„Na mikołajki pojechaliśmy ze znajomymi w Tatry na narty. Z zaśnieżonego stoku zjechałam prosto w ramiona miłości”
„Już po pierwszym zakręcie poczułam, że coś jest nie tak. Stok zrobił się stromy, śnieg twardy, a ja zaczęłam przyspieszać. Nogi mi drżały, ręce się ślizgały na kijkach. Próbowałam hamować, skręcić, ale narty nie słuchały”.

Na mikołajkowy wyjazd w góry pojechałam z paczką znajomych z pracy. W teorii – super: śnieg, śmiechy, selfie na stoku, wieczorne winko przy kominku. W praktyce? No cóż, większość z nich znała się już dobrze, rzucali wewnętrznymi żartami jak śnieżkami, a ja uśmiechałam się z opóźnieniem, próbując nadążyć. Czasem czułam się, jakbym oglądała film bez napisów. Fajni ludzie, tylko nie dla mnie.
Pojechałam z nimi
Na nartach jeździłam, bo wszyscy jeździli. Nie, żeby mnie to kręciło. Zjeżdżanie z góry po zamarzniętym śniegu na dwóch cienkich deskach to nie jest moje naturalne środowisko, ale chciałam być częścią grupy. Chciałam pokazać, że umiem, że nie jestem tylko tą miłą Anią z HR-u.
I tak, ostatniego dnia byłam już zmęczona. Nogi miałam jak z waty, ręce nie słuchały, a w głowie tylko jedna myśl: Jeszcze jeden zjazd. Udowodnij sobie, że potrafisz. Nie wiem, co ja sobie myślałam. Że nagle zamienię się w olimpijkę? Że zjadę jak z klipu Red Bulla, tylko w różowej kurtce?
To miał być mój ostatni zjazd. Powiedziałam sobie, że dam radę, że zjadę sama, bez asekuracji. Reszta grupy poleciała w swoją stronę, rozproszyli się jak zwykle – nie wiem, czy ktoś zauważył, że zostałam z tyłu. Spojrzałam na tabliczkę przy rozwidleniu tras. Była czerwona i czarna. Czerwona prowadziła przez las, bardziej w lewo, czarna wyglądała na krótszą. Pomyślałam, że szybciej będę na dole, że sobie poradzę. Skręciłam w prawo.
Już po pierwszym zakręcie poczułam, że coś jest nie tak. Stok zrobił się stromy, śnieg twardy, a ja zaczęłam przyspieszać. Nogi mi drżały, ręce się ślizgały na kijkach. Próbowałam hamować, skręcić, ale narty nie słuchały. Serce waliło jak oszalałe. Zatrzymałam się przy jakimś płocie z siatki, z trudem łapiąc oddech.
Nie radziłam sobie
Stałam tak chwilę, próbując zapanować nad drżeniem mięśni. Kiedy spojrzałam w dół, zobaczyłam kolejny ostry spadek. Kilka osób mijało mnie bokiem, niektórzy w pozie idealnej, jak z plakatu szkółki narciarskiej. Nikt nie zwolnił, nikt nie zapytał, czy wszystko w porządku. Rozejrzałam się. Ani jednego znajomego kasku, ani jednej twarzy, którą znałam. Tylko biało, stromo i cicho.
– Super, po prostu super – powiedziałam pod nosem. – Zgubiłam się. Brawo, Ania. Może jeszcze się połamię do kompletu?
Wtedy zauważyłam faceta, który zjeżdżał spokojnie, bez pośpiechu. Czerwony uniform, kask, gogle zsunięte na czoło. Zatrzymał się kawałek ode mnie, jakby wyczuł, że coś jest nie tak.
– Wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy?
Jego głos był spokojny, bez pośpiechu, bez nerwów. Spojrzałam na niego, niepewna, co powiedzieć. W gardle miałam sucho, jakbym całą drogę biegła, a nie zjeżdżała.
– Tak… chyba tak. Zjechałam tu przez pomyłkę. Nie dam rady stąd zjechać sama.
– Spokojnie. Mamy czas. Zrobimy to razem.
Nie wiem, co było w jego tonie, ale pierwszy raz tego dnia poczułam, że mogę komuś zaufać.
Pomógł mi
Zsunęłam się kilka metrów niżej, próbując naśladować to, co mi pokazywał. Co chwilę się zatrzymywaliśmy. Tłumaczył, jak ustawić narty, jak skręcać. Nie popędzał mnie, nie oceniał. Mówił rzeczy, które powinnam wiedzieć od dawna, ale nikt nigdy nie tłumaczył ich tak spokojnie.
Z czasem zaczęłam czuć, że znowu oddycham. Każdy ruch był powolny, ale pewniejszy. Patrzył, jak jeżdżę, komentował cicho, a między wskazówkami wrzucał kilka słów żartu. Uśmiechnęłam się pierwszy raz od rana. Kiedy wreszcie dotarliśmy na dół, byłam wykończona, ale nie bałam się już. Odpięłam narty i spojrzałam na niego, próbując coś powiedzieć. On tylko uśmiechnął się i zapytał:
– Kawa czy grzaniec? Obie rzeczy leczą stres.
– Grzaniec. Zdecydowanie – odpowiedziałam bez zastanowienia. Nogi miałam jak z waty, ręce drżały mi jeszcze od wysiłku, ale kiedy spojrzał na mnie z uśmiechem, zrobiło mi się ciepło w środku. I to nie od ruchu.
Wpadł mi w oko
Usiedliśmy przy drewnianym stole pod daszkiem obok baru. Płonęło w kominku, pachniało dymem i czymś słodkim. Wokół kręcili się narciarze, dzieci piszczały, ktoś śmiał się głośno, ale wszystko to było jak tło, nieistotne. Liczyło się tylko to, że siedziałam tu z nim, z twarzą zaróżowioną od zimna i emocji.
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytał raz jeszcze, stawiając przede mną kubek z gorącym, parującym winem.
– Już tak. Dzięki tobie.
Nie odpowiedział od razu. Upił łyk i patrzył na mnie ponad krawędzią kubka. Czułam, że mnie obserwuje, ale nie w sposób nachalny. Raczej jakby coś sprawdzał. Jakbym była zagadką, której jeszcze nie do końca rozgryzł.
– Wiesz, jeżdżę ze znajomymi, ale to nie do końca mój świat – powiedziałam, patrząc w ogień. – Wszyscy tacy pewni siebie, szybcy, śmieją się, ścigają. A ja po prostu nie chciałam siedzieć sama w pensjonacie.
– I co? Opłacało się?
Spojrzałam na niego. Też miał zaróżowione policzki, odrobinę potargane włosy od czapki. Wyglądał jak ktoś, kto czuje się dobrze w każdej sytuacji. Zazdrościłam mu tej pewności, a jednocześnie nie chciałam, żeby ten moment się kończył.
– Gdybym nie zgubiła trasy, to byśmy się nie spotkali – powiedziałam z półuśmiechem.
– Może miałaś po prostu zgubić trasę, żeby trafić na mnie?
Czułam, że było warto
Zamrugałam, zaskoczona.
– Tandetne – powiedziałam, ale uśmiechnęłam się szeroko. – Ale działa.
Zaśmiał się, ciepło, prawdziwie. W tym śmiechu nie było nic z tego chłodnego dystansu, który tak często czuję u ludzi. Był bezpośredni, może trochę zbyt pewny siebie, ale nie przesadzony.
– Mam na imię Kuba – powiedział po chwili. – Jeżdżę tu jako instruktor od pięciu sezonów, ale dziś pierwszy raz chciało mi się zostać przy kimś dłużej niż pięć minut.
– Ania. Jeżdżę tylko wtedy, kiedy muszę, ale dziś… było warto.
Siedzieliśmy jeszcze dłuższą chwilę, nie rozmawiając zbyt wiele. On patrzył gdzieś przed siebie, ja raz po raz zerkałam na jego dłoń leżącą na stole. Wystarczyło, żeby się poruszył, a moje serce natychmiast przyspieszało. Gdyby w tamtym momencie złapał mnie za rękę, nie uciekłabym. I chyba o tym wiedział.
– Wiesz, że jesteś odważna? – zapytał nagle.
– Odważna? Ja? Chciałam uciekać jak mała dziewczynka.
– I nie uciekłaś. To się liczy.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć – może nie musiałam? Bo nagle coś się zmieniło. Może to był dźwięk drewna trzaskającego w ogniu, może spojrzenie, które zatrzymało się na moich ustach. Zrobiło się gęsto, miękko i dziwnie lekko zarazem. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że coś się zaczyna, że to nie był zwykły zjazd ani zwykłe spotkanie.
Byłam oszołomiona
Wróciłam do pensjonatu, ale nikt nie zapytał, gdzie byłam tak długo. Rozmawiali, śmiali się, ktoś opowiadał żart, ktoś inny przeglądał zdjęcia ze stoku. Nikt nie zauważył, że zniknęłam na prawie cztery godziny. Nikt nie zauważył, że wróciłam inna.
Przeszłam obok nich, rzucając tylko krótkie „hej” i zamknęłam się w swoim pokoju. Oparłam się o drzwi. Cisza, w końcu cisza. Wyciągnęłam telefon, otworzyłam wiadomości. Znalazłam jego numer i napisałam: „Dziękuję za dziś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła”. Przeczytałam to dwa razy i zamiast wysłać, skasowałam tekst. Ekran znowu był pusty.
Może to był tylko moment, może nie miało to żadnego znaczenia, ale nie chciałam, żeby zniknęło tak po prostu. Położyłam się na łóżku, patrząc przez okno na padający śnieg i myślałam tylko o jednym: chcę, żeby miało. Rano spakowałam się bez pośpiechu. Śnieg ciągle padał, gęsty i cichy, jakby chciał nas zatrzymać. Torba była już zamknięta, ale ja wciąż siedziałam na brzegu łóżka, patrząc przez okno. Byłam gotowa, ale coś kazało mi jeszcze nie schodzić na dół.
Musiałam wyjechać
Zeszłam w końcu do wypożyczalni oddać sprzęt. Weszłam i od razu go zobaczyłam. Stał odwrócony, rozmawiał z kimś, ale kiedy mnie zauważył, przerwał. Uśmiechnął się tak, jakby się mnie spodziewał. Jakby wiedział, że przyjdę.
– Dobrze się spało? – zapytał.
– Pierwszy raz spokojnie od dawna – odpowiedziałam.
Przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie. Nie wiedziałam, co powiedzieć dalej, więc zrobiłam krok w bok, jakbym miała już odejść, ale on wtedy zapytał:
– Może kiedyś się jeszcze zgubisz?
– A ty znowu się znajdziesz obok?
Uśmiechnął się szerzej i skinął głową.
– Zawsze kończę zmianę o tej samej porze.
Nie było obietnic, ale w jego spojrzeniu było coś, czego brakowało mi przez cały ten wyjazd: pewność, spokój, zainteresowanie, które nie znikało po kilku minutach rozmowy. Wyszłam z wypożyczalni z uczuciem, że coś się naprawdę zaczęło.
Ania, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Spanikowałam, gdy zatrzasnęły mi się drzwi do mojego mieszkania. Uczynny sąsiad dał mi coś więcej niż tylko pomocną dłoń”
- „Podczas mycia okien na Święta zobaczyłam coś, czego nie powinnam. W tym roku zamiast kolęd wysłucham tłumaczeń męża”
- „Wszyscy zawsze mogli na mnie liczyć. Kiedy sam potrzebowałem pomocy, nagle nie miałem kogo o nią poprosić”

