Reklama

Pracuję w dużej firmie, w dziale marketingu. Z nikim nie jestem naprawdę blisko. Ludzie tu są mili, ale w granicach korporacyjnej uprzejmości. Rozmowy kończą się zwykle na pogodzie lub memach z weekendu. Do niedawna myślałam, że mi to pasuje, że po prostu tak się żyje, a ja nie potrzebuję zbyt wiele. A potem pojawił się Antek.

Lubiłam go

Zaczęło się niewinnie. Czasem zagadywał w kuchni, czasem wysłał zabawnego gifa. Siedział trzy biurka dalej. Wysoki, ciemne włosy, wiecznie trochę rozczochrany. Miał taki sposób mówienia, że słuchało się go, nawet jak opowiadał o sprawozdaniach finansowych. Gdy zaproponował wspólny lunch, zgodziłam się bez wahania. Czułam się zauważona, może nawet wyjątkowa.

Z Antkiem rozmawiało się lekko. Był uważny, zadawał pytania. Ale im dłużej się spotykaliśmy, tym bardziej czułam, że stoję w jakimś cieniu jego wspomnień i który ciągle był obok, chociaż już go nie było.

Gdy zaproponował spacer do lasu w niedzielę, przez chwilę się wahałam. Ale potem pomyślałam: a co mi szkodzi? Przynajmniej nie będę siedzieć sama w czterech ścianach.

Niedziela była taka ciepła, że kurtkę zsunęłam z ramion jeszcze zanim wysiedliśmy z auta. Las pachniał wilgocią, a ścieżka, którą wybraliśmy, ciągnęła się daleko między wysokimi sosnami. Antek zaproponował ten spacer niby mimochodem, między jednym a drugim raportem. Pomyślałam wtedy, że może to wreszcie coś znaczy. Że przestajemy tylko krążyć wokół siebie w kuchni przy ekspresie i przechodzimy do czegoś… więcej.

Zaczęło się miło

Szliśmy powoli. Ja w adidasach, on w przybrudzonych butach trekkingowych, z plecakiem, który pewnie pamiętał niejedną wyprawę. Rozmawialiśmy o pracy, o tym, że szef znowu przesunął termin prezentacji, o śmiesznych błędach w tabelkach. Potem zeszliśmy na neutralne tematy – przyroda, dzieciństwo, ulubione pory roku. Śmiałam się, gdy opowiadał, jak jako dziecko bał się wiewiórek, bo jedna kiedyś rzuciła mu się na plecak.

Miałam wtedy wrażenie, że jesteśmy tylko my. Bez biura, bez wspomnień, bez przeszłości. Ale potem skręciliśmy w węższą ścieżkę, między gęstsze drzewa, i Antek nagle się zatrzymał. Spojrzał gdzieś przed siebie i powiedział:

– Z Malwiną zawsze tu wracaliśmy. Nawet mieliśmy swoją polanę… Wiesz, tam, za tymi sosnami.

Poczułam, jak całe to ciepło gdzieś odpływa. Uśmiechnęłam się lekko, choć w środku czułam się, jakbym właśnie stanęła pod cudzym domem.

– To… musiała być dla was ważna – powiedziałam cicho.

– Oj tak, to były dobre czasy – odpowiedział i rozejrzał się dookoła, jakby szukał tych śladów, które kiedyś zostawili razem.

Wspominał swoją eks

Szliśmy dalej, ale coś się zmieniło. Ja milczałam, a on chyba tego nie zauważył. Zaczął opowiadać o jakiejś zabawnej sytuacji, kiedy ze swoją eks błądzili przez godzinę. Mówił z taką swobodą, jakby rozmawiał z nią, nie ze mną.

Szliśmy jeszcze kilka minut, w milczeniu, które dla niego pewnie było ciszą po miłej rozmowie. Dla mnie było jak gruba zasłona między nami. W końcu stanęłam, bo nie mogłam już udawać, że wszystko jest w porządku. On zatrzymał się dwa kroki przede mną i odwrócił z pytającym spojrzeniem.

– Nie jestem nią. I nie chcę być – powiedziałam cicho, ale wyraźnie.

Antek zmarszczył brwi. Przez chwilę wyglądał, jakby nie wiedział, o czym mówię, albo nie chciał wiedzieć.

– Nie o to mi chodziło… Chciałem tylko podzielić się wspomnieniem.

– Wiem – przerwałam mu. – Ale ja nie jestem po to, żeby ci przypominać tamto. Jestem sobą.

Było niezręcznie

Zrobił krok w moją stronę, ale się nie ruszyłam.

– Po prostu przyszło mi to do głowy. To było miejsce, które dużo znaczyło… – zaczął się tłumaczyć.

– I nie mam z tym problemu. Naprawdę. Tylko… ja nie chcę być przystankiem między tym, co było, a tym, co może kiedyś znowu będzie. Nie jestem Malwiną, nie jestem też jej cieniem i nie chcę, żebyś patrzył na mnie przez to, co pamiętasz o niej.

Patrzył na mnie, ale jego wzrok był nieobecny. Może próbował zrozumieć, a może zastanawiał się, co powiedzieć, żeby to jakoś odkręcić? Ale dla mnie to już nie miało znaczenia. Pierwszy raz od dawna nie szukałam dla kogoś wymówek, nie próbowałam się wytłumaczyć z własnych uczuć.

– Przepraszam – powiedział w końcu. – Nie chciałem, żebyś tak to odebrała.

Nie odpowiedziałam. Zostawiłam go tam, na ścieżce między drzewami. Nie wołał mnie, nie szedł za mną. Może był zaskoczony, może nie wiedział, co powiedzieć, a może po prostu nie był gotów, by ruszyć za kimś, kto nie przypominał mu przeszłości.

Zostawiłam go

Szłam wolno, ale pewnie. Najpierw tylko czułam złość – na siebie, że znowu dałam się wciągnąć w coś, co z góry miało swoją ramę. Ale po chwili pojawiło się coś innego. Każdy krok, każde odejście od miejsca, gdzie mówił o niej, jakby mnie tam nie było, był jak wyciąganie kolca z serca.

Gdy dotarłam do auta, usiadłam za kierownicą i długo nie odpalałam silnika. Patrzyłam przed siebie, jakby na tej leśnej drodze było jakieś zakończenie. A przecież wiedziałam, że to się nie kończy tu, że takich chwil miałam w życiu więcej, tylko nigdy wcześniej nie potrafiłam w nich stanąć po swojej stronie.

W drodze powrotnej przypominały mi się sytuacje, w których milczałam, bo nie chciałam robić problemu. Faceci, którzy się spóźniali, ale zawsze z dobrym powodem. Ci, którzy chwalili moje oczy, ale potem mówili, że im przypominają kogoś, kogo znali. Tych, którzy lubili moje towarzystwo, ale nigdy nie zadawali pytań, które sięgały głębiej niż mój ulubiony film. Zawsze się dostosowywałam, żeby nie być zbyt wymagająca, żeby nie przestraszyć. Aż do dziś.

Miałam dosyć

Weszłam do mieszkania, zdjęłam buty i usiadłam na kanapie. Było cicho, jak zwykle. Ale tym razem ta cisza była przestrzenią, w której pierwszy raz od dawna mogłam pomyśleć: zrobiłam coś dla siebie. Nie dla świętego spokoju, nie z lęku, że kogoś stracę, ale dla siebie.

W poniedziałek wzięłam urlop na żądanie, do pracy wróciłam we wtorek. Potrzebowałam oddechu, kilku godzin na przesunięcie w głowie rzeczy tam, gdzie powinny być. Nie chciałam dramatyzować. W końcu nic się nie stało, prawda? Tylko jedno spotkanie, tylko kilka zdań za dużo.

Ale dla mnie to było coś większego niż wcześniejsze „nic się nie stało”.

Antek pojawił się dopiero po południu. Przeszedł obok mojego biurka wolniej niż zwykle. Zatrzymał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko skinął głową. Skinęłam mu w odpowiedzi, grzecznie, z dystansem, bez złości, bez chłodu. Po prostu… z neutralnością.

Było mu głupio

Godzinę później przysłał wiadomość. Krótki tekst, bez wykrzykników, bez tłumaczeń: „Przepraszam. Nie chciałem cię zranić”. Odpisałam po chwili: „Wiem. Ale to nie zmienia faktu, że muszę o siebie dbać”. I tyle. Nic więcej.

Nie szukał dalszego kontaktu. Nie przyszedł z kwiatami, nie proponował kawy. Może zrozumiał, a może po prostu odpuścił. Ja byłam spokojna. Nie dlatego, że wszystko było dobrze, ale dlatego, że wreszcie byłam uczciwa wobec siebie. Nie próbowałam być kimś innym, nie szukałam potwierdzenia swojej wartości w oczach drugiej osoby. Wystarczyło, że powiedziałam: nie chcę tak.

Zamknęłam ten rozdział bez trzaskania drzwiami, bez dramatów, po cichu, ale wyraźnie. I może pierwszy raz od bardzo dawna nie czekałam, aż ktoś przyjdzie i zrobi porządek w moim życiu.

Marta, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama