„Na pierwszej komunii córka czekała tylko na swoją chrzestną. Skończyło się na łzach Lenki i smutnej paczce od kuriera”
„Lena wyglądała pięknie. Uważna, skupiona, poważna jak nigdy wcześniej. Ale jej oczy... Jej oczy co chwilę zerkały w bok. W miejsce, gdzie miała siedzieć Basia. – Dlaczego jej nie ma? – wyszeptała do mnie, kiedy szła do ołtarza”.

To miało być święto. Nasze małe, rodzinne święto. Komunia Leny. Od miesięcy wszystko planowałam z precyzją godną logistyka wojskowego – od sukienki, przez wianek, po menu i dekoracje. Byłam zmęczona, przytłoczona pracą, obowiązkami, brakiem snu. Ale dla niej... dla niej chciałam, żeby to był idealny dzień. Symboliczny krok ku dorosłości, o jakim marzyła. Bo miała wtedy przyjechać Basia. Jej ukochana ciocia. Moja siostra. Ta, którą widywałyśmy rzadko, ale zawsze wywoływała najpiękniejsze emocje. Obiecała, że będzie. Lena jej uwierzyła. Ja… nie byłam tego taka pewna.
To był dzień przed Komunią
– Mamo, czy ciocia już jedzie?
Lena zapytała po raz trzeci tego popołudnia. Starałam się nie przewrócić oczami, choć napięcie we mnie rosło jak ciasto drożdżowe zostawione w cieple. Stałam przy kuchennym blacie, dekorując ostatnie ciasteczka lukrem. Dookoła unosił się zapach wanilii i cynamonu, a z radia sączyła się spokojna muzyka, specjalna lista, którą Lena sama przygotowała na ten dzień.
– Mówiła, że tak. Zadzwoni jeszcze wieczorem – odpowiedziałam spokojnie, jakbym sama w to wierzyła.
– I ty w to wierzysz? – mruknął mój mąż, wchodząc do kuchni z ramką na zdjęcia, którą miał powiesić w salonie. – Basia i słowność? Te dwa słowa się wykluczają.
Zignorowałam go. Nie teraz. Nie w tym dniu.
Lena przysiadała na parapecie, zapatrzona w okno. Czekała. Ja w tym czasie przerzucałam rzeczy między kuchnią, salonem a telefonem. Wszystko miałam zapisane, rozpisane, przeliczone. Tylko jedno wymykało się spod kontroli – obecność mojej siostry.
Napisałam do niej SMS-a. „Przyjeżdżasz jutro rano, prawda?”. Odpowiedź przyszła po dwóch godzinach. „Tak. Spokojnie”.
Kiedy Lena zasnęła, przytuliwszy misia z pierwszych urodzin, usiadłam obok i gładziłam jej włosy. Patrzyłam na jej buzię, tak ufnie spokojną. W brzuchu coś mnie ścisnęło. Lęk. Znałam Basię. Wiedziałam, jak potrafi nagle zniknąć. Zrobić zwrot w ostatniej chwili. Ale przecież... przecież tym razem nie zawiedzie, prawda? Patrzyłam w ciemność i nie umiałam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Rano zadzwonił telefon
Wstałam przed wszystkimi. Była piąta trzydzieści. Przemyłam twarz zimną wodą, włączyłam ekspres do kawy i przez chwilę tylko siedziałam przy stole, słuchając ciszy. Wkrótce ten dom wypełni się ludźmi, śmiechem, rozmowami, stukotem filiżanek i westchnieniami wzruszenia. Przynajmniej taki był plan.
O siódmej zaczęłam szykować Lenę. Sukienka, którą wybrałyśmy dwa miesiące temu, leżała na niej idealnie. Biała, prosta, z delikatną koronką przy mankietach. Zaplotłam jej włosy w dwa cienkie warkocze, spięłam białymi spinkami. Wyglądała… dojrzale. Tak inaczej niż zwykle.
– Mamo, rozmawiałaś z ciocią? Gdzie ona jest?
– Zadzwoni – odpowiedziałam, próbując nie drżeć głosem.
O 7:40 zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran. Basia.
– Nie dojadę – usłyszałam, zanim zdążyłam coś powiedzieć. – Nie chcę wchodzić w szczegóły. Przepraszam.
– To nie ja powinnam słyszeć te słowa. Powinnaś powiedzieć to Lenie – szepnęłam. Dłoń ścisnęła mi telefon tak mocno, że aż zbielały palce.
– Nie potrafię. Przepraszam jeszcze raz – powiedziała i się rozłączyła.
Stałam w miejscu, jakbym zamarzła. Cała ta idealna poranna atmosfera pękła jak bańka mydlana. W tym samym momencie Lena wbiegła do kuchni z nadzieją w oczach.
– Mamo, ciocia dzwoniła? Gdzie ona jest?
Nie odpowiedziałam od razu. Wzięłam głęboki oddech i skłamałam.
– Ciocia się spóźni. Przyjedzie później.
Wiedziałam, że długo już tego kłamstwa nie utrzymam. Wiedziałam, że Lena zrozumie. A kiedy to zrobi – już nic nie będzie tak samo.
Szukała jej w kościele
Kościół był pełen. Pachniało kadzidłem i lakierem do włosów, a śpiew organisty rozlewał się jak miód po marmurowych posadzkach. Dzieci w bieli siedziały w pierwszych ławkach, równo, jak aniołki z obrazka. Rodzice tuż za nimi. Siedziałam tam, mając widok na Lenę. I na pustą ławkę obok mnie.
– Dzieci, witamy was w pełni Kościoła – ksiądz mówił ciepłym, trochę podniosłym głosem.
Lena wyglądała pięknie. Uważna, skupiona, poważna jak nigdy wcześniej. Ale jej oczy... Jej oczy co chwilę zerkały w bok. W miejsce, gdzie miała siedzieć Basia.
– Dlaczego jej nie ma? – wyszeptała, kiedy szła do ołtarza, z różańcem w dłoniach.
Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową, jakbym chciała powiedzieć: jeszcze chwilkę, zaraz przyjdzie. Ale wiedziałam, że to nieprawda.
Chwilę później Lena klękała przy ołtarzu, z dłońmi złożonymi jak do modlitwy, i przyjmowała hostię. Gdy wracała na miejsce, łzy spłynęły jej po policzkach, cicho, bezszelestnie. Nie otarła ich. Nie zasłoniła twarzy. Po prostu szła.
A ja? Stałam w ławce i czułam, jak moje serce rozpada się na kawałki. Dusząc własne łzy, uśmiechałam się do niej przez zaciśnięte gardło. Chciałam być silna. Ale w środku wszystko we mnie krzyczało. Jak mogła jej to zrobić?
Patrzyłam na inne rodziny. Śmiech, flesze aparatów, radosne szepty. Wszyscy wyglądali na spełnionych. A ja czułam tylko jedno: zawiodłam. Pozwoliłam jej wierzyć. W bajkę. W obecność. W miłość, która tym razem miała nie zawieść. A została tylko pusta ławka.
Przyjęcie jej nie cieszyło
Wróciliśmy do domu tuż po mszy. Goście przyjechali wcześniej – rodzice, teściowie, chrzestny Leny. Stół uginał się od jedzenia. Na środku tort z różowym napisem „Pierwsza Komunia Święta – Lena”. Baloniki, lampiony, białe serwetki. Wszystko jak z katalogu.
Tylko Lenę to nie obchodziło.
– Nie chcę tortu. Nie teraz – powiedziała cicho i zamknęła się w swoim pokoju.
Mąż spojrzał na mnie pytająco.
– Może powinnaś napisać do niej jeszcze raz? – szepnął.
– Po co? Żeby się tłumaczyła? – odparłam bez emocji. – Ona podjęła decyzję. Zrobiła to po swojemu.
Schowałam prezent, który przysłała kurierem. Przyszedł rano – karton przewiązany różową wstążką, bez kartki, bez słowa. Lena nawet nie chciała go otworzyć. Położyła na komodzie i odwróciła się do ściany. Nie zmusiłam jej.
W salonie goście próbowali udawać, że wszystko jest dobrze. Przegryzali sałatki, rozmawiali o pogodzie. Ale w powietrzu wisiało napięcie. Brakowało kogoś. Brakowało radości.
Przez moment stałam w drzwiach jej pokoju. Leżała na łóżku, wciąż w komunijnej sukience, z rozpuszczonymi włosami. Patrzyła przez okno.
– Lenka... może chociaż zjesz kawałek tortu?
– Nie chcę. Jest mi niedobrze – odparła szeptem.
Zamknęłam cicho drzwi. Usiadłam na schodach, oparłam głowę o ścianę i poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Bezradność. Jakby wszystko, co przygotowałam, nie miało sensu. Jakby ten dzień, który miał być piękny, skończył się jeszcze zanim się na dobre zaczął.
Zostawiła tylko wiadomość
Wieczorem, kiedy dom już ucichł, a goście rozeszli się do domów, usiadłam na sofie i w końcu sięgnęłam po telefon. W górze ekranu migotała czerwona ikonka wiadomości głosowej od Basi. Wysłana po siedemnastej. Przez cały dzień jej nie odtwarzałam. Nie chciałam. Nie umiałam. Ale teraz… nie było już nic do stracenia.
Kliknęłam.
– Przepraszam – zaczęła Basia, jej głos był cichy, zachrypnięty. – Pomyślisz, że to słabe, ale… nie mogłam. Chyba ze strachu. Z poczucia winy. Wiem, że Lena na mnie czekała. I ty też. Ale… ja nie jestem gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Przepraszam, że nie umiem być dla niej taką ciocią, jaką chciałabym być. Jaką obiecałam, że będę. Przepraszam, że znowu was zawiodłam.
Zamarłam. Nie mówiła nic konkretnego. Żadnych tłumaczeń. Żadnych faktów. Tylko emocje. Tylko ból. I to jedno zdanie na koniec, które zatrzymało mi oddech:
– Zawsze uciekałam. Zawsze zostawiałam cię z resztkami.
Zamknęłam oczy. Ile razy tak było? Kiedy zniknęła z domu, bo nie mogła znieść krzyku ojca. Kiedy nie przyjechała do mnie do szpitala po porodzie. Kiedy obiecała, że pomoże mi z mamą, a potem milczała przez tygodnie.
– Zawsze zostawiałaś mnie z resztkami – szepnęłam do siebie.
Ale tym razem to nie ja byłam tą, którą zostawiła. Tym razem zostawiła Lenę. Moje dziecko.
Po raz pierwszy nie czułam tylko gniewu. Czułam żal. Do niej. Do siebie. Do świata, który nie uczy ludzi, jak być odpowiedzialnym. Jak nie zawodzić. Jak nie ranić tych, którzy kochają najmocniej.
Poradzimy sobie bez niej
Była noc. Cisza rozlała się po domu, przerywana jedynie szumem lodówki i odległym szczekaniem psa. Leżałam w łóżku z otwartymi oczami, z telefonem w dłoni, z duszą ciężką jak ołów. Myślałam o Lenie. O tym dniu, który miał być dla niej wyjątkowy. I o pustce, którą w nim zostawiła Basia.
Wtedy drzwi skrzypnęły cicho. Cienka sylwetka Leny pojawiła się w progu, bosa, z potarganymi włosami. Podeszła powoli, bez słowa, i położyła się obok mnie. Nie mówiłyśmy nic. Przytuliła się do mnie jak wtedy, kiedy była malutka, kiedy bała się burzy. Wtuliła twarz w moją szyję i zasnęła.
A ja leżałam, głaszcząc jej plecy, i czułam, że coś się skończyło. Coś między nią a Basią. Może nie na zawsze, ale na długo. I że zostanie w niej ta luka – niewidzialna, ale prawdziwa. Bo dzieci pamiętają. Nawet jeśli nie mówią. Nawet jeśli przebaczą.
Nie rozmawiałyśmy jeszcze o tym. Jeszcze nie. Ale wiem, że przyjdzie dzień, kiedy zapyta. Kiedy będzie chciała zrozumieć. I nie wiem, co wtedy jej powiem. Że dorośli też bywają słabi? Że czasem ludzie nas kochają, ale nie umieją tego pokazać? Że nie zawsze miłość znaczy obecność?
Basia dzwoniła jeszcze kilka razy. Nie odebrałam. Nie byłam gotowa. Może kiedyś. Może któregoś dnia. Na razie chcę być przy moim dziecku. Obiecałam sobie, że choć raz, choć w jednej rzeczy, ja nie zawiodę.
Joanna, 37 lat
Czytaj także:
- „Na komunii syna pękło coś więcej niż ekran nowego tabletu. Zrozumiałem, że marny ze mnie ojciec”
- „Były mąż przyszedł na komunię naszego synka pod rękę z kochanką. Nie mogłam siedzieć cicho i narobiłam sobie wstydu”
- „Córka wyprawiła komunię jak wesele, a potem tylko liczyła kasę z kopert. Łupy miały starczyć na wakacje w Chorwacji”

