Reklama

Nigdy nie byłam zazdrośnicą. Nie należałam do tych kobiet, które przeszukują telefony mężów czy wypytują ich o każdą koleżankę z pracy. Z Filipem byliśmy razem już prawie dziesięć lat – wystarczająco długo, by ufać sobie bezgranicznie, a jednocześnie na tyle krótko, by wciąż cieszyć się sobą.

Zachowywał się dziwnie

W tym roku majówkę zaplanował mój mąż. „Survival z paczką znajomych” – tak to nazwał. Las, ognisko, spanie w namiotach. To miała być chwila oddechu od pracy, od obowiązków, od miejskiego chaosu. A przy okazji liczyłam, że coś się między nami poprawi, bo ostatnio byliśmy jakby obok – każde pochłonięte swoimi sprawami.

Zaskoczył mnie, kiedy powiedział, że będzie też jego koleżanka z dawnych lat.

– Wpadnie tylko na dwa dni – rzucił mimochodem.

Nie protestowałam. Dlaczego miałabym? To przecież tylko stara znajoma.

Ale kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam – wysoką, pewną siebie, z długimi tipsami i włosami jak u Barbie – coś we mnie zadrżało.

– Jola! – Filip podszedł do niej z szerokim uśmiechem. – No, w końcu!

Uścisnęli się czule. A ja stałam obok, z plecakiem w ręce i poczuciem, że coś w tej układance nie pasuje. I że tą zbędną częścią mogę być ja.

Już pierwszego dnia wyjazdu dało się wyczuć napięcie, chociaż wszyscy udawali, że jest luz i zabawa. Filip tryskał energią, jakby miał dwadzieścia lat, i prawie cały czas spędzał z Jolą. Najpierw razem rozstawiali namioty, nasz i jej, później rozpalali ognisko, a na koniec wciągnęli się w jakąś opowieść o wspólnych wyjazdach sprzed lat.

Czułam się nieswojo

Siedziałam obok, uśmiechałam się, ale miałam wrażenie, że jestem tylko przypadkową statystką w ich prywatnym przedstawieniu. Zaciskałam dłonie i udawałam, że wszystko jest w porządku.

Następnego dnia była gra terenowa. Losowo podzielono nas na drużyny. Oczywiście Filip i Jola trafili razem. Ja miałam do towarzystwa Adama i Magdę – sympatycznych ludzi, ale zupełnie bez polotu. Biegałam po lesie z mapą, rozglądałam się za kolejnymi punktami, ale co chwilę gdzieś w oddali słyszałam donośny śmiech Joli. Byli jak duet stworzony do wspólnej zabawy.

Po południu wróciliśmy do obozu. Ja byłam zmęczona, a Filip podekscytowany jak dzieciak. Opowiadał, jak Jola poślizgnęła się na mokrym konarze i wpadła w krzaki, a on próbował ją wyciągać. Nie patrzył na mnie, kiedy to mówił.

Wieczorem, kiedy usiedliśmy na chwilę sami, spróbowałam pociągnąć temat.

– Dobrze się bawiliście, co?

– No, świetnie się złożyło. Jola zna takie gry lepiej ode mnie – odpowiedział, jakby zupełnie nie zauważał podtekstu mojego pytania.

– A wy byliście kiedyś bliżej?

– Nie. Nigdy nie przekroczyliśmy tej granicy. Jakoś tak wyszło. Dziwne, co?

Posunął się za daleko

Ognisko miało być punktem kulminacyjnym wyjazdu. Ktoś włączył muzykę i leciały piosenki, które wszyscy znaliśmy. Siedzieliśmy na kłodach i kocach rozłożonych w półokręgu. Wszyscy byli już lekko podchmieleni.

Ja też sączyłam piwo, ale nie potrafiłam się rozluźnić. Filip usiadł z Jolą po drugiej stronie ogniska. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, ale po chwili zauważyłam, że ich kolana się stykają. Ona coś mówiła, on śmiał się.

Wstałam i usiadłam na skraju polany, niby żeby popatrzeć w las, ale tak naprawdę nie chciałam już na nich patrzeć. I wtedy usłyszałam słowa mojego męża. Wyraźnie, bo akurat śmiechy całej grupy na chwilę ucichły.

– Czasem żałuję, że wtedy się nie odważyłem – powiedział Filip.

Chciałam wierzyć, że to wyrwane z kontekstu i że mówił o czymś zupełnie innym, niż pomyślałam. Ale odpowiedź Joli nie pozostawiała wątpliwości.

– Ja też się czasem zastanawiam, co by było.

Miarka się przebrała

Wróciłam do namiotu. Przez chwilę leżałam nieruchomo, jakby mnie zamroziło. Ogień wciąż płonął, słychać było śmiechy, gitarę i brzęk butelek. Po pół godzinie wszedł Filip. Pachniał dymem i alkoholem.

– Hej, czemu tu siedzisz? – zapytał zaskoczony.

– Zrobiło mi się zimno.

– Coś się stało?

– Nie. Po prostu jestem zmęczona.

Chciał mnie objąć, ale odsunęłam się odruchowo. Milczał przez chwilę, a potem położył się obok i zaczął się rozbierać do śpiwora.

– Jutro wracamy, co? Fajnie było.

Nie odpowiedziałam.

Rano było cicho. Pakowaliśmy namioty w pośpiechu. Filip próbował coś mówić, ale odpowiadałam półsłówkami. Patrzył na mnie z niepokojem, ale nie pytał. Kiedy przyszło do podziału samochodów, zrobiłam coś, czego sama się po sobie nie spodziewałam.

– Jadę z Magdą i Łukaszem – oznajmiłam sucho.

Zamurowało go na chwilę, ale tylko skinął głową. Wiedziałam, że chce zapytać dlaczego, ale nie miał odwagi.

To był koniec

Całą drogę gapiłam się przez okno. Przypominałam sobie nasze wspólne chwile i próbowałam zrozumieć, gdzie popełniliśmy błąd. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji, zerknęłam na telefon. Wiadomość od Filipa: „Olu, musimy pogadać”. Nie odpisałam.

Spotkaliśmy się dopiero w naszym mieszkaniu. Filip przyjechał wcześniej. Weszłam, zdjęłam buty i kurtkę, ale nie usiadłam.

– Kim dla ciebie jest Jola? – zapytałam wprost.

– Ola, to tylko stara historia…

– Ale historia, która wciąż żyje, prawda? Bo słyszałam, co powiedziałeś przy ognisku.

– To był alkohol, głupie gadanie… To nie miało znaczenia.

– To miało znaczenie dla mnie – przerwałam mu. – Powiedz mi prawdę. Kochałeś ją?

– Nie wiem… Może kiedyś. Teraz sam nie wiem, co by było, gdyby wtedy się udało.

– Czy ty w ogóle jeszcze wiesz, czego chcesz?

Patrzył na mnie długo i nic nie mówił.

– Nie chcę cię stracić – powiedział w końcu.

Ale ja już wcale nie wiedziałam, czy chcę go zatrzymać.

Aleksandra, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama