Reklama

Nigdy nie przepadałam za Walentynkami. Uważałam, że to komercyjne święto nie ma nic wspólnego z prawdziwym uczuciem, a jedynie nabija kasę producentom tych wszystkich kiczowatych gadżetów. No, oczywiście, korzystali też na tym restauratorzy, jubilerzy czy dystrybutorzy filmów, nie wspominając o kwiaciarniach i producentach czekoladek. Nie widziałam w tym jednak sensu i na widok królujących wszędzie serduszek przewracałam oczami. Do czasu…

Byłam marzycielką

Jak wiele dziewcząt wychowałam się na tych ckliwych historiach o wielkiej miłości aż po grób. Chętnie sięgałam po romanse, z wypiekami na twarzy czytałam miłosne opowiadania i marzyłam o tym, że i ja kiedyś doświadczę takiego uczucia. Strzeli grom z jasnego nieba, trafi mnie strzała amora, a przede mną objawi się mężczyzna moich marzeń, który oczywiście będzie mnie wielbił jak najpiękniejszą boginię świata…

W wyobraźni wielokrotnie odgrywałam te same sceny, do perfekcji dopracowując ich szczegóły. Rozważałam, jak będzie ubrany mój książę na białym koniu i, oczywiście, jak będę ubrana ja. Przed lustrem trenowałam powłóczyste spojrzenia, wyobrażałam sobie kwiaty, którymi obsypie mnie mój ukochany i pierścionek, który wsunie na mój palec. Miałam wszystko zaplanowane od początku do końca, niczym film z sobą w roli głównej.

Z czasem jednak zaczęłam z tych swoich dziewczęcych fantazji wyrastać, dostrzegając że mężczyźni wokół mnie zdecydowanie odbiegają od moich wyobrażeń ideału. Romantyzm – wolne żarty, kto by tam sobie zawracał głowę takimi bzdurami. Chłopcy zachowywali się zdecydowanie inaczej, niż opowiadały o tym książki. A i mnie jakoś te powłóczyste spojrzenia nijak nie chciały wychodzić.

Skupiłam się na sobie

Gdy kończyłam szkołę średnią, marzenia o romantycznej miłości stały się przeszłością. Wydawało mi się, że zrozumiałam, co w życiu jest ważne. Wiedziałam, że skoro umiem liczyć, to powinnam liczyć przede wszystkim na siebie. Nie, nie zakładałam, że będę samotną i samowystarczalną kobietą sukcesu. Ale dotarło do mnie, że osoby silne i niezależne radzą sobie w życiu lepiej niezależnie od płci. Dlatego skupiłam się na zdobywaniu wykształcenia i doświadczenia, w celu znalezienia później dobrej pracy.

Swój plan realizowałam konsekwentnie i było mi z tym całkiem dobrze. Tylko moja najlepsza przyjaciółka martwiła się, że będę nieszczęśliwa.

Jagódka, przecież ty zostaniesz starą panną!

– Eliza, nie rozśmieszaj mnie. Czy w dzisiejszych czasach ktokolwiek się jeszcze tym przejmuje?

– Oczywiście! Jak sobie wyobrażasz swoje życie w samotności?

– Kochana, sam nie zawsze oznacza samotny. Przecież wokół mnie jest mnóstwo ludzi!

– Oj, nie udawaj, przecież wiesz, o czym mówię! Kto ci na starość szklankę wody poda?

– Elizka, jak cię lubię, tak nie zdzierżę tych sloganów w twoich ustach. Mamy XXI wiek!

– No i? Człowiek nie jest stworzony do życia w pojedynkę. Powinnaś koniecznie znaleźć sobie męża!

– Nie uważam, żeby w tej chwili posiadanie męża było warunkiem niezbędnym do szczęścia. Zapewniam cię jednak, że jeśli spotkam kogoś, z kim będę chciała dzielić swoje życie, to nie będę uciekała z krzykiem.

A jednak kogoś poznałam

I rzeczywiście, miłość znalazła mnie sama. Było zdecydowanie inaczej niż w tych ckliwych historyjkach, w których zaczytywałam się w dzieciństwie. Nie było gromu z jasnego nieba, ani motyli w brzuchu, nie było uczucia od pierwszego wejrzenia. Była za to przyjaźń, wzajemny szacunek, wspólne zainteresowania. Marek przez długi czas był tylko kolegą, choć wiedziałam, że mogę na niego liczyć, jak na nikogo innego.

Zupełnie nie spodziewałam się tego, że nasza relacja z biegiem czasu przerodzi się w głębokie uczucie. A jeszcze bardziej zadziwił mnie fakt, że Marek okazał się być faktycznie takim trochę rycerzem na białym koniu. Kupował mi kwiaty (nawet bez okazji!), zapraszał na randki, oglądał ze mną komedie romantyczne... Jednocześnie twardo stąpał po ziemi, potrafił zadbać o finanse czy dom – chodzący ideał!

Oczywiście, miał swoje wady – ale któż ich nie ma? Ja sama na pewno nie byłam ideałem żony czy kochanki. A jednak zdecydowaliśmy się na wspólne życie – połączył nas ślub i kredyt na mieszkanie. Obawiałam się co prawda, że obrączka na moim palcu sprawi, że zainteresowanie Marka mną drastycznie spadnie, ale niczego takiego nie zauważyłam. Nadal raz na jakiś czas zapraszał mnie na randki i obdarowywał kwiatami lub ulubionymi czekoladkami.

Mąż chciał zaszaleć

Spłata kredytu pochłaniała sporą część naszego wspólnego budżetu. Gdy więc na trzecią rocznicę ślubu Marek zaproponował romantyczny wyjazd do ciepłych krajów, nieco się przestraszyłam.

Kochanie, przecież nas na to nie stać!

– Kto ci takich głupot naopowiadał? – zaśmiał się mój mąż.

– Widzę wyciągi z naszego konta i umiem liczyć.

– Skarbie, to była bardzo dobra oferta w atrakcyjnej cenie, grzechem byłoby nie skorzystać. Potraktuj to jako prezent na rocznicę ślubu i walentynki.

– Walentynki... Wiesz, że nie uznaję tego kiczu.

– Jagódko, każda okazja jest dobra, by okazać drugiej osobie swoją miłość.

– I uważasz, że trzeba to robić raz do roku?

– Nie, myślę, że możemy mieć walentynki codziennie. Ale skoro jest dodatkowa okazja, to czemu jej nie wykorzystać?

Coś się zmieniło

Czas mijał, a ja zaczęłam odnosić wrażenie, że mój mąż ma dla mnie coraz mniej czasu. Wracał z pracy coraz później, na moje pytania o pracę odpowiadał półsłówkami, a gdy próbowałam zainicjować bliskość między nami, odsuwał mnie od siebie i mówił, że jest zmęczony. Nie poznawałam mojego męża!

Sytuacja trwała dobrych kilka miesięcy i napawała mnie coraz większym niepokojem. O szczegółach naszego wspólnego życia z reguły z nikim nie rozmawiałam, tym razem postanowiłam jednak zrobić wyjątek i zwierzyć się Elizie.

Martwię się – powiedziałam jej wprost. – Marek nigdy się tak nie zachowywał.

– Czyli jak? – chciała wiedzieć moja przyjaciółka.

– Strasznie późno wraca do domu, nawet w weekendy go często nie ma.

– Mówi, dlaczego?

Twierdzi, że musi więcej pracować.

– Nie wierzysz mu?

– Sama nie wiem... Nigdy mnie nie okłamywał, ale... Wraca zmęczony, nawet nie chce zjeść ze mną wspólnego posiłku.

– No wiesz, jeśli faktycznie tyle pracuje, to nic dziwnego, że jest zmęczony.

– Ale jest jeszcze coś... Marek stracił mną zainteresowanie.

– W jakim sensie?

Nie ma między nami intymności. Marek coraz częściej śpi na kanapie, albo kładzie się pierwszy i gdy przychodzę do sypialni to już chrapie odwrócony do ściany... Nie pamiętam, kiedy ostatnio kupił mi kwiaty!

– Boisz się, że ma kogoś? – zapytała Eliza.

– Zastanawiałam się nad tym. Ale... Tak sobie pomyślałam, że gdyby miał kochankę, to wydawałby na nią kasę. A niczego niepokojącego na naszym koncie nie zauważyłam.

– Może zaproponuj mu wspólny wypad na weekend na Mazury?

– Proponowałam. Powiedział, że nie może, bo praca.

– Wiem! Zbliżają się walentynki. Przygotuj romantyczną kolację. Od tego nie będzie mógł się wykręcić.

Postanowiłam posłuchać dobrej rady. Przecież Marek zawsze tak lubił kolacje przy świecach i sam przekonywał mnie, że warto świętować walentynki.

To miała być romantyczna niespodzianka

Wszystko zaplanowałam w najdrobniejszych szczegółach. Zadbałam o to, by przygotować ulubione potrawy mojego męża. Upewniłam się też, że Marek nie planuje tego dnia wyrabiać nadgodzin – obiecał wrócić nieco wcześniej niż zwykle. Wsadziłam główne danie do piekarnika i czekałam, aż mąż przyjdzie do domu. Niestety, o umówionej porze go nie było, pół godziny później też. Dzwoniłam do niego, ale nie odbierał.

Nie powiem, byłam już mocno wkurzona. Nie tak się przecież umawialiśmy. Marek zwykle dotrzymywał słowa. Zwykle, tym razem nie. Straciłam kompletnie apetyt, zresztą zawartość piekarnika już się chyba do niczego nie nadawała. Właśnie rozważałam, czy by nie nalać sobie wina, gdy zadzwoniła moja komórka. Nie znałam numeru, który zobaczyłam na wyświetlaczu.

Załamałam się

– Pani Jagoda? – usłyszałam męski głos w słuchawce.

– Tak... – odpowiedziałam.

– Jestem Jurek, pracuję z Markiem. Jest pani teraz sama?

– Tak, Marek obiecał wcześniej wrócić i...

– Wiem – przerwał mi Jurek. – Pani Jagodo, proszę usiąść, dobrze?

– Siedzę.

– To dobrze. Mam dla pani dwie wiadomości. Zacznę od złej: Marek miał zawał. Dobra jest taka, że jego stan jest już stabilny.

– Zawał? – nie rozumiałam.

– Tak, zawał. Odkąd zmienił się szef, Marek ciężko pracował i żył w ciągłym stresie. Pewnie w domu się nie przyznawał?

– Wracał późno, zmęczony i o niczym mi nie mówił.

– No właśnie. Serce nie wytrzymało. Na szczęście karetka dojechała na czas. Jesteśmy w szpitalu przy Bukowej. Proszę wziąć taksówkę i przyjechać, myślę, że Marek chciałby, żeby pani przy nim była.

Gdy jechałam do szpitala, nie potrafiłam przestać się obwiniać. Jak mogłam nie zauważyć, co dzieje się z moim mężem? Jak wróci do domu, będziemy musieli poważnie porozmawiać. Może czas zmienić pracę na taką, która go nie będzie wykańczała?...

Jagoda, 32 lata

Czytaj także: „W Walentynki znalazłam pod drzwiami tajemniczy prezent. Nie sądziłam, że tak zmieni moje życie”
„W Walentynki mąż dał mi tylko bukiet róż. Wściekłam się, bo liczyłam na perfumy i błyskotki, a nie na tanie badyle”
„Na walentynki dostałam od męża pachnący bukiet czerwonych róż. To lepsze niż perfumy, ale dlaczego pomylił moje imię?”

Reklama
Reklama
Reklama