„Na randkę zamiast róż przyniósł mi kanapki z jajkiem. Miałam apetyt na miłość, ale tego nie było w menu”
„Byliśmy umówieni na spacer po parku.– Mam coś dla ciebie – powiedział z powagą, jakby wręczał mi pierścionek zaręczynowy. – Zrobione własnoręcznie. – I wyciągnął paczuszkę zawiniętą w papier śniadaniowy. Patrzyłam na niego zdziwiona. – Kanapki? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – A jakże – uśmiechnął się szeroko”.

- Redakcja
Przez większość życia byłam żoną i matką, a dopiero od niedawna uczyłam się być po prostu sobą. W moim mieszkaniu panowała cisza. Taka, która nie uspokajała, ale bolała. Wieczory dłużyły się niemiłosiernie, szczególnie zimą, kiedy zmrok zapadał szybciej, niż zdążyłam wstawić wodę na herbatę.
Rozwiodłam się kilka lat wcześniej. Tomek – mój były mąż – dla innych był czarujący, elokwentny, serdeczny. Dla mnie był jak piękny dom, w którym zawsze byłam tylko gościem. W środku byłam sama. I chyba właśnie ta samotność najbardziej mnie wypaliła. Po rozwodzie długo nie potrafiłam, a może po prostu nie chciałam, próbować czegoś nowego.
Zrobić coś dla siebie
Moja córka, Anka, była już dorosła. Miała rodzinę, pracę, własny świat. Zostawiła po sobie pustą szufladę w komodzie i kilka zapachów na starym szalu. Czasem dzwoniła i mówiła:
– Mamo, powinnaś coś zrobić dla siebie.
Ale ja nie wiedziałam już, co to znaczy. Tak długo robiłam wszystko dla innych, że „dla siebie” brzmiało jak obcy język.
Kilka miesięcy wcześniej urodził się mój wnuk, Michaś. Pachniał jak nowe życie. Trzymałam go w ramionach i czułam, że wciąż mam coś w sobie, co może być dobre. Ale potem wracałam do pustego mieszkania, zdejmowałam płaszcz i znów siedziałam sama przy stole.
Któregoś dnia znajoma zaprosiła mnie na kolację i powiedziała:
– Karolina, nie zamykaj się tak. Chciałabym cię z kimś poznać. Spokojny facet, wdowiec. Nazywa się Mateusz. Chciałby się z tobą spotkać.
Nie miałam siły się opierać. Zgodziłam się, chociaż cała się trzęsłam. To miała być tylko jedna randka. Jeden wieczór, jeden spacer. Włożyłam mój ulubiony wełniany płaszcz, spryskałam się perfumami, które leżały nietknięte od lat, i wyszłam z domu.
Nie oczekiwałam cudów. Chciałam tylko, żeby ktoś spojrzał na mnie tak, jakby widział więcej niż mój wiek i zmarszczki. Żeby przez chwilę było nas dwoje.
Randka z kanapkami
– Karolino? – zapytał, jakby nie był pewien, czy dobrze zapamiętał imię.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się niepewnie. Miał ciepłe oczy. Takie zwykłe, bez błysku, ale w tym właśnie była jakaś uczciwość. Nie udawał, że mnie skanuje wzrokiem, nie próbował komplementować na siłę. Po prostu wyciągnął rękę i powiedział:
– Mateusz. Cieszę się, że przyszłaś.
Byliśmy umówieni na spacer po parku. Na ławce siedział już starszy pan karmiący gołębie, a gdzieś z oddali dochodził dziecięcy śmiech. Zimowe słońce przedzierało się przez gałęzie bez liści. Zapięłam płaszcz wyżej pod szyję, a on w tym czasie sięgnął do torby przewieszonej przez ramię.
– Mam coś dla ciebie – powiedział z powagą, jakby wręczał mi pierścionek zaręczynowy. – Zrobione własnoręcznie. – I wyciągnął paczuszkę zawiniętą w papier śniadaniowy.
Patrzyłam na niego zdziwiona.
– Kanapki? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– A jakże – uśmiechnął się szeroko. – Z jajkiem i ogórkiem kiszonym. I z serem – dodał, jakby to miało przesądzać o ich wyjątkowości. – Na moich randkach najpierw się je, potem mówi.
Zacisnęłam usta, bo nie wiedziałam, czy śmiać się, czy uciekać. W głowie miałam obraz innej pierwszej randki – może z różą, z winem w restauracji, może z nieudolnym komplementem. A tu... kanapki. Z jajkiem.
Usiedliśmy na ławce. Podał mi jedną z kromek. Przez chwilę trzymałam ją w dłoni, jakby była czymś egzotycznym, czymś, czego nie umiem przyjąć.
– Nie lubisz jajka? – zapytał spokojnie.
– Lubię – odpowiedziałam po chwili i ugryzłam kawałek.
Były pyszne. Tak po prostu. Świeży chleb, dobrze doprawione jajko, ogórek chrupiący, jak trzeba. Aż się uśmiechnęłam. I to był chyba moment, w którym on się rozluźnił. I ja też.
– Moja żona – zaczął i urwał. – Była mistrzynią kanapek. Po jej śmierci uznałem, że nie chcę jeść niczego gotowego. I nauczyłem się robić własne.
Pokiwałam głową. Przypomniał mi się Tomek. On też potrafił ugotować coś tylko wtedy, gdy chciał się popisać przed gośćmi. Na co dzień – wszystko było „na pokaz”. Łącznie z nami. Z naszą miłością.
Spojrzałam na Mateusza. Siedział blisko, ale nie za blisko. Nie wypytywał, nie oceniał. Po prostu był. Z kanapką.
I wtedy coś mnie ukuło. Bo może właśnie tej prostoty brakowało mi przez lata?
Chcę poczuć coś prawdziwego, zanim będzie za późno
– Randka?! Ty?! – Anka niemal zakrztusiła się herbatą, odkładając kubek na blat kuchenny. – Z kim?
– Z Mateuszem. Znajoma mnie z nim umówiła. Miły, spokojny facet. Wdowiec.
Anka zmrużyła oczy i skrzyżowała ręce na piersi. Typowy gest, gdy włączał się jej tryb „córki obrończyni”.
– Mamo, a skąd wiesz, że to nie jakiś naciągacz? Że nie chodzi mu tylko o... no wiesz, towarzystwo do emerytury albo kogoś, kto będzie mu gotował zupy?
Parsknęłam cicho.
– Na razie zup nie gotuję. Dostałam kanapkę.
– Kanapkę?! – Uniosła brwi, jakby to była największa hańba, jaka mogła spotkać jej matkę.
– Z jajkiem i ogórkiem. Dobrą. I wiesz co? Może pierwszy raz od lat czułam, że ktoś po prostu... chce być obok mnie. Bez sztuczek.
Anka zamilkła. Usiadła przy stole, wpatrując się we mnie z troską, której się nie spodziewałam.
– Po prostu się martwię – powiedziała w końcu ciszej. – Że się zaangażujesz. A potem znowu zostaniesz sama. Ty tak bardzo... chcesz być kochana.
Westchnęłam. Ta rozmowa bolała bardziej, niż powinna.
– Bo co w tym złego, Anka? Mam pięćdziesiąt pięć lat, nie siedemdziesiąt. I może właśnie dlatego chcę poczuć coś prawdziwego, zanim będzie za późno.
Nie odpowiedziała. Ale jej spojrzenie złagodniało. A ja po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że własnemu dziecku też trzeba czasem wytłumaczyć, że pragnienie bliskości... nie ma wieku.
Spotkanie z byłym mężem
Weszłam do kawiarni tylko po to, żeby przeczekać nagły deszcz. Pachniało kawą i cynamonem, było ciepło, gwarno. Usiadłam w kącie, przy oknie. Zanim zdążyłam zamówić, kątem oka zobaczyłam znajomą sylwetkę.
Tomek. Siedział przy stoliku niedaleko. Miał nowy płaszcz, zadbaną brodę i uśmiech, którego nie widziałam latami. Przed nim siedziała kobieta – młodsza ode mnie, może o dziesięć lat. Uśmiechała się do niego, dotykała jego dłoni. Przez moment pomyślałam, że może to jego siostra. Ale nie. Zbyt dużo czułości było w tym geście.
Chciałam wyjść, ale nasz wzrok się spotkał.
– Karolina? – Wstał, podszedł. – Nie poznałbym cię. Wyglądasz na… szczęśliwą.
Uśmiechnęłam się sztywno.
– A ty jak zwykle czujesz się jak u siebie, nawet w cudzym życiu – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Zamilkł. Przez sekundę spojrzał na mnie tymi samymi oczami, które kiedyś nic mi nie mówiły.
– Dobrze cię widzieć – rzucił w końcu, z wyraźnym dystansem.
Wyszłam bez słowa.
Wieczorem siedziałam w domu z herbatą i analizowałam każdą sekundę tego spotkania. Czy on zawsze taki był, a ja tego nie chciałam widzieć? Czy może to ja się zmieniłam? I czy można naprawdę zacząć od nowa, jeśli w środku wciąż nosi się cień tamtej kobiety, która przez lata czekała, aż ktoś ją pokocha?
Szczera rozmowa z Mateuszem
Spotkaliśmy się tydzień później, w tej samej kawiarni, do której trafiłam przypadkiem tamtego dnia. Tym razem usiadłam naprzeciwko mężczyzny, który patrzył na mnie bez pośpiechu.
– Wyglądasz na zamyśloną – powiedział łagodnie.
– Byłam. I jestem. Mateusz… mogę ci coś powiedzieć bez upiększeń?
Skinął głową. Odstawił filiżankę.
– Nie chcę się bawić. Nie mam już siły na gierki, udawanie. Przeszłam przez rozwód, przez lata ciszy w związku, przez samotność, której nie da się wypełnić książkami ani wnukiem. Nie szukam wybawcy. Ale chciałabym mieć obok kogoś, kto po prostu… jest. Kogoś, przy kim nie muszę niczego udowadniać.
Mateusz nie odpowiedział od razu. Spuścił wzrok na swoje dłonie, jakby szukał słów między palcami.
– Moja żona zmarła nagle. Przez rok chodziłem do pracy, gotowałem, podlewałem kwiaty. Ale w środku... nic. Nie chciałem nikogo poznawać, bo wydawało mi się, że byłbym zdrajcą. A potem zrozumiałem, że pustka po kimś to nie to samo co wierność.
Popatrzyłam na niego i poczułam, jak ściska mnie w gardle.
– Płakałam wczoraj. Po raz pierwszy od dawna – powiedziałam cicho. – Ale to były dobre łzy.
Mateusz tylko sięgnął po moją dłoń i ścisnął ją lekko. Nie trzeba było więcej.
Wybieram codzienność
Spotkaliśmy się znów. Tym razem bez pośpiechu, bez napięcia. Spacerowaliśmy po starych ogródkach działkowych, gdzie wiatr kołysał bezlistne gałęzie, a ziemia pachniała wilgocią.
Mateusz miał ze sobą znów kanapki – jakby to był jego osobisty język czułości.
– Tym razem z pastą jajeczną i szczypiorkiem – powiedział z dumą.
– A ja przyniosłam coś do picia – uśmiechnęłam się i pokazałam termos. – Z herbatą malinową. Domową.
Usiedliśmy na ławce. Jedliśmy i piliśmy w milczeniu, które wcale nie było niezręczne. Wręcz przeciwnie – było jak miękki koc narzucony na stary chłód.
– Wiesz – odezwałam się cicho – przez lata myślałam, że szczęście to coś wielkiego. Jak fajerwerki. A może ono właśnie wygląda tak? – Skinęłam głową w stronę kanapek. – Cicho, skromnie, zwyczajnie?
Mateusz spojrzał na mnie z uśmiechem. Nie musiał nic mówić.
Wtedy zrozumiałam, że nie potrzebuję więcej. Nie wielkich słów. Nie planów. Nie błysków. Potrzebuję kogoś, kto usiądzie obok mnie na ławce i poda mi kanapkę z pastą jajeczną.
Karolina, 55 lat
Czytaj także:
- „Na zajęciach pilates rozciągałam się u boku kolegi. Gdy na matę dołączył mój mąż, zaczęły się prawdziwe akrobacje”
- „Przyłapałam mojego faceta z inną kobietą, ale nie zrobiłam awantury. Tylko z uśmiechem na ustach zniszczyłam mu życie”
- „Na warsztatach jogi w Chorwacji chciałam uleczyć złamane serce. Z instruktorem ćwiczyłam nie tylko pozycję lotosu”

