„Na pogrzeb matki przyszła kobieta, którą znali wszyscy oprócz mnie. Nie podejrzewałem, że to moje ostatnie chwile spokoju”
„Kobieta w pewnym momencie zniknęła. Nie podeszła do nas, nie złożyła kondolencji — po prostu przepadła między grobami, jakby pojawiła się tylko na chwilę. Ale ja nie mogłem przestać o niej myśleć, bo... było w niej coś znajomego: nie twarz, nie sylwetka, a raczej sposób, w jaki stała”.

- Redakcja
O śmierci mamy dowiedziałem się w środku nocy. Zadzwonił szpital. Zamarłem, słysząc słowa lekarza, choć przecież wiedziałem, że ten moment musi nadejść. Od miesięcy patrzyłem, jak mama gaśnie, więc... nie miałem żadnych złudzeń. Pogrzeb odbył się trzy dni później. Zjechała się cała rodzina, dalsi krewni, sąsiedzi. Stałem przy trumnie, myśląc tylko o tym, że już nigdy nie zadzwonię do niej, żeby opowiedzieć, co u mnie. I wtedy zauważyłem kobietę. Stała z boku, sama. Miała na sobie czarny płaszcz i kapelusz. Nie znałem jej, ale ona... musiała znać moją mamę.
Nie podeszła do nas
Nie jestem z tych, co wierzą, że pogrzeby coś kończą. Dla mnie wszystko dopiero się zaczęło. Stałem z ojcem przy trumnie, odbierając dziesiątki uścisków dłoni i powtarzając mechanicznie „dziękuję, że jesteście”, „tak, to był ciężki czas” i „tak, teraz już odpoczywa”. Właśnie wtedy zobaczyłem ją drugi raz — tę kobietę w czerni. Stała dalej, jakby nie chciała się rzucać w oczy.
Ojciec zauważył moje spojrzenie.
— Kto to? — spytałem cicho, pochylając się do niego.
— Nie wiem — odpowiedział po chwili. — Chyba jakaś znajoma twojej mamy. Tylu ludzi przyszło…
Kobieta w pewnym momencie zniknęła. Nie podeszła do nas, nie złożyła kondolencji — po prostu przepadła między grobami, jakby pojawiła się tylko na chwilę. Ale ja nie mogłem przestać o niej myśleć, bo... było w niej coś znajomego: nie twarz, nie sylwetka, a raczej sposób, w jaki stała. Jakby znała to miejsce, jakby przeżywała tę śmierć inaczej niż inni.
Po pogrzebie wróciliśmy do domu. W salonie panował półmrok, ktoś postawił na stole półmisek z kanapkami, herbata parowała w imbryku. Siedzieliśmy z rodziną w ciszy, każdy pogrążony we własnych myślach. Gdy ciotka Hela zaczęła wspominać dawne czasy, temat jakoś naturalnie przeszedł na młodość mojej mamy. I wtedy, jakby przypadkiem, padło jedno zdanie, które kazało mi wstrzymać oddech.
— A pamiętacie, jak kłóciła się z Haliną? Od tamtej pory się nie odzywały…
— Jaką Haliną? — spytałem, marszcząc brwi.
— No przecież jej siostrą… — odpowiedziała ciotka, nie zdając sobie sprawy, że właśnie zmieniła moje życie.
Musiałem ją znaleźć
— Jak to siostrą?! — powtórzyłem z niedowierzaniem. — Mama nie miała żadnej siostry. Przecież nigdy o niej nie wspominała.
Ciotka Hela spojrzała na mnie, jakbym właśnie stwierdził, że Ziemia jest płaska.
— Ty nic nie wiedziałeś? — szepnęła. — Przecież to była jej rodzona siostra. Halina. Rok młodsza. Mieszkała kiedyś z wami, jak byliście dziećmi, potem się pokłóciły i tyle.
— Nie chciała, żeby ktokolwiek o tym mówił — wtrąciła się babcia Lonia. — Twierdziła, że temat jest zamknięty. Że Halina dla niej nie istnieje.
Zakręciło mi się w głowie. W jednej chwili wszystko, co wiedziałem o mojej matce, zaczęło się sypać. Bo jak to możliwe, że przez trzydzieści pięć lat ani razu nie padło słowo „siostra”? Żadnych zdjęć, żadnych wspomnień, żadnych aluzji?
— Ale dlaczego się pokłóciły? — zapytałem, choć czułem, że już znam odpowiedź.
Ciotka zawahała się, popatrzyła na babcię, a potem spuściła wzrok.
— O mężczyznę — powiedziała cicho. — Były zakochane w tym samym chłopaku. Mama go sobie wybrała, ale Halina… No cóż, ona nie potrafiła tak po prostu zniknąć z jego życia.
— I co, przestały ze sobą rozmawiać? — domyśliłem się.
— Tak. — Ciotka westchnęła. — Pięćdziesiąt lat milczenia. A dziś… Halina przyszła.
Poczułem, jak coś ściska mnie w środku. Musiałem ją znaleźć. Musiałem zrozumieć, kim naprawdę była moja mama.
Lepiej nie rozdrapywać ran
Nie mogłem spać tej nocy. Wciąż widziałem tamtą kobietę — jej spojrzenie, sposób, w jaki przyglądała się trumnie: jakby chciała powiedzieć coś, czego nikt nie powinien usłyszeć. Kim była Halina? Dlaczego mama wymazała ją z naszego życia? I dlaczego teraz wróciła?
Następnego dnia wróciłem na cmentarz. Uznałem, że może zostawiła po sobie jakiś ślad: kwiaty, kartkę, choćby nazwisko na wstędze wieńca. Przeszedłem kilka razy obok świeżych grobów, przyglądając się dokładnie wszystkim zniczom i kompozycjom kwiatowym, ale nic nie rzucało się w oczy. Już miałem się poddać, kiedy zauważyłem niewielki bukiet białych róż, przystrojony jedynie cienką, bordową wstążką. Na niej ktoś flamastrem napisał tylko jedno słowo: „Przepraszam”.
Zadrżałem. To nie było dla nas, dla rodziny, dla gości pogrzebu. To było dla niej. Dla mojej mamy. I tylko jedna osoba mogła to napisać.
Przez kilka następnych dni drążyłem temat. Próbowałem wypytywać babcię, ciotki, a nawet sąsiadki, które znały moją mamę od dziecka. Ale wszyscy albo milczeli, albo powtarzali, że „to stara sprawa” i „lepiej nie rozdrapywać ran”. Tylko jedna sąsiadka, pani Janina, gdy usłyszała, o co pytam, zerknęła w okno, nachyliła się i powiedziała cicho:
— Ta Halina… ona kiedyś mieszkała w Krakowie. Mówili, że do dziś tam siedzi. Sama. Że nie wyszła za mąż. Może warto tam poszukać, chłopcze.
Poczułem, że to właśnie to miejsce powinienem sprawdzić.
To była ona
Do Krakowa pojechałem bez większego planu. Miałem tylko imię i starą fotografię, którą ciotka Hela w końcu wyciągnęła z albumu, jakby pod wpływem wyrzutów sumienia. Dwie młode dziewczyny na tle kamienicy: mama i Halina, identyczne, jak lustrzane odbicia. Mama miała lekko przekrzywioną głowę i uśmiech, który dobrze znałem. Halina patrzyła prosto w obiektyw, twardo, zadziornie, tak, jakby już wtedy wiedziała, że coś ją czeka.
Początkowo szukałem po urzędach, ale nazwisko, które miałem, nie dało żadnych rezultatów. W końcu trafiłem do starej biblioteki miejskiej, gdzie, według pani Janiny, Halina pracowała w młodości jako pomoc. I tam, po kilku dniach grzebania w rocznikach telefonicznych i archiwalnych gazetach, znalazłem notkę sprzed dwudziestu lat. Krótki wywiad z lokalną poetką — Haliną Zawadzką. Zdjęcie nie pozostawiało wątpliwości — to była ona.
Z wypiekami na twarzy pojechałem pod wskazany w artykule adres. Zastałem tam stary budynek na Zwierzyńcu, otoczony zaniedbanym ogrodem. Drzwi otworzyła mi starsza kobieta w szarym swetrze i w szalu zarzuconym niedbale na ramiona. Spojrzała na mnie uważnie, bez zaskoczenia, jakby się mnie spodziewała.
— Wiem, kim jesteś — powiedziała. — I wiem, po co tu jesteś.
Chciałem coś odpowiedzieć, ale nagle poczułem, że ściska mnie w gardle.
— Wejdź. Porozmawiamy — powiedziała tylko i odsunęła się, robiąc mi miejsce w drzwiach.
Milczeliśmy oboje
Usiedliśmy w ciasnym saloniku pachnącym starym papierem i suszonymi ziołami. Na ścianie wisiał zegar z kukułką, który odmierzał czas, jakby zupełnie nie przejmując się ciężarem tej rozmowy. Halina postawiła przede mną filiżankę herbaty. Trzęsły jej się ręce.
— Twoja mama… była mi najbliższą osobą na świecie — zaczęła. — Dzieciństwo, młodość, pierwsze tajemnice… wszystko razem. Ale potem zjawił się on. Andrzej.
Słuchałem, nie przerywając. Andrzej — imię, którego nigdy wcześniej nie słyszałem, a które nagle miało stać się kluczem do całej historii.
— Ona go poznała pierwsza — ciągnęła Halina. — Ale zakochałyśmy się w nim obie. Był czarujący, przystojny, z głową pełną planów. I nie umiał wybrać. Raz był z nią, raz ze mną. I tak to trwało... — Wstała, podeszła do półki i wyjęła małą, płócienną ramkę. Zdjęcie z trójką młodych ludzi, śmiejących się nad brzegiem rzeki. Mama, Halina i ten mężczyzna. — W końcu powiedział, że odchodzi. Że nie chce niszczyć więzi między nami. A ja… oszalałam. Powiedziałam jej rzeczy, których nigdy nie powinnam była wypowiedzieć. Ona zrobiła to samo. Zerwałyśmy. Na zawsze.
— Dlaczego nie próbowała pani potem naprawić tego? — spytałem niemal szeptem.
— Próbowałam. Pisałam. Raz byłam nawet pod jej domem — ciągnęła. — Nie wpuściła mnie. I zrozumiałam, że dla niej naprawdę mnie już nie ma. — Odwróciła wzrok. Wtedy zobaczyłem łzy, które starała się ukryć. — Chciałam tylko być na jej pogrzebie. Pożegnać ją. Nic więcej.
Milczeliśmy oboje.
Nosiłem w sobie tę pustkę
Nie wiem, czego się spodziewałem, jadąc do Haliny. Może gniewu, może żalu, a może czegoś, co dałoby mi prawo do oceniania. Ale tam, w jej saloniku, pełnym wspomnień i cichego smutku, zrozumiałem, że nie przyjechałem nikogo rozliczać, tylko poznać historię, którą mi odebrano.
Zanim wyszedłem, Halina dała mi starą kopertę.
— Nie dla ciebie — powiedziała. — Dla niej. Pisałam ten list dwa lata temu. Nie miałam odwagi go wysłać. Teraz już za późno.
Wziąłem go. Nie otworzyłem. Zostawiłem go przy grobie mamy, wsuwając między pędy lawendy, które posadziłem tego ranka. Nie wiem, czy potrafiła jej wybaczyć. Ale wiem, że chciała. A to już dużo.
Nie zerwałem kontaktu z Haliną. Czasem dzwonię, czasem dostaję od niej kartkę z wierszem. Spotkaliśmy się jeszcze raz. Po prostu usiedliśmy na ławce w parku, jakbyśmy znali się od zawsze. I może właśnie tak było: nosiłem w sobie tę pustkę, nie wiedząc, że należała do niej.
Ojciec, gdy się dowiedział, pokiwał głową.
— Gdyby twoja mama wiedziała, że szukasz prawdy, byłaby dumna. A jednocześnie pewnie też zła. Ona wszystko dusiła w środku.
Zrozumiałem, że przeszłość mojej mamy to nie tylko historia wielkiej miłości i zdrady, ale też historia dwóch kobiet, które nigdy nie potrafiły się pogodzić z tym, jak bardzo się potrzebowały. Teraz ja muszę znaleźć sposób, by tej historii nadać nowe zakończenie. Własne.
Kacper, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałam od syna piękną laurkę, a 5 minut później mąż wyrzucił ją do śmieci. Ale to nie było najgorsze”
- „30 lat w urzędzie było mniej męczące niż 1 weekend z wnukami. Na emeryturze zamiast odpoczywać, haruję jak w fabryce”
- „Myślałam, że czepiam się drobnostek. To te drobnostki sprawiły, że poczułam się intruzem we własnym małżeństwie”

