę chrzestną, czyż nie?
Problem w tym, że z mojej pensji nie zostawało zbyt wiele. Ceny w sklepach cały czas rosną, rachunki gonią jeden za drugim. Spłacałam ratę kredytu za mieszkanie, ostatnio zepsuła mi się pralka, zapłaciłam za prywatne wizyty u dentysty. Moje oszczędności stopniały, a ja nie zarabiałam kokosów, żeby szybko uzupełnić braki.
A miałam jeszcze swoje własne marzenie – zaplanowany od dwóch lat wyjazd do Chorwacji, pierwszy raz od wieków. Wszystko już było zarezerwowane – tylko wpłacić końcową ratę. Zawirowania z kredytem sprawiły, że od lat nie miałam prawdziwych wakacji. Urlop najczęściej spędzałam w domku letniskowym rodziców na mazurskiej wsi. Teraz jednak marzyło mi się coś lepszego. Dużo pracowałam i naprawdę byłam wykończona. Potrzebowałam chwili wytchnienia, oddechu. Plaża, cieplutka woda, hotel z basenem, zabiegi Spa, wyjścia do lokalnych knajpek. Ech, takie wakacje na pewno pozwoliłyby mi nabrać sił na kolejny rok wytężonej pracy.
Z drugiej strony nie chciałam zawieść Anki.
– Jak nie teraz, to kiedy? – mówiłam sama do siebie. – Ślub bierze raz w życiu, a ja jestem jej chrzestną. Nie mogę być taka samolubna, żeby przez własne wakacje zepsuć taką okazję.
I tak podjęłam decyzję. Z żalem, ale jednak odwołałam wakacje. Przecież to nie koniec świata. Mogę odkładać i pojechać gdzieś w następnym roku. Nic się nie stanie, gdy jeszcze raz spędzę urlop na wsi. Na hamaku w ogrodzie też można czytać książki – tłumaczyłam sobie.
A pieniądze – 4000 złotych – włożyłam do koperty z bilecikiem: „Dla was na nową drogę życia – z miłością, ciocia Magda”.
Bajka szybko się skończyła
Wszystko było idealne – ślub w zabytkowym kościele, sala udekorowana jak w katalogu, suknia Ani lśniła w blasku świateł. Panna młoda wyglądała niczym prawdziwa księżniczka, a jej nowo poślubiony mąż patrzył na nią z uwielbieniem. W kościele, podczas przysięgi, płakałam ze wzruszenia. Naprawdę płakałam. W końcu moja mała księżniczka, jak często nazywałam ją w dzieciństwie, dorosła i wychodziła za mąż. A jeszcze tak niedawno przybiegała do mnie z rozbitym kolanem, głaskała mojego Mruczka i prosiła, żebym obejrzała z nią „Czarodziejkę z Księżyca”.
Na weselu doskonale się bawiłam. Próbowałam przygotowanych pyszności, tańczyłam na parkiecie do upadłego, śmiałam się, wspominałam z rodziną stare czasy. Jedna z najbliższych osób zaczynała nowy rozdział życia, a ja cieszyłam się razem z nią. Chciałam, żeby Ania była szczęśliwa, zasługiwała na to.
Ale i… czekałam. Choćby na jedno spojrzenie wdzięczności. Uścisk. Słówko rzucone chociażby na szybko: „Dziękujemy, ciociu, że jesteś”. Ale nie usłyszałam nic. Młodzi byli zajęci swoimi sprawami i nie zauważali mojej obecności.
„Może jeszcze później podejdą” – tłumaczyłam sobie w myślach. – „Może są zestresowani. W końcu to dla nich bardzo ciężki dzień”.
Ale nie podeszli. Nie podziękowali. Dziwnie się z tym czułam, jednak zrzuciłam na karb gorączkowej atmosfery. W końcu byli zaaferowani sobą i przyjęciem, nie musieli pamiętać o ciotce. W głębi duszy czułam jednak ukłucie serca, pewien żal. Bo wystarczyłoby mi zwyczajne „dziękuję” i uścisk. Nie chciałam niczego więcej.
Dni mijały, a cisza bolała
Po weselu minął tydzień. Potem dwa. Ani telefonu, ani SMS-a. Myślałam, że Ania się odezwie, podziękuje mi za obecność. Na Facebooku zobaczyłam tylko relację z ich miesiąca miodowego. Luksusowy hotel, romantyczne kolacje przy świecach, zdjęcia z plaży i znad hotelowego basenu. Roześmiana Ania z maseczką na twarzy podczas jakiegoś zabiegu. Fotki ze spacerów po mieście.
Wtedy zrobiło mi się przykro. Nie, nie dlatego że moja chrześnica wyjechała na egzotyczną wycieczkę i widać było, że wyjazd ten kosztował naprawdę niemałe pieniądze. Ale dlatego, że nie usłyszałam nawet słowa podziękowania. Że nie pofatygowała się, żeby cokolwiek do mnie napisać.
W końcu napisałam do niej sama, nie chcąc wyjść na obrażoną: „Mam nadzieję, że prezent się przydał. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, kochani”. I dodałam serduszko.
Odpowiedź przyszła dopiero po trzech dniach. Dwa zdania: „Dziękujemy bardzo. Było cudownie, całusy!”.
I tyle. Zero ciepła, zero wdzięczności. Nawet nie wspomniała o moim geście. A przecież… poświęciłam dla niej coś, na co sama czekałam. Dałam jej niemałe pieniądze, a sama zrezygnowałam ze swoich wymarzonych wakacji w Chorwacji.
Nie warto przeliczać miłości na pieniądze
W sercu miałam żal. Nie tylko o brak „dziękuję”. Ale o coś więcej. Czy jestem zła, że zrezygnowałam z urlopu? Trochę tak. Ale najbardziej boli to, że nie zostałam potraktowana jak bliska osoba. Tylko jak kolejna koperta na liście. Że Ania zupełnie zapomniała o mnie i podczas wesela, i po nim.
– Wiesz co? – powiedziała przyjaciółka, gdy jej wszystko opowiedziałam. – Tacy ludzie nie są warci twojego poświęcenia. Kochają cię wtedy, gdy coś im dajesz.
Chciałam zaprzeczyć. Ale... nie potrafiłam. Bo czułam dokładnie to samo. Pomimo że starałam się zaprzeczać. Byłam naprawdę rozczarowana postawą swojej siostrzenicy.
Minęły już dwa miesiące. Chrześnica nie odezwała się do mnie wcale od tamtej lakonicznej wiadomości. Ja wciąż spłacam zaległości z tytułu odwołanego wyjazdu – biuro podróży potrąciło 40% zaliczki.
Mam żal? Trochę. Ale też czuję ulgę. Zrozumiałam, że nie muszę kupować czyjejś wdzięczności. Nie muszę rezygnować z własnych marzeń, żeby ktoś mnie docenił. Bo wiecie co? Wdzięczność nic nie kosztuje. Ale jej brak – potrafi zaboleć najmocniej.
Magdalena, 44 lata
Czytaj także:
- „Zaplanowałam ślub w maju, chociaż to podobno przynosi pecha. Przesądy się sprawdziły, bo nie dotrwałam do przysięgi”
- „Zrobiliśmy komunię dla pełnych kopert i zdjęć na Instagram. Córka nie pamięta nawet, czy była msza”
- „Pod sklepem znalazłam portfel wypchany pieniędzmi. Musiałam zdecydować, czy zachować się uczciwie, czy spełnić marzenia”

