Reklama

Budzik zadzwonił o 5:45, jak co dzień. Zanim jeszcze zdążył się rozkręcić na dobre, wcisnęłam „drzemkę” i jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w ciemny sufit. Obok mnie spał Marek, mój mąż. Oddychał spokojnie, ramieniem przygniatając poduszkę. Odwróciłam głowę w drugą stronę — na podłodze w dziecięcym pokoju leżały porozrzucane puzzle, a z łazienki dobiegał szum pralki, którą nastawiłam jeszcze wieczorem. Rutyna, powtarzalność.

Jestem Ola. Mam trzydzieści kilka lat, dwójkę dzieci, męża i etat w korporacji, który miał być „na chwilę”, ale został na dłużej. Kocham swoje dzieci, naprawdę. Tylko czasem mam wrażenie, że tonę. W obowiązkach, oczekiwaniach, niedopitych kawach i nieprzespanych nocach. Marek się stara — odbiera dzieci z przedszkola, gotuje lepsze obiady niż ja, ale nie rozumie, że moje zmęczenie to coś więcej niż tylko brak snu. To zmęczenie byciem żoną. Byciem sobą.

Kilka dni temu zaczęłam się dziwnie czuć. Najpierw myślałam, że to przez stres albo przesilenie. Nie chciałam panikować. Zignorowałam to, ale dziś, w mikołajki, postanowiłam to sprawdzić. Wstałam po cichu, jeszcze zanim dzieci się obudziły. W kuchni, w półmroku, z kubkiem letniej herbaty w dłoni, spojrzałam na test. Dwie kreski. Ogłuszającą ciszę przerwał głos Marka z drugiego pokoju:

– Ooo, gdzie są te papierowe mikołaje? Chyba były w szafie! – śmiał się do dzieci, które właśnie zaczynały dzień od wyciągania prezentów.

A ja siedziałam z testem ciążowym w dłoni, z przerażeniem w oczach. Bo przecież Marek nie może być ojcem tego dziecka. To się zdarzyło tylko jeden raz po firmowej imprezie. W biurze, z Kacprem. I nagle wszystko we mnie zamarło.

Poczułam się samotna

Siedziałam przy stole z testem w dłoni. Patrzyłam na te dwie różowe kreski i nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Nie płakałam. Nawet nie potrafiłam się rozpłakać. Miałam w sobie coś, co było gorsze niż rozpacz — kompletny bezruch. Jakby całe moje ciało postanowiło udawać, że nic się nie stało, że to się nie wydarzyło naprawdę.

Próbowałam sobie przypomnieć, jak to się zaczęło. Kacper, noc po imprezie firmowej. Zostaliśmy w biurze ostatni, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, potem wypiliśmy jeszcze po kieliszku, a potem... Już wtedy wiedziałam, że to nie ma żadnego sensu. Nic do niego nie czułam. Nie był nawet szczególnie czarujący. Po prostu... chciałam poczuć się kimś więcej niż tylko matką i żoną. Choć przez chwilę. Tylko że ta chwila właśnie miała swoje konsekwencje.

W drugim pokoju Marek rozkładał mikołajkowe prezenty.

– Chodźcie, dzieciaki, zobaczcie, co tu mamy! – wołał z entuzjazmem.

Usłyszałam tupot bosych stópek na panelach i pisk radości.

– Ojej, ja mam kredki! I zeszyt z koniem! – krzyknęła nasza córka.

– A ja mam traktor! Zielony! – dodał syn, a Marek śmiał się razem z nimi.

Ten głos radości był jak echo z innego świata, świata, w którym jeszcze przed chwilą żyłam. Wszystko było tam poukładane, przewidywalne, nawet jeśli czasem męczące. A teraz ten świat nagle się oddalił, jakby przestał mnie dotyczyć. Marek wszedł do kuchni, niosąc pudełko z jakimiś ozdobami.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz blado – powiedział i spojrzał na mnie z troską.

Schowałam test pod blatem, zanim zdążył cokolwiek zauważyć.

– Nie spałam najlepiej – odpowiedziałam chłodno, zbyt szybko, zbyt automatycznie.

Zamilkł, jakby wyczuł, że coś jest nie tak. Ale po chwili tylko skinął głową i wrócił do dzieci. Zostałam sama. Siedziałam dalej, zaciskając dłoń na teście i czując, jak narasta we mnie coś, czego nie potrafiłam jeszcze nazwać. Nie wiedziałam, co mam zrobić, do kogo się zwrócić, komu zaufać. W tej jednej chwili czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie chciałam nikomu powiedzieć

W pracy starałam się funkcjonować normalnie, jakby nic się nie zmieniło. Przechodziłam od zadania do zadania, rozmawiałam z ludźmi, nawet się uśmiechałam, ale cały czas w głowie miałam jedną myśl. Jak bardzo musiałam się zgubić, skoro dopuściłam do tamtej nocy.

Kacper siedział kilka biurek dalej. Jak zwykle ubrany w za ciasną koszulę, z lekko rozczochraną grzywką i tym swoim uśmieszkiem, który nie wiadomo, czy miał być zalotny, czy po prostu bezczelny. Unikałam jego wzroku, ale nie sposób było go całkowicie zignorować. Wiedział, że coś się dzieje — widziałam to w jego spojrzeniu, gdy przechodził obok kuchni i zatrzymał się przy ekspresie.

Dobrze się wtedy bawiliśmy – rzucił półgłosem, odwracając się do mnie bokiem.

Stałam przy lodówce, próbując wyjąć mleko, ale ręka mi zadrżała. Z trudem utrzymałam karton, zanim wypadł mi z dłoni.

– Nie powinniśmy byli... – zaczęłam i urwałam.

– Spokojnie. Nic się nie stało – odpowiedział, jakby mówił o rozlanej kawie, a nie o sytuacji, która mogła zrujnować moje życie.

To był dokładnie jego styl. Zbyć wszystko lekko, z udawaną nonszalancją. Pewnie nawet nie przyszło mu do głowy, że coś takiego mogło mieć konsekwencje. Nie powiedziałam mu wtedy nic więcej. Odwróciłam się i wyszłam z kuchni, zostawiając go z jego beztroską. Cały dzień myślałam o tym, co mam zrobić. Powiedzieć mu? Po co? Nie oczekiwałam, że się tym przejmie. Nie chciałam, żeby Marek się dowiedział. To by go zniszczyło. A może mnie bardziej?

W drodze do domu jechałam autobusem w tłumie ludzi, słuchając ich rozmów, patrząc na ich zwyczajne, spokojne twarze. Nikt nie wiedział, co działo się we mnie. Trzymałam ręce splecione na brzuchu, jakby miały mnie ochronić przed światem. Albo odwrotnie — świat przede mną.

Długo tak nie pociągnę

Wieczorem przygotowałam kolację jak zawsze. Pierogi z serem, ulubione dziecięce danie. Próbowałam się skupić na gotowaniu, na czymkolwiek, co pozwoliłoby mi nie myśleć o tym, co noszę w sobie. Ale ręce same drżały, a głowa była jak z waty. Oczy miałam suche, jakbym od tygodni nie potrafiła płakać.

Mikołajkowy obiad miał być radosny. Marek udekorował stół papierowymi śnieżynkami, dzieci przyniosły z przedszkola zrobione przez siebie laurki. Było ciepło, gwarno, pachniało masłem i przyprawami. A ja czułam się tak potwornie daleko od tej sceny. Siedziałam przy stole i tylko od czasu do czasu podnosiłam wzrok, żeby przytaknąć dzieciom, gdy opowiadały, co dostali ich koledzy z grupy. Marek rzucał mi spojrzenia, coraz częściej i coraz bardziej niepewne. Znał mnie zbyt dobrze. Nie mógł nie zauważyć, że coś się dzieje.

– Jesteś jakaś nieobecna dzisiaj – powiedział, gdy dzieci zaczęły bawić się nowymi zabawkami na dywanie.

Wzruszyłam ramionami.

– Po prostu zmęczenie – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

Nie chcesz porozmawiać?

Zacisnęłam usta.

– Nie dziś, Marek.

Zamilkł. Wstał, pozbierał talerze i zaczął zmywać. Normalność. Cichy, łagodny mężczyzna, który nigdy nie zrobił mi krzywdy, który był przy mnie, kiedy przechodziłam trudne chwile po drugim porodzie, który zasypiał co noc z dłonią na moim biodrze. I teraz nie potrafiłam na niego spojrzeć. Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. Że ta cisza zacznie dusić. Ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz.

Musiałam komuś powiedzieć

Następnego dnia nie mogłam już dłużej tego w sobie trzymać. Musiałam powiedzieć to przynajmniej jednej osobie. Nie dlatego, że chciałam zrzucić odpowiedzialność. Po prostu musiałam wiedzieć, czy ktoś jeszcze, oprócz mnie, poczuje ciężar tego, co się stało. Wpadłam na Kacpra w firmowej kuchni. Był sam, parzył kawę. Weszłam bez słowa i zamknęłam za sobą drzwi. Odwrócił się, zaskoczony, ale chyba nie do końca, bo od razu zrobił tę swoją minę – udawanego luzu.

– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam, głośniej, niż chciałam.

– Jasne. O co chodzi?

Spojrzałam mu prosto w oczy. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W końcu powiedziałam:

Jestem w ciąży.

Jego brwi uniosły się nieznacznie, a ręka z filiżanką zamarła w połowie drogi.

– Co? Ola, nie… Czekaj. Jesteś pewna, że to moje?

Zacisnęłam zęby. Spodziewałam się tego pytania.

– Nie jestem. Ale to możliwe.

Kacper oparł się o blat, spojrzał gdzieś w bok, jakby liczył, że coś go wyratuje z tej rozmowy.

– Ja nie mogę teraz w to wchodzić. Mam swoje życie.

Skinęłam głową. Właśnie tego się spodziewałam. I właśnie to bolało najbardziej – ta obojętność. Ta łatwość, z jaką się wycofał.

– Nie oczekuję niczego. Chciałam, żebyś wiedział – powiedziałam spokojnie, ale głos mi zadrżał.

– Dobra... Dzięki, że mi powiedziałaś – odpowiedział, jakbyśmy właśnie załatwili sprawę zaległego raportu.

Wyszłam z kuchni i dopiero wtedy, w toalecie, oparłam się o ścianę i próbowałam uspokoić oddech. Z każdej strony byłam sama. Marek nic nie wiedział. Kacper się odciął. A ja nie miałam pojęcia, co dalej.

Chciałam się poczuć bezpieczna

Nie wytrzymałam. To wszystko zaczęło mnie zjadać od środka. Milczenie stawało się cięższe niż jakiekolwiek słowa, które mogłam powiedzieć. W nocy długo przewracałam się z boku na bok, nasłuchując oddechu Marka. Wiedziałam, że nie śpi. On też wiedział, że ja nie śpię. W końcu usiadłam na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Patrzyłam w ciemność, zanim zdobyłam się na odwagę.

– Marek… – wyszeptałam. – Ja nie wiem, czy jestem w stanie to wszystko dalej ciągnąć.

Usiadł, zaspany, ale czujny.

– Co się dzieje? Mów – powiedział cicho, ale stanowczo.

– Po prostu… wszystko mnie przerasta – głos mi się załamał.

Objął mnie ramieniem, przyciągnął do siebie. Trzymał mnie mocno, jak wtedy, gdy pierwszy raz wróciłam z pracy z płaczem po rozmowie z szefem. Jak wtedy, gdy nasze starsze dziecko miało atak duszności w środku nocy.

– Powiedz mi, o co chodzi. Cokolwiek to jest, przejdziemy przez to razem.

Nie odpowiedziałam, nie potrafiłam. Nie tej nocy, jeszcze nie. Ale wtuliłam się w niego i pozwoliłam sobie na to, czego nie umiałam zrobić od dłuższego czasu – rozpłakałam się. Wiedziałam, że to dopiero początek. Że ta rozmowa wróci, może jeszcze tej samej nocy, a może za kilka dni, a wtedy już będę musiała powiedzieć wszystko. Tylko jeszcze przez chwilę chciałam udawać, że jestem bezpieczna.

To będzie bolesna decyzja

Kilka dni później siedziałam w samochodzie zaparkowanym pod przychodnią. W rękach trzymałam kartkę z terminem badania prenatalnego. Umówiłam się sama, bez Marka, bez nikogo. Jeszcze nikomu nie powiedziałam, że byłam u lekarza, że już potwierdzono ciążę, że to nie tylko dwie kreski z porannego testu. To było realne. Już nie mogłam udawać.

Patrzyłam na szpitalną kartę, jakby miała mi powiedzieć, co mam robić. Powiedzieć Markowi, że jest ojcem? Nigdy nie zapyta. On mi wierzy, ufa, kocha. Zawsze był obok. Nawet kiedy nie miał pojęcia, że go zdradziłam. Czy byłby w stanie pokochać dziecko, które nie jest jego? Z drugiej strony była prawda. Gdybym mu powiedziała wszystko… Czy mógł mi wybaczyć? A może zniszczyłabym nasze życie, nasze dzieci, jego świat.

Nie miałam jeszcze odpowiedzi. W głowie wciąż panował chaos. Wiedziałam tylko jedno – od tej decyzji nie będzie odwrotu. Cokolwiek postanowię, coś stracę. Może Marka, może siebie, a może resztki złudzenia, że wszystko jeszcze się ułoży. Spojrzałam na zegarek. Do badania zostało piętnaście minut. Mogłam jeszcze zawrócić. Mogłam pojechać do pracy, do domu, gdziekolwiek. Ale nie ruszyłam się z miejsca.

Wcisnęłam gaz i ruszyłam przed siebie, nie wiedząc, dokąd tak naprawdę zmierzam.

Ola, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama