Reklama

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się sobą. Może wtedy, gdy tańczyłam na stole na studiach, mając w nosie, kto patrzy. A może wtedy, gdy Marek powiedział mi, że jestem jego całym światem. Teraz? Teraz jestem cieniem tamtej dziewczyny. Zniknęłam gdzieś między zupą a praniem. Nawet moje ciało jakby już nie należało do mnie — raczej do listy obowiązków: "nakarm, przewiń, podnieś, sprzątnij". Mąż? Ostatnio widuję go częściej na ekranie telefonu, kiedy odpisuje "wrócę późno", niż we własnej kuchni.

Mamo, a ty byłaś kiedyś zabawna? – zapytała mnie Hania, moja ośmiolatka, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo nie wiem, kim jestem.

Dlatego poszłam na pilates. Nie żeby od razu uciec z życia, ale choćby na chwilę znaleźć w nim miejsce dla siebie. Ciało potrzebowało rozciągania, dusza – czegoś więcej. Nie wiedziałam, że ta godzina dwa razy w tygodniu stanie się nie tylko czasem dla mnie. Że coś się we mnie obudzi. Coś, co od lat milczało.

– Gdzie idziesz? – spytał Marek, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Na pilates – odpowiedziałam, zbyt spokojnie jak na to, co naprawdę się we mnie kotłowało.

Pilates mnie zaskoczył

Pierwsze zajęcia zaczęły się jak każde inne – obce twarze, cichy szum mat rozkładanych na podłodze, miękka muzyka w tle. I on. Tomek. Ubrany w szary, przylegający T-shirt i ciemne dresy. Miał luz, ale taki naturalny, jakby cała sala była jego drugim domem. Kiedy spojrzał mi w oczy, coś we mnie drgnęło. Nie, nie trafiła mnie strzała Amora. Raczej… przypomniałam sobie, że jeszcze jestem kobietą. Z krwi i kości, nie tylko od obowiązków.

– Masz świetną elastyczność, byłaś kiedyś tancerką? – zapytał z uśmiechem, kiedy podszedł, by poprawić moją pozycję w desce bocznej. Dotknął mojego biodra lekko, profesjonalnie, ale przez ciało przeszła mi fala ciepła.

– Nie, tylko mamą na pełen etat – odpowiedziałam, próbując się nie roześmiać z nerwów.

– No to tym bardziej szacun. Mało która mama potrafi zrobić takie wygibasy– rzucił, oddalając się do kolejnej osoby.

Wracałam do domu z mokrymi włosami, wciąż czując na biodrze jego dłoń. W środku miałam mętlik – z jednej strony poczucie winy, że dałam się uwieść takiemu drobiazgowi, z drugiej… jakby coś się we mnie przebudziło.

– Jak było? – zapytał Marek, nie podnosząc wzroku znad laptopa.

– Spoko. Zmęczyłam się – odpowiedziałam.

Zamknęłam się w łazience i długo patrzyłam na swoje odbicie. Pierwszy raz od dawna – z jakimś niepokojącym błyskiem w oczach.

Robiłam to dla siebie

Od tamtych zajęć coś się zmieniło. W sobie samej czułam większe napięcie niż w udach po godzinie rozciągania. Zaczęłam inaczej dobierać ubrania — nie wymięte dresy, tylko nowe, obcisłe legginsy i sportowy top z wycięciem na plecach. "Dla siebie", powtarzałam sobie w myślach. Ale prawda była bardziej niewygodna – chciałam, żeby Tomek znów spojrzał tak samo. I spojrzał. Tym razem dłużej. A kiedy przeszedł obok, rzucił cicho:

– Dobrze ci w tym kolorze.

Serce mi zabiło szybciej, chociaż udawałam, że nie słyszę. Po zajęciach włożyłam bluzę i poszłam do szatni, ale zanim zdążyłam się przebrać, już czułam, że wchodzę na niebezpieczny grunt. Nie zrobiłam nic złego, a jednak wyszłam z klubu z poczuciem, jakby ktoś przyłapał mnie na fantazjach.

W domu czekał Marek. Siedział z herbatą i pilotem w ręku.

– Po co ci taki obcisły strój? Dla jakiegoś gacha na sali? – zażartował.

Zamarłam.

– Dla siebie – odpowiedziałam ostro. Może za ostro.

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, potem odwrócił wzrok. Wyszłam do kuchni, a ręce mi się trzęsły. Wiedziałam, że coś się zaczyna. Nie romans. Coś gorszego – emocjonalne pęknięcie, które nie da się łatwo zasklepić.

Zaprosił mnie po zajęciach

Było już po zajęciach. Wzięłam prysznic, założyłam swój nowy sportowy komplet i chciałam wyjść, kiedy Tomek zagadał:

– Nie uciekaj tak szybko. Wpadniesz na smoothie?

Zamarłam. Jedna część mnie krzyczała „idź”, druga – „zachowuj się!”. Ale zanim zdążyłam podjąć decyzję, już kiwnęłam głową. Przeszliśmy razem na piętro, do małego bistro. Siedzieliśmy przy oknie. Tomek zamówił mango z imbirem, ja – coś zielonego, żeby jakoś zrównoważyć wyrzuty sumienia.

Masz w sobie coś… co nie daje mi spokoju – powiedział, opierając się na łokciach. Patrzył mi prosto w oczy.

Odpowiedziałam nerwowym śmiechem, ale w brzuchu zrobiło mi się ciepło. I pusto jednocześnie. To nie był zwykły komplement. To było przekroczenie granicy, nawet jeśli wypowiedziane szeptem. W drodze do domu nie włączyłam radia. Jechałam w ciszy. W głowie miałam chaos, jakby ktoś przestawił wszystkie meble w moim wnętrzu. Weszłam do mieszkania i niemal od razu poszłam do łazienki. Gdy wyszłam, Marek podszedł do mnie z telefonem w ręce.

– Kim jest, do cholery, Tomek?

Na ekranie widniała wiadomość: „Dobrze, że przyszłaś”

Zrobiło mi się gorąco. Wzięłam telefon, ale nie powiedziałam nic. Patrzyliśmy na siebie.

– Instruktor – powiedziałam po chwili.

– Tylko? – zapytał cicho, z czymś złamanym w głosie.

Mąż był wściekły

Wieczór był napięty jak postrzępiona struna. Marek chodził po mieszkaniu z rękami w kieszeniach, jakby próbował powstrzymać siebie samego. Ja z kolei siedziałam przy stole i wpatrywałam się w kubek herbaty, która zdążyła już wystygnąć.

– Zawsze jesteś gdzieś indziej – powiedział w końcu. – Myślami, wzrokiem, całą sobą. Chcesz mnie zdradzić, to powiedz wprost.

Spojrzałam na niego. Widziałam zmęczenie, jakieś zagubienie. Ale złość była silniejsza.

– Może już cię zdradziłam – wysyczałam. – W myślach, w sercu! Bo ty od dawna nie jesteś mój!

Chciał coś powiedzieć, ale zamilkł. W jego oczach pojawiła się rozpacz. Odwróciłam się, złapałam torebkę i wybiegłam. Nie wiedziałam dokąd, dopóki nie stanęłam pod studiem pilates. Było już zamknięte, ale Tomek jeszcze tam był. Światła paliły się w małej salce z tyłu.

Zapukałam. Otworzył niemal natychmiast, jakby wiedział, że przyjdę.

– Wszystko w porządku? – zapytał, od razu widząc moją twarz.

Nie odpowiedziałam. Usiadłam na materacu. Milczeliśmy. W końcu usiadł obok. Pochylił się, odgarnął mi włosy z czoła. Dotyk, którego tak pragnęłam… A jednak, gdy jego usta zbliżyły się do moich, odsunęłam się gwałtownie.

– Nie mogę – wyszeptałam.

– Przepraszam – odpowiedział. I nic więcej.

Wybiegłam stamtąd, zostawiając za sobą ciepło jego dłoni i całe zamieszanie, którego nie potrafiłam już dłużej unieść.

Miałam wyrzuty sumienia

Nie wróciłam od razu do domu. Chodziłam po mieście bez celu, zmarznięta, z mokrymi od deszczu butami. Przeszłam przez park, zatrzymałam się przy przystanku, potem znów ruszyłam, jakby w ruchu było ocalenie.

Co ja właściwie zrobiłam? – powtarzałam w myślach jak mantrę. Przecież nie doszło do niczego. Ale przecież… prawie doszło. Czułam to całym ciałem. Pragnienie, napięcie, gotowość. I tylko jeden krok dzielił mnie od przepaści.

Zatrzymałam się przy moim bloku dopiero, gdy poczułam ciężar własnych nóg. W domu było cicho. Marek siedział przy stole w kuchni. Wyglądał, jakby nie spał. Jakby też przeszedł przez burzę – może nie ulicami miasta, ale przez własne myśli.

Nie zdradziłam cię – powiedziałam na wejściu. – Ale chciałam. To chyba gorsze.

Spojrzał na mnie długo, z czerwonymi od zmęczenia oczami.

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć... – powiedział cicho. – Ale może... sam siebie nie powinienem usprawiedliwiać.

Usiadłam naprzeciw niego. Przez chwilę nie mówiliśmy nic. Tylko para z dwóch kubków herbaty unosiła się w powietrzu. Jakby jedyne, co jeszcze między nami zostało, to ten cichy, gorący oddech nad przepaścią. Nie wiedzieliśmy, co dalej. Ani czy dalej w ogóle istnieje.

Zmieniłam się na dobre

Czasem myślę, że najgorsza zdrada to ta, do której nigdy nie doszło. Bo nie da się jej potępić ani zapomnieć. Zostaje w środku jak drzazga pod skórą, której nie da się wyjąć – za głęboko, za blisko serca.

Nie powiedziałam Markowi wszystkiego. Nie opisałam mu dokładnie, co czułam, kiedy Tomek odgarniał mi włosy. Ani jak bardzo pragnęłam się zapomnieć, choćby na chwilę. Ale nie musiałam. Myślę, że on i tak wiedział. Zresztą… sam zniknął na wiele miesięcy, tylko w inny sposób – chowając się w pracy, w zmęczeniu, w nieobecności.

Nasze małżeństwo nie rozpadło się. Ale też nie naprawiło. Trwamy. Zajmujemy się dziećmi, rozmawiamy o zakupach, planujemy kolejne dni jak kalendarzowe zadania. Nie dotykamy się tak jak kiedyś. I chyba oboje się tego boimy.

Na pilates już nie chodzę. Nie dlatego, że się boję Tomka. Tylko dlatego, że tam się coś we mnie obudziło – i teraz nie wiem, co z tym zrobić. Bo choć nic się nie stało, coś się zmieniło. Raz na zawsze.

Zaczęłam znów słuchać muzyki. Czytać. Czasem patrzę na siebie w lustrze dłużej niż pięć sekund. Nie wiem, kim jestem, ale wiem, że nie jestem już tylko żoną i matką. I że chcę znów być Julią. Nawet jeśli droga do niej jest kręta. I samotna.

Julia, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama