„Na mikołajki w pracy kupiłam byle jaki prezent. Nie sądziłam, że ktoś to odbierze jako wyczekiwany znak od losu”
„Spotkaliśmy się w sobotę, tuż po szesnastej. Było już ciemno, ale miasto tętniło życiem. Jarmark świąteczny rozlał się po rynku jak rozświetlona pajęczyna – kramy, kolędy, migające światełka, zapach przypraw”.

Zawsze uważałam, że korporacyjne ciepło kończy się na grzaniu lanczu w firmowej mikrofali. Reszta to teatr – uśmiechy, small talki, świąteczne mailingi z życzeniami pisanymi przez copywriterów. A grudzień? Grudzień był kulminacją tego festiwalu sztuczności. Dekoracje z plastiku, spotkania opłatkowe z cateringiem i obowiązkowe „Secret Santa”.
Nie lubiłam tego
– Kogo wylosowałaś? – zapytała Agata, siadając przy moim biurku. – Tylko nie mów, że znowu Ankę z HR, bo wtedy będziesz musiała dać jej coś bez duszy, jak powerbank.
– Gorzej – westchnęłam. – Michała z IT.
– Serio? Z IT? Oni w ogóle mówią po ludzku?
Wzruszyłam ramionami. Nawet nie byłam pewna, czy Michał to ten wysoki z brodą, czy może ten cichy, który zawsze nosi kaptur. Widziałam go może raz, przemykającego po open space jak cień. W skrzynce miałam od niego może trzy maile przez cały rok – wszystkie zaczynały się od „w załączeniu przesyłam” i kończyły „pozdrawiam”.
– Kupię coś neutralnego. Może kubek, wszyscy piją kawę.
– Albo termos z napisem „mam wywalone” – zaproponowała Agata. – Albo zestaw: kubek i melisa. Tak na smutne korpo-dni.
Uśmiechnęłam się. Z ironicznym prezentem łatwiej mi było znieść całą tę żenującą akcję, wyszukałam więc w necie kubek z napisem: „Lubię ludzi… gdy śpią”. Pomyślałam, że nawet jeśli Michał okaże się kompletnym nudziarzem, to chociaż ja się pośmieję, wręczając mu ten sarkazm w porcelanie.
Nie byłam pomysłowa
W dzień rozdania prezentów panowała u nas ta dziwna, sztuczna ekscytacja. Ludzie udawali zaskoczenie, śmiali się trochę za głośno, robili zdjęcia, jakby właśnie wydarzyło się coś naprawdę wartego zapamiętania. Przeszłam przez to jak zawsze – z kamienną twarzą i grzecznym uśmiechem. Mój pakunek trafił do adresata w biało-złotym papierze.
– Dla ciebie – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
Spojrzał najpierw na prezent, potem na mnie. Odebrał go ostrożnie, jakby nie wiedział, czego się spodziewać. Rozwinął papier, zerknął na zawartość, uniósł brwi i po chwili coś, co wyglądało na uśmiech, przemknęło mu przez twarz.
– Dzięki… – powiedział cicho. – Ten napis mówi wszystko.
– Trafiony, co? – odpowiedziałam odruchowo, z ironią, choć już żałowałam, że odezwałam się w ogóle.
– Zdecydowanie – kiwnął głową. – Lubię ludzi z dystansem.
Potem wrócił do siebie, jakby nic się nie stało, a ja przez resztę dnia nie mogłam się skupić. Coś w jego tonie – spokojnym, niemęczącym, niepróbującym być zabawnym na siłę – siedziało mi w głowie. Nie próbował mnie zagadać, nie rzucił żadnym suchym żartem i nie przymilał się.
Zaskoczył mnie
Wróciłam do siebie, jakbym właśnie odbyła krótką rozmowę, która miała nic nie znaczyć, a jednak zostawiła po sobie ślad. Jak wiadomość, którą się przypadkiem odczytało, a później myśli się o niej przez pół dnia. Zaczęłam się zastanawiać, że może nie był aż taki zły, jak mi się wydawało?
Minął tydzień. Święta zbliżały się szybko, a w firmie panował ten specyficzny pół-luz: ludzie niby pracowali, ale częściej stali w kuchni, przeglądali oferty last minute albo debatowali, czy do karpia pasuje lepiej czerwone wino, czy może jednak białe. Ja robiłam swoje, trzymając się z boku. Nie potrzebowałam udawać, że święta mnie cieszą. Nikt nie pytał, co planuję, a ja nie pytałam nikogo.
Pewnego popołudnia, tuż po lunchu, kiedy kończyłam raport dla szefa, usłyszałam ciche pukanie w bok mojego biurka. Podniosłam głowę. Michał stał z dwoma papierowymi kubkami w dłoniach.
– Jedna bez mleka. Pamiętałem – powiedział, podając mi jedną z kaw. – Za ten prezent. Serio, codziennie mi przypomina, że ktoś mnie tu zauważył.
Wzięłam kubek, zaskoczona tak bardzo, że przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Nie musiałeś… – wymamrotałam w końcu. – Ale dziękuję.
– Pomyślałem – mówił dalej – że może miałabyś ochotę się wyrwać. Jarmark świąteczny, grzaniec, jakieś lampki, może gofry. Bez żadnej presji. Po prostu… oddech.
Zgodziłam się
Patrzyłam na niego, szukając w jego twarzy żartu, ukrytej intencji, jakiegoś „ale”. Nic. Spokojny ton, prosty przekaz, taki sam, jak wtedy w Mikołajki.
– To zaproszenie? – zapytałam, unosząc brwi.
– To propozycja – odpowiedział. – Bez haczyków.
Zgodziłam się, sama nie wiem dlaczego. Może dla świętego spokoju, może z ciekawości, a może po prostu chciałam zobaczyć, co się stanie, jeśli dam mu szansę.
Spotkaliśmy się w sobotę, tuż po szesnastej. Było już ciemno, ale miasto tętniło życiem. Jarmark świąteczny rozlał się po rynku jak rozświetlona pajęczyna – kramy, kolędy, migające światełka, zapach przypraw i grzańca. Nie byłam tu od lat. Zawsze omijałam takie miejsca szerokim łukiem, z przekonaniem, że nie są dla mnie.
Michał przyszedł punktualnie. Miał na sobie ciemny płaszcz i wełnianą czapkę, spod której wystawały potargane włosy. Uśmiechnął się, widząc mnie. Taki zwykły uśmiech – ani głupi, ani wymuszony.
– Gotowa? – zapytał.
– Nie wiem. Ty prowadzisz.
Nie znałam go
Ruszyliśmy między budkami. Nie było niezręcznie, nie musieliśmy się silić na rozmowę. Mijaliśmy ludzi z kubkami, dzieciaki z czerwonymi rogami renifera na czapkach, pary trzymające się za ręce. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się przy stoisku z gorącą czekoladą. Michał wziął dwie.
– Trochę to wszystko kiczowate, co? – rzuciłam, patrząc na wielką choinkę, która co minutę zmieniała kolor.
– Bardzo – przytaknął. – Ale czasem ten kicz trochę rozgrzewa. Tak jak teraz.
Szliśmy dalej, aż zatrzymaliśmy się przy karuzeli, takiej starej, drewnianej, która wyglądała jak wyjęta z innej epoki. Zamiast mówić, staliśmy w ciszy i patrzyliśmy, jak kręci się powoli, dzieci śmieją się, a świat na chwilę zwalnia.
– Czasem myślę, że w tym całym chaosie ktoś musi po prostu być cicho i słuchać – odezwał się nagle. – Ty też chyba to umiesz.
– Nie jestem pewna – odpowiedziałam po chwili. – Zwykle wszystko analizuję, zanim coś poczuję.
– Ale czujesz?
Chciałam odpowiedzieć, ale słowa nie przychodziły. W zamian po prostu spojrzałam na niego i nagle przestało mi przeszkadzać, że wokół grają kolędy. Nie chciałam, żeby ten spacer się kończył.
Myślałam o nim
A potem przyszła noc i oczywiście wtedy wszystko zaczęłam analizować. Leżałam na plecach, patrzyłam w sufit i układałam w głowie wiadomość. Jedną, drugą, trzecią. Pisałam, kasowałam, poprawiałam. Zaczynałam od „dziękuję za dzisiaj”, kończyłam na „mam nadzieję, że nie żałujesz”. Nic nie brzmiało naturalnie. Wszystko było za bardzo, za szybko, za potrzebnie.
Zasnęłam późno i obudziłam się za wcześnie. W pracy zalała mnie codzienność: prezentacja dla działu sprzedaży, poprawki do kampanii noworocznej, nowa dostawa słodyczy do kuchni, którą Agata skomentowała słowami: „teraz to się na pewno wszyscy zapchamy, żeby nie myśleć o życiu”.
Kiedy wracałam z kuchni, zerkałam na biurko Michała. Siedział, pracował. Kubek, który ode mnie dostał, stał tam, jakby zawsze należał do tego miejsca.
Wtedy właśnie telefon zawibrował w kieszeni: „Dzięki za sobotę. Było lepiej niż się spodziewałem”. Uśmiechnęłam się, bez sarkazmu, bez zaciśniętych zębów. Może nic z tego nie wyniknie, może jutro znowu przejdziemy obok siebie jak obcy, ale tamten spacer sprawił mi przyjemność. I, co ważniejsze, nie chciałam tego stłumić.
Ola, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wynajęłam pokój w mieszkaniu, w którym już ktoś pomieszkiwał. Mój przymusowy współlokator okazał się darem z nieba”
- „Mój eks zjawił się przed świętami i obiecywał mi gwiazdkę z nieba. Na własne życzenie wpakowałam się w bagno”
- „Płakałam, gdy dzieci pisały listy do świętego Mikołaja. Nie wiem, czy w grudniu wystarczy nam na chleb”

