„Na pilates zakładałam obcisłe legginsy i malowałam rzęsy. Mąż w ogóle nie zauważył, co się dzieje”
„Na sali byliśmy tylko we dwoje. Igor włączył muzykę, ale cicho. Każdy szelest naszych ruchów był słyszalny. Każde dotknięcie jego dłoni wywoływało we mnie dreszcz. Ćwiczenia były bardziej intensywne, ale to nie one zostawiły mnie bez tchu”.

Nigdy nie byłam jedną z tych kobiet, które malują rzęsy, żeby zrobić wrażenie na mężu. Może kiedyś, dawno temu, gdy jeszcze się śmialiśmy przy kolacji i przynosił mi kawę do łóżka w niedzielę. Ale to minęło. Teraz nasze dni wyglądają jak odbitki tej samej fotografii – kawa, praca, dzieci, cisza. Tomek wraca późno, zdejmuje buty, włącza telewizor i zasypia. Czasem nawet nie pyta, co u mnie. Zaczęłam się czuć jak duch, który mieszka w tym samym mieszkaniu. Widzialna, ale nieobecna.
Pilates był pretekstem. Niby dla zdrowia, niby dla kręgosłupa, ale prawda była taka, że chciałam gdzieś wyjść. Gdziekolwiek. Przestałam czekać, aż Tomek mnie zauważy. Zaczęłam malować rzęsy przed zajęciami – nie dla niego. Dla siebie. A może dla Igora.
– Dla kogo te rzęsy, kochana? – zapytała Natalia, uśmiechając się z przekąsem, kiedy złapała mnie przed lustrem.
– Dla siebie – skłamałam, poprawiając tusz. Ale obie wiedziałyśmy, że to nie była cała prawda.
Szykowałam się jak na randkę
Wzięłam z szuflady nowe legginsy. Tym razem z namysłem dobrałam do nich dopasowaną koszulkę. Stanęłam przed lustrem, przeciągnęłam szczoteczką po rzęsach. Włosy rozpuściłam. Ktoś mógłby pomyśleć, że idę na randkę. Ale ja po prostu chciałam poczuć, że jeszcze jestem kobietą. Nie tylko matką, kucharką, księgową domową i żoną, która codziennie ściera okruchy ze stołu, zanim ktoś w ogóle podziękuje.
Z kuchni dobiegł dźwięk otwieranej puszki piwa. Tomek siedział już na kanapie, wpatrzony w ekran telefonu. Minęłam go celowo wolniej niż zwykle, dając mu okazję, by spojrzał. Cokolwiek. Komentarz, pytanie, choćby jedno słowo. Nic.
– Wychodzisz? – rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Na pilates – odpowiedziałam spokojnie.
– A o której wrócisz?
– Przed dziesiątą – mruknęłam.
– Mhm.
Tyle. Żadnego „ładnie wyglądasz”, żadnego „miłego wieczoru”. Nic. Złapałam za torbę i wyszłam, dusząc w sobie to ukłucie rozczarowania, które z każdą taką rozmową zamieniało się w coś bardziej gorzkiego. Nie ból. Obojętność.
W drodze do klubu patrzyłam w odbicie w szybie tramwaju. Kobieta, która na mnie patrzyła, wyglądała zupełnie jak ja. Tylko w jej oczach było coś, czego nie widziałam od dawna. Cień niepokoju. Albo pragnienia.
Byłam podekscytowana
Sala pachniała świeżością. Cicha muzyka w tle, drewniana podłoga, zapach lawendy unoszący się znad dyfuzora. Weszłam kilka minut wcześniej, usiadłam na macie w rogu. Czułam się nieswojo – otoczona kobietami, które miały więcej luzu w ciele i mniej zmartwień w oczach. A potem wszedł on. Igor.
Wysoki, ale nie przytłaczająco. Jasne oczy, uśmiech nie za szeroki. Taki, który mówi: „widzę cię”. Witał się z każdą z nas po kolei. Kiedy dotarł do mnie, spojrzał uważnie.
– Cześć, Karolina, prawda? – zapytał.
Kiwnęłam głową, trochę zaskoczona, że zapamiętał. Zajęcia jeszcze się dobrze nie zaczęły, a ja już czułam, jak miękną mi ramiona.
– Dzisiaj trochę popracujemy nad równowagą – powiedział. – Będzie spokojniej. Ale nie znaczy, że mniej intensywnie.
Podczas ćwiczeń podchodził do mnie kilka razy. Poprawiał ułożenie rąk, dotykał delikatnie ramienia, mówił: „Świetnie ci idzie”. Kiedy powiedział to po raz trzeci, odpowiedziałam z uśmiechem:
– To zasługa motywacji.
Na koniec zajęć byłam spocona, zmęczona i... podekscytowana. Po raz pierwszy od dawna czułam się dostrzegana. Jak kobieta, a nie cień. Wyszłam z sali z czerwonymi policzkami i miękkimi nogami. W lustrze w szatni spojrzałam na siebie jeszcze raz. I znowu zobaczyłam cień tego pragnienia.
Mąż mnie olewał
Drzwi skrzypnęły cicho, kiedy wróciłam do mieszkania. W salonie migotał ekran telewizora. Tomek leżał na kanapie w tej samej pozycji, w której go zostawiłam – z pilotem w ręku. Nie odwrócił głowy.
– Cześć – powiedziałam, zdejmując buty.
– Mhm – burknął. Nawet nie zapytał, jak było. A przecież byłam szczęśliwa. Jeszcze chwilę wcześniej.
W kuchni nalałam sobie wody. Stałam przy zlewie, patrząc w ciemność za oknem. Przełknęłam ślinę i zapytałam:
– Nie ciekawi cię, co tam na pilatesie?
– No... a co tam może się dziać? – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.
Zabolało. Nie jego słowa. Jego ton. Jakby wszystko, co robiłam, było nudne, mało istotne. Jakbym była przezroczysta.
Zaczęły się ciche dni. Testowałam go. Zostawiałam pytania w powietrzu. – Tomek, widziałeś może moją koszulę? – cisza. – Tomek, słuchasz mnie w ogóle? – mruknięcie.
Aż w końcu wybuchłam.
– Zauważyłbyś, gdybym znikała codziennie na trzy godziny?! Gdyby mnie nie było w domu w ogóle?!
Podniósł na mnie wzrok, obojętny, jakby go obudziłam z drzemki.
– Przesadzasz – powiedział tylko.
Zamknęłam się w sypialni. Otworzyłam zeszyt. Nie pisałam w nim od lat. Ale tej nocy zaczęłam. Pisałam o Igorze. O jego dłoni na moim ramieniu. O uśmiechu. O sobie, która znowu coś czuje. I pierwszy raz przyznałam się – może nie jemu, ale samej sobie – że tęsknię. Tylko już nie za Tomkiem.
Chciałam przekroczyć granicę
– Wiesz, prowadzę też zajęcia indywidualne – powiedział Igor, kiedy wychodziłam z sali. – Jeśli miałabyś ochotę popracować nad konkretnymi rzeczami... mógłbym ci pomóc.
Poczułam, jak coś się zaciska w moim gardle. Nie flirtował wprost, ale jego spojrzenie mówiło więcej niż słowa.
– Muszę się zastanowić – rzuciłam i uciekłam, zanim zobaczył, że się rumienię.
Zastanawiałam się trzy dni. Potem napisałam. Umówiliśmy się w sobotę rano. Gdy wychodziłam z domu, Tomek spał.
Na sali byliśmy tylko we dwoje. Igor włączył muzykę, ale cicho. Każdy szelest naszych ruchów był słyszalny. Każde dotknięcie jego dłoni wywoływało we mnie dreszcz. Ćwiczenia były bardziej intensywne, ale to nie one zostawiły mnie bez tchu.
Po zajęciach usiadłam na ławce przed klubem. Serce waliło mi jak młotem. Nie pocałował mnie. Nie dotknął więcej, niż było trzeba. Ale wiedziałam. Coś między nami istniało. Przekroczyłam granicę. Emocjonalnie. Bo czekałam na ten dzień. Ubierałam się na ten dzień. Malowałam rzęsy. Dla niego.
Wieczorem Natalia wpadła do mnie na kawę. Przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, zanim w końcu powiedziała:
– Karola… nie wyglądasz, jakbyś ćwiczyła tylko mięśnie brzucha.
Prawie się popłakałam. Ale się roześmiałam. I nic nie powiedziałam.
Mąż się zdziwił
Nie wytrzymałam. Kiedy kolejnego wieczoru Tomek po raz setny zignorował moje „coś się dzieje”, usiadłam obok niego na kanapie. Nie patrzył na mnie. Wpatrzony w telewizor, jakby oglądał tam swoje życie, którego w naszym domu nie było.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam. Głos mi drżał. – Coś się ze mną dzieje.
Zamarł. W końcu. Odwrócił głowę, spojrzał. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzał naprawdę.
– Byłam bliska zdrady – powiedziałam wprost. – Nie fizycznie. Ale myślami… sercem… Byłam gdzieś daleko. Z kimś innym. Bo czułam, że tutaj już mnie nie ma.
Milczał. Nie wstał. Nie krzyknął. Nie zapytał „z kim?”. Tylko po chwili powiedział cicho:
– Myślałem, że wszystko jest w porządku.
Zrobiło mi się gorąco. Parsknęłam śmiechem. Nie z rozbawienia. Z bezradności.
– Porządku? My prawie ze sobą nie rozmawiamy! Jesteśmy jak współlokatorzy. Ty i twój telefon, ja i moja obojętność.
Tomek w końcu się odezwał:
– Próbowałem… nie zawracać ci głowy. Myślałem, że może tego właśnie chcesz. Spokoju.
– Spokoju? Chciałam, żebyś mnie zobaczył! – krzyknęłam. – Choć raz!
Powietrze między nami zgęstniało. Nie było łez. Nie było wielkich gestów. Tylko cisza. I ten niepokojący, trudny do zniesienia spokój, który zapowiada koniec.
Mam mętlik w głowie
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Nie wróciłam na pilates. Wypisałam się bez słowa. Igor napisał raz – „Wszystko w porządku?” – ale nie odpisałam. Zrozumiał. Tomek nie zapytał.
W naszym mieszkaniu panuje cisza. Nie ta przyjemna, domowa, tylko ta, która wisi jak mgła po burzy. Każde z nas chodzi trochę na palcach, jakby baliśmy się obudzić coś, co i tak już nie śpi – obojętność, żal, rezygnację.
Patrzę na Tomka i nie czuję nienawiści. Nie czuję też miłości. Czasem myślę, że to najgorsze – to nic, co pojawia się po wszystkim. Przestaliśmy się ranić, bo nie ma już o co walczyć.
Zaczęłam znowu malować rzęsy. Codziennie. Ale teraz nie wychodzę na pilates, nie czekam na spojrzenie Igora. Maluję je dla siebie. Przypominam sobie, że jestem. Że moje oczy mogą patrzeć znowu inaczej – pewnie, z cichym bólem, ale też z jakimś przebłyskiem siły.
Nie wiem, co dalej. Nie umiem jeszcze zdecydować, czy warto ratować coś, co umarło powoli i bez pożegnania. Może potrzebuję jeszcze ciszy. Albo odwagi. Może obu.
Ale jedno wiem na pewno – kiedy przestajesz czuć się ważna, kiedy twoje pragnienia i emocje znikają w codziennym szumie… wtedy zaczynasz siebie szukać gdzieś indziej.
Karolina, 35 lat
Czytaj także:
- „W maju mąż usuwał chwasty z ogrodu, a ja z życia. Nie wiedział, że jest pierwszy na mojej liście”
- „Tuż przed śmiercią dziadek wyznał mi, że zakopał coś pod krzewem bzu. Byłam w szoku na widok takiego spadku”
- „Córka powiedziała, że matura to bzdura i nie będzie jej zdawać. Nagrywa głupie i filmiki i chce z tego żyć”

