„Na kursie tańca zakochałam się w skromnym wdowcu. Ale potem spotkałam go na mieście z żoną, która »cudem« ożyła”
„W kolejnych dniach... nie było go. Na następnych zajęciach się nie pojawił. Wysłałam wiadomość – bez odpowiedzi. Zadzwoniłam raz, drugi, piąty. Głos skrzynki pocztowej stawał się dla mnie znajomym dźwiękiem. A potem – upiornym”.

- Redakcja
Nazywam się Julia, mam 36 lat i uczę języka polskiego w liceum. Od lat żyję samotnie, w rytmie powtarzalnej codzienności. Pobudka o szóstej trzydzieści, kawa, kanapki, tramwaj do szkoły. Lekcje, uczniowie, sprawdziany, powrót do pustego mieszkania. I tak od sześciu lat, odkąd rozstałam się z Markiem – moim byłym narzeczonym, który wybrał życie w Niemczech i „wolność bycia sobą”.
Zamknęłam się w sobie. Na ludzi, na bliskość, na jakiekolwiek nowe emocje. Z czasem przyzwyczaiłam się do samotności. Bywały wieczory, gdy nie wypowiadałam ani jednego słowa. Cisza była łatwiejsza niż rozczarowanie.
– Julia, a może poszłabyś ze mną na kurs tańca? – zapytała pewnego dnia Kasia, koleżanka z pracy. – Serio, to nie tylko dla par. Sama chodzę. Super sprawa. Trochę ruchu, trochę luzu.
– Ja i taniec? – roześmiałam się. – Przecież ja się potykam o własne nogi.
– To tym bardziej. Przełam się. Spróbuj chociaż.
Nie odpowiedziałam od razu. Ale tamtego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Nagle dotarło do mnie, że od lat nie zrobiłam niczego tylko dla siebie. Bez kalkulowania. Bez lęku. Następnego dnia poprosiłam Kasię, żeby mnie zapisała. Nie wiedziałam jeszcze, że ta jedna decyzja wywróci moje życie do góry nogami.
Zrobił na mnie wrażenie
Na pierwsze zajęcia przyszłam z wyprzedzeniem. Sala była przestronna, lustra na ścianach odbijały światło, a z głośników sączył się stonowany jazz. Czułam się jak w obcym świecie – trochę śmiesznie, trochę nieswojo. Stanęłam z boku, patrzyłam, jak ludzie powoli schodzą się parami. Nagle zauważyłam kogoś, kto też był sam.
Wysoki. Szczupły. Lekko siwiejące skronie. Ubrany w prostą koszulę i dżinsy, ale z jakąś klasą. Przystojny w ten sposób, który nie narzuca się od razu, tylko powoli wżera się pod skórę. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech, choć nieśmiało.
Instruktorka, Basia, zwołała wszystkich na środek i zaczęliśmy krótką rozgrzewkę. Po niej mieliśmy dobrać się w pary. I wtedy podszedł do mnie.
– Mogę? – zapytał, wyciągając rękę. – Jestem Adam.
– Julia – odpowiedziałam, podając mu dłoń. Była ciepła, silna.
Zatańczyliśmy walca. A właściwie... on prowadził, a ja się potykałam. Ale przy nim to było bez znaczenia. Nie śmiał się, nie poprawiał. Po prostu... był.
Po zajęciach siedzieliśmy przez chwilę na ławce w szatni.
– Dobrze się pani rusza – powiedział cicho.
– Pani? Bez przesady – uśmiechnęłam się. – Dawno nie tańczyłam. Właściwie... chyba nigdy.
– Ja też długo nie. Po śmierci żony nie mogłem się do niczego zmusić. Ale taniec... jakoś pomaga.
Zamilkłam. Miałam ochotę uciec. Nie znałam go, a już czułam, że jest w nim coś, co przyciąga mnie jak magnes. A jednocześnie... nie powinnam.
Wszystko potoczyło się dość szybko
Z każdym kolejnym tygodniem nasze tańce skupiały się mniej na krokach, a bardziej na spojrzeniach, dotyku dłoni, czułości w ramieniu Adama, kiedy prowadził mnie przez salę. Był czuły, spokojny, uważny. Przy nim nie czułam się oceniana, tylko... zauważona. Tak jakbym nagle z kobiety przezroczystej stała się widzialna.
Po jednej z lekcji, gdy reszta wychodziła już z szatni, Adam rzucił:
– Może kawa? Obok jest mała knajpka, otwarta do późna.
Nie odmówiłam, poszliśmy. Potem drugi raz. A potem spotkaliśmy się na spacerze, który trwał do północy. Była wiosna, pachniały bzy. Stanęliśmy na światłach i... pocałował mnie. Delikatnie, jakby pytał. Wieczór skończył się w moim mieszkaniu.
– Może to nie najlepszy pomysł – powiedział, gdy staliśmy w przedpokoju, ja z butelką wina, on z dłonią na klamce.
– Może – odpowiedziałam. – Ale nie wszystko w życiu musi być rozsądne.
Wypiliśmy wino. Opowiadał o swojej pracy w wydawnictwie, o córkach, które już studiują. O tym, że żona chorowała długo. Że potem nie było nic, aż do teraz.
– A ty? – spytał w końcu.
– Ja... po prostu byłam sama – przyznałam cicho.
Po chwili milczenia dodał:
– Wszystko się kiedyś komplikuje. Ale czasem coś się naprawia, tylko inaczej, niż myśleliśmy.
Wtedy dotknął mojej twarzy, tak jakby chciał sprawdzić, czy naprawdę istnieję. A ja, pierwszy raz od lat, przestałam analizować. Pozwoliłam sobie czuć.
Po prostu zniknął
Obudziłam się sama. Adam wyszedł cicho, zostawił tylko liścik na kuchennym blacie: „Dziękuję za wczoraj. Do zobaczenia na zajęciach. – A.”. Uśmiechnęłam się wtedy. Nie spodziewałam się wielkich słów. Wystarczyło, że był.
Ale w kolejnych dniach... nie było go. Na następnych zajęciach się nie pojawił. Wysłałam wiadomość – bez odpowiedzi. Zadzwoniłam raz, drugi, piąty. Głos skrzynki pocztowej stawał się dla mnie znajomym dźwiękiem. A potem – upiornym.
Minęło pięć dni. Zaczęłam miotać się między złością a przerażeniem. Przecież niczego mu nie narzucałam. Nie robiłam planów, nie mówiłam, że to coś więcej. Po prostu – dałam się ponieść. I on też tam był. Prawda?
Wieczorem Kasia przyszła do mnie z winem.
– Hej... co się z tobą dzieje? Nie byłaś w szkole dwa dni, nie odbierasz... Zakochałaś się?
– Nie. Tak – przyznałam z trudem. – Zaczęło się dobrze. Ale on... zniknął.
– Ten facet?
– Adam. Ten z tańców. Spędziliśmy noc razem. A potem nic. Jakby go nigdy nie było.
Kasia spojrzała na mnie bez oceny, tylko z troską.
– Może się wystraszył? Może coś się wydarzyło. Albo to był tylko przelotny romans.
Zacisnęłam zęby.
– Nie... On nie był taki. To nie było tylko...
Nie dokończyłam. Co właściwie wiedziałam o nim? Tyle, ile mi powiedział. I tyle, ile chciałam usłyszeć. Telefon nadal milczał. A ja zaczęłam przeszukiwać internet.
Wcale nie był „smutnym wdowcem”
Była sobota. Wyszłam z domu tylko po mleko, ale coś mnie tknęło. Zamiast skręcić w lewo do osiedlowego sklepu, poszłam prosto, potem jeszcze kilka przecznic. Nie wiem, co mnie ciągnęło – może chęć zderzenia się z prawdą, może irracjonalna potrzeba „przypadkowego” spotkania.
Wtedy go zobaczyłam. Adam. Stał przy fontannie w parku w granatowej kurtce. Śmiał się. Obok niego stała kobieta o klasycznej urodzie – ciemne włosy, ciepłe spojrzenie. I dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Dziewczynka przypominała jego. Patrzyłam, jak kobieta całuje go w policzek. Potem chłopiec krzyknął:
– Tato! Idziemy na rower!
Nagle wszystko we mnie runęło. Nie żona, która zmarła. Nie wdowiec z raną, którą leczy tańcem. Nie mężczyzna szukający powolnego uzdrowienia. Tylko ojciec rodziny. Zwykły facet. Z żoną i dziećmi.
„Może to jego siostra?” – próbował ratować mój umysł. Ale dziewczynka przytuliła kobietę i powiedziała:
– Mamo, weź mnie na barana!
Stałam jak słup soli. Serce tłukło się we mnie jak oszalałe. Nie czułam nóg. Wszystko zaczęło kręcić się w głowie. Nie wiem, ile czasu minęło. Kiedy się ocknęłam, szli już alejką w stronę lodziarni. On trzymał kobietę za rękę.
A ja, jak idiotka, wciąż czułam jego dłonie na moich nagich plecach. Jego głos. Ten cholerny liścik na blacie. Wracałam do domu powoli. Z każdą przecznicą czułam się jak ktoś inny. Ktoś, kto już nigdy nie zaufa.
Szukałam jakiegoś powodu
Napisałam do niego krótką wiadomość. „Widziałam cię. Chcę zrozumieć. Spotkajmy się”. Odpisał dopiero po dwóch dniach: „Jutro, 18:00, park na Bielanach. Ale tylko na chwilę”.
Przyszłam przed czasem. Siedziałam na ławce jak uczennica, która zaraz usłyszy wynik egzaminu. On przyszedł spóźniony. Spokojny. Ułożony. Nawet nie udawał zdziwienia.
– Dzięki, że przyszłaś – powiedział, jakby to była rozmowa po wspólnej kawie, a nie po kłamstwie, które wywróciło mi wnętrze na drugą stronę.
– Dlaczego? – zapytałam bez ceregieli. – Dlaczego mnie okłamałeś?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Chyba... potrzebowałem czegoś innego. Ucieczki. Taniec był moją przestrzenią. Ty byłaś tą przestrzenią.
– A żona?
– To... skomplikowane. Miałem trudny okres w małżeństwie. I dzieci... wszystko się spiętrzyło. Nie planowałem tego. Ty też chyba nie.
– Ale ja nie udawałam, że jestem kimś, kim nie jestem – rzuciłam przez zęby.
Westchnął.
– Nie obiecywałem ci niczego.
– Spałeś ze mną! – podniosłam głos. – Dałeś mi siebie, a potem uciekłeś, bo co? Bo znudziło ci się kłamać?
Patrzył na mnie chłodno. Jakby to, co między nami było, nigdy się nie wydarzyło.
– Julia... nie szukam awantury. Nie chcę nic psuć. Wróciłem do życia. Do mojego życia. Ty... po prostu byłaś chwilą oddechu. Przepraszam, jeśli to coś innego dla ciebie znaczyło.
– Nie przepraszaj. Już za późno.
Wstałam i odeszłam, nie oglądając się za siebie.
Czasem nie warto ufać
Wracałam wtedy do domu wolno, jakbym szła po gruzach. Każdy krok bolał. Nie fizycznie – w środku. W miejscu, gdzie trzymałam resztki wiary w ludzi. Adam zniknął z mojego świata tak nagle, jak się w nim pojawił. Nie próbował już pisać. Nie dzwonił. Nie pojawił się więcej na kursie tańca. Ja też nie wróciłam.
Nie byłam już tą samą osobą. Może nie stałam się silniejsza, ale na pewno inna. Zmiana we mnie nie zniknęła. Przypominała, że zaufanie to ryzyko. Że nawet jeśli ktoś się ciepło uśmiecha i prowadzi cię do walca z troską, może jednocześnie ukrywać całe życie za plecami.
Nie płakałam długo. Ból nie zawsze ma postać łez. Czasem jest cichy, zamknięty w środku. Taki, który nie krzyczy, ale dławi. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze komuś zaufam. Ale wiem, że nie chcę już być bierna. Jeśli kiedyś znowu zatańczę – to z kimś, kto nie zniknie po ostatnim takcie. Nie jestem chwilą oddechu. Jestem człowiekiem.
Julia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Celowo wyszłam za mąż za nudziarza, bo chciałam świętego spokoju. Jednak cicha woda brzegi rwie”
- „Kochałam narzeczonego, a on odszedł tak szybko. Dopiero nad jego grobem dowiedziałam się, że byłam tylko planem B”
- „Mąż codziennie zostawiał brudne skarpety na środku pokoju. Dałam mu taką nauczkę, że popamięta ją do końca życia”

