Reklama

Pracuję w korporacji, która zajmuje się analizą danych finansowych. Nie robię nic nadzwyczajnego – Excel, raporty, wykresy, power pointy, czasem spotkania, które nic nie wnoszą. Ale przynajmniej nie muszę z nikim za dużo rozmawiać. Lubię ciszę, nie lubię niespodzianek. Moja narzeczona Julia – zupełne przeciwieństwo. Żywiołowa, impulsywna, wszędzie jej pełno. Czasem się zastanawiam, jak to się stało, że jesteśmy razem.

Różniliśmy się

Poznaliśmy się cztery lata temu przez wspólnych znajomych. Początkowo nie byłem przekonany – zbyt pewna siebie, zbyt szybka. Ale ona chyba właśnie tego szukała. Kogoś, kto nie będzie zdominowany przez chaos. Ja z kolei potrzebowałem jakiejś emocji, czegoś więcej niż przewidywalny wykres.

Przez pierwsze dwa lata było dobrze. Potem zaczęły się niewielkie różnice w planach, ciche dni, coraz więcej rutyny. Ale ślub już zaplanowany, sala zaklepana, goście zaproszeni, suknia kupiona.

–Już za późno, żeby się wycofać – powiedziała Julia, śmiejąc się.

Przez ostatnie tygodnie czułem narastające napięcie. Niepokój, którego nie potrafiłem nazwać. Jakby coś wisiało w powietrzu. Nie chodziło o strach przed samym ślubem, raczej o poczucie, że coś przegapiam. Że może to wszystko – pierścionek, planowanie, układanie życia – to raczej decyzja niż uczucie. Julia wydawała się coraz bardziej rozkojarzona, zniecierpliwiona, jakby to wszystko było dla niej za ciasne.

Coś się zepsuło

– Michał, możemy omówić jeszcze raz kwiaty na sali? – zapytała któregoś wieczoru, nie podnosząc wzroku znad telefonu.

– A nie ustalaliśmy, że będą eukaliptusy? – odparłem, nie odrywając wzroku znad monitora.

– Ustalaliśmy, ale… teraz myślę, że mogą być zbyt ciężkie. Może coś lżejszego, bardziej radosnego?

– Jak chcesz. I tak się na tym nie znam.

– No właśnie – mruknęła i westchnęła tak, jakby dźwigała wszystko sama.

Ostatnio coraz częściej czułem, że jestem bardziej obserwatorem niż uczestnikiem własnego życia. A teraz zbliżał się mój wieczór kawalerski. Jedyny moment, kiedy mogłem odciąć się od tej całej farsy.

Chciałem odreagować

Spotkaliśmy się w barze, który polecił Paweł – mój świadek i kolega z pracy. Klimatyczne miejsce z ciemnym drewnem, niskim światłem i przyzwoitą kartą whisky. Przyszli wszyscy, którzy mieli przyjść. Paweł, Grzesiek, Jarek, nawet Maciek, którego nie widziałem od miesięcy. Mówili, że to ma być wieczór pożegnania z wolnością, ale dla mnie to raczej była okazja, żeby na chwilę przestać udawać.

Piłem szybciej, niż powinienem. Już po drugim drinku czułem, że puszczają mi hamulce. Kiedy Paweł zaproponował przenieść się do klubu na drugim końcu miasta, tylko skinąłem głową. Wsiadaliśmy do taksówek, śmiejąc się jak dzieci. Kiedy ostatni raz tak się śmiałem? Nie pamiętałem.

Klub był głośny, przepełniony, z ciężką muzyką i kobietami, które wyglądały, jakby przyszły tu tylko po to, żeby się komuś spodobać. Zgubiłem chłopaków po dziesięciu minutach. Snuli się gdzieś między parkietem a barem, a ja stałem przy ladzie i sączyłem kolejnego drinka. I wtedy ją zauważyłem.

Zapomniałem się

Miała rude włosy spięte niedbale w kucyk, kolczyki w kształcie księżyców i bluzkę z dekoltem, który zdradzał więcej niż wypadało. Była barmanką. Zauważyła mnie, uśmiechnęła się i podeszła.

– Sam? – zapytała.

– Chyba tak to teraz wygląda – odpowiedziałem, próbując nie wyjść na ponurego.

– Co podać?

– Coś mocnego. Coś, co sprawi, że zapomnę, po co tu przyszedłem.

– No to chyba potrzebujesz czegoś lepszego niż whisky – zażartowała i zaczęła mieszać drinka.

Obserwowałem jej ruchy, a ona, jakby mimochodem, co chwilę rzucała mi spojrzenia. Nie pamiętam, jak długo rozmawialiśmy. Wiem, że po drugim drinku przestałem mówić, że jestem zaręczony. Po trzecim złapałem się na tym, że zbyt długo patrzę na jej usta. W pewnym momencie przysunęła się bliżej i zapytała:

– A może potrzebujesz towarzystwa poza pracą?

To był moment

Kiwnąłem głową. Wyszliśmy tylnym wyjściem. Szliśmy kilka przecznic, ona prowadziła. W jednym z tych starych budynków na Żoliborzu wynajmowała mieszkanie. Weszliśmy, zamknęła drzwi. Potem wszystko stało się szybko.

Rano obudziłem się w obcym łóżku, z głową ciężką jak głaz. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jestem. Dopiero kiedy obok mnie poruszyła się naga kobieta, przypomniałem sobie wszystko. Czułem, jak narasta we mnie panika, obrzydzenie, złość. Przede wszystkim na siebie. Ubierałem się w milczeniu. Nie zapytała o nic. Chyba była do tego przyzwyczajona.

Wyszedłem, nie mówiąc słowa. Szedłem bez celu, próbując poukładać w głowie to, co się wydarzyło. Powinienem był wrócić do domu, zadzwonić do Julii, powiedzieć jej prawdę. Ale nie potrafiłem. Zamiast tego stanąłem przy kiosku, kupiłem wodę i gazetę, jakby miało to cokolwiek naprawić.

Było mi głupio

Wieczorem wróciłem do mieszkania.

– Jak było? – zapytała Julia.

– Spokojnie. Kilka drinków, nic wielkiego.

Uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek. Przytuliła się, jakby nic się nie stało. A ja stałem sztywno, z poczuciem, że pierwszy raz w życiu naprawdę zawiodłem. Nie ją, ale siebie.

Od poniedziałku wszystko wyglądało tak, jak powinno. Praca, raporty, spotkania, rozmowy z Julią o drobiazgach. Udawałem, że nic się nie stało, a ona – że wszystko gra. Wspólnie przeglądaliśmy listę utworów na pierwszy taniec, zastanawialiśmy się nad winietkami na stoły. Julia była zaangażowana, uśmiechnięta, czasem aż przesadnie serdeczna. Jakby rekompensowała coś, czego nie rozumiałem.

Z każdym dniem czułem się gorzej. Zdrada wisiała nade mną jak cień. W nocy leżałem nieruchomo, z zamkniętymi oczami, licząc oddechy, by nie myśleć o tym, co zrobiłem. W ciągu dnia kontrolowałem się obsesyjnie – każde słowo, każdy gest, żeby nie zdradzić niczego. Ale było coś jeszcze.

Była inna

Julia zaczęła dziwnie się zachowywać. Czasem, gdy mówiłem, uciekała wzrokiem. Zdarzało się, że znikała wieczorami na pilates i wracała spóźniona, rozbawiona. Kilka razy złapałem ją na tym, że natychmiast chowała telefon, gdy wchodziłem do pokoju.

– Wszystko w porządku? – zapytałem któregoś wieczoru przy kolacji.

– Jasne. Czemu pytasz?

– Wydajesz się… rozkojarzona.

– Przysięga, że to przez ten ślub. Stres mnie zjada. Ty się w ogóle nie stresujesz?

– Nie.

Uśmiechnęła się, ale nie przekonująco. I znów spojrzała na telefon. A ja zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem jedynym draniem w tym związku.

Nic nie podejrzewałem

Zdarzyło się to w środę. Spotkałem się z Grześkiem na lunchu, ot tak, luźna rozmowa, oderwanie się od przygotowań do ślubu. Rozmawialiśmy o pracy, serialach, a potem Grzesiek rzucił:

– Wiesz, widziałem Julię ostatnio. W Galerii Mokotów. Z… Rafałem, twoim kolegą z działu. Trzymali się dość blisko, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Przez chwilę myślałem, że źle usłyszałem.

– Jesteś pewien?

– No chyba że ma sobowtóra. Siedzieli razem w kawiarni, nachyleni nad telefonem, śmiali się. Wyglądali jak para.

Nie odpowiedziałem. Wróciłem do biura, ale nie byłem w stanie zrobić nic przez resztę dnia. Po pracy czekałem, aż Julia wróci. Siedziałem w kuchni, patrząc na drzwi. Gdy weszła, zapytałem od razu, bez wstępu:

– Spotykasz się z Rafałem?

Nie wyparła się

Zamarła. Potem usiadła naprzeciw mnie i przez chwilę nie mówiła nic.

– Nie… To znaczy rozmawiamy dużo. Pisałam z nim… Ale tylko dlatego, że on mnie rozumie.

– Od kiedy?

– Kilka miesięcy.

Skinąłem głową. Nie dopytywałem. Siedziałem, słuchając w milczeniu jej wyjaśnień o tym, że była zagubiona, że nie miała złych intencji. To była tylko bliskość, której jej brakowało. Emocjonalna więź. Wyszeptałem tylko:

– Dobrze, że zdążyłem też popełnić swój błąd.

A potem wstałem i poszedłem do sypialni. I po raz pierwszy od dawna zasnąłem spokojnie.

Zrozumiałem coś

Nie czułem złości. Nie miałem w sobie potrzeby konfrontacji. Zastanawiałem się, czym jest zdrada. Czy to, co zrobiła Julia – te rozmowy, bliskość, szukanie zrozumienia u innego mężczyzny – było mniej dotkliwe niż to, co zrobiłem ja? Ona mnie nie dotknęła, nie pocałowała nikogo innego, ale… nie była przy mnie. Nie rozmawiała ze mną tak, jak z nim. Ja z kolei zdradziłem fizycznie, ale bez głębi, bez myśli. Chciałem zapomnieć, uciec, przestać czuć się w pułapce.

To była równowaga. Nasze błędy ważyły tyle samo, choć wyglądały inaczej.

Wtedy zrozumiałem, że oboje byliśmy nie do końca gotowi na ten ślub. Oboje chcieliśmy wierzyć, że jesteśmy, ale to nie wystarczyło. Półprawdy, przemilczenia, brak odwagi – wszystko składało się na decyzję, której nie potrafiliśmy już cofnąć, ale jeszcze mogliśmy jej nie dokończyć.

Michał, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama