Reklama

Od kilku lat żyjemy jak współlokatorzy. Mamy wspólne konto, dzielimy się rachunkami i robimy zakupy, ale nie rozmawiamy. A jeśli już, to o prądzie, rachunku za internet i tym, że lodówka znowu hałasuje.

Oddaliliśmy się

Nie zawsze tak to wyglądało. Michał kiedyś śmiał się do łez, gdy tańczyliśmy w kuchni do „Boysów”. A potem było „Nie teraz”, „Później”, „Jestem zmęczony”. Z tygodnia na tydzień robiło się ciszej, aż któregoś dnia usiadłam na łóżku i zapytałam siebie: „Czy my się jeszcze kochamy, czy tylko mieszkamy ze sobą?”. Nie odważyłam się powiedzieć tego na głos, ale zrobiłam coś innego. Zapisałam nas na kurs tańca.

– Myślisz, że taniec może coś zmienić? – zapytałam Ankę, koleżankę z pracy.

– Nie wiem, ale lepsze to niż siedzenie w ciszy. Przynajmniej będziecie razem – odparła, nie odrywając wzroku od monitora.

Wtedy po raz pierwszy uderzyło mnie to słowo: razem. Co to dziś znaczy? Wspólne miejsce zamieszkania? Wspólna cisza przy kolacji?

– Tylko czy razem znaczy jeszcze razem? – szepnęłam już tylko do siebie.

Kiedy powiedziałam Michałowi o kursie, przytaknął. Bez sprzeciwu, bez uśmiechu, po prostu: „Okej”. I to było chyba najgorsze. Nie to, że nie chciał, tylko że było mu wszystko jedno.

Chciałam coś zmienić

Na pierwsze zajęcia przyszliśmy punktualnie. Michał nie mówił nic przez całą drogę. Ja starałam się nie zagadywać na siłę, ale ręce miałam spocone z nerwów. Wiedziałam, że robię coś dla nas, że próbuję. Wierzyłam, że to ma sens.

Sala była duża i jasna. Lustra na całej ścianie, drewniana podłoga, a w rogu kolorowe światła, jakby ktoś miał zamiar urządzić dyskotekę. Ludzie w różnym wieku – młode pary, kilka starszych małżeństw, trochę kobiet samotnie. Z głośników cicho płynęła muzyka latino.

Instruktorka pojawiła się po chwili. Popatrzyła uważnie na każdego z nas i od razu przeszła do działania. Ruch, rytm, sylwetka. Wszystko mówiła z uśmiechem, z takim zaangażowaniem, że można było pomyśleć, że to najważniejsza godzina jej dnia. Michał wykonywał polecenia poprawnie, ale bez życia. Stał obok mnie, ale nie był obecny. Kiedy obróciłam się w jego stronę i chciałam się uśmiechnąć, patrzył gdzieś ponad moim ramieniem.

Zajęcia trwały czterdzieści pięć minut. Wyszliśmy z sali w milczeniu, jakbyśmy właśnie zaliczyli badanie techniczne, nie taniec. W domu Michał zapytał tylko, gdzie schowałam pilot. Powiedziałam, że na komodzie. Na tym rozmowa się skończyła.

Nic się nie zmieniło

Na drugie zajęcia przyszliśmy znów punktualnie. Instruktorka zachęcała, byśmy pracowali w parach i patrzyli sobie w oczy. Michał spojrzał na mnie na sekundę, a potem znów jego wzrok powędrował w kierunku instruktorki. Tym razem zauważyłam, że robi to częściej.

Kiedy poprawiała jego postawę, śmiał się. Kiedy mówiła o rytmie, kiwał głową. Próbowałam nie zwracać na to uwagi, ale czułam się niepotrzebna. Stałam tam jak asystentka, nie partnerka.

Na trzecich zajęciach instruktorka stanęła przy nas i poprosiła Michała, by prowadził mnie z większą pewnością. Pochyliła się, dotknęła jego ramienia i pokazała mu, jak to zrobić. Michał się uśmiechnął. Patrzył na nią dłużej, niż powinien. Zrobiło mi się gorąco. Nie ze złości, ale z bezsilności.

W samochodzie jechaliśmy w ciszy. W końcu powiedziałam:

– Zauważyłam, że dobrze ci się współpracuje z instruktorką.

– O co ci chodzi? To było ćwiczenie – odpowiedział.

– Może. Ale ja tam byłam z tobą.

To było wszystko. Nie powiedział, że przesadzam, nie próbował żartować. Nic.

Ignorował mnie

Kilka dni po naszej ostatniej wizycie na kursie spróbowałam jeszcze raz. Michał siedział przy laptopie, wyglądał, jakby coś czytał, ale miałam wrażenie, że po prostu się zasłania. Usiadłam naprzeciwko niego.

– Michał, możemy pogadać? – zapytałam.

– Mhm – odparł bez odrywania wzroku od ekranu.

– O tym tańcu… i w ogóle – zaczęłam niepewnie. – Wiem, że może ci się to wydawać głupie, ale ja się naprawdę starałam. Chciałam, żebyśmy razem zrobili coś, co by nas zbliżyło.

W końcu spojrzał na mnie.

– Myślisz, że jeden kurs cokolwiek zmieni?

– Nie wiem. Ale czy coś w ogóle można jeszcze coś zmienić? Czuję się, jakbyśmy byli tylko sąsiadami, którzy dzielą lodówkę. A ja cię przecież kocham.

Pokręcił głową, westchnął.

– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie chodzi o ciebie.

– A o co?

– O mnie. Może się wypaliłem, może już nie potrafię. Wszystko mnie męczy.

– Michał, czy ty mnie jeszcze widzisz? – zapytałam, nie próbując już ukrywać łamiącego się głosu.

– Co to za pytanie?

– Siedzę z tobą, ale mam wrażenie, że mógłbyś równie dobrze być sam.

Byłam zdruzgotana

Zamilkł na chwilę. Potem powiedział cicho:

– Bo może tak jest łatwiej.

Po tych słowach wyszedł do kuchni. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie chodzi o kogoś innego. Instruktorka była uśmiechnięta, pewna siebie. Ale nie miałam żadnych dowodów. Nic nie widziałam, niczego nie usłyszałam. Po prostu przeczuwałam.

To był zwykły wieczór. Michał siedział na kanapie, ja w kuchni kroiłam marchewkę do zupy. Próbowałam zająć czymkolwiek ręce, byle nie myśleć, że od tygodni nie usłyszałam od niego prostego: „Jak się masz?”. Nagle jego telefon zabrzęczał. Michał spojrzał na ekran i niemal od razu wyszedł z salonu. Zabrał telefon ze sobą. Zamknął się w łazience. Czułam, że już nic nie jest w porządku, że to nie tylko moje wyobrażenia. Wrócił chwilę później, jakby nigdy nic.

– Piszesz do niej? – zapytałam spokojnie.

– Nie twoja sprawa – odpowiedział, bez spojrzenia.

– Jestem twoją żoną. To jest moja sprawa.

Wreszcie na mnie spojrzał. Zmrużył oczy, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. A potem powiedział coś, czego nie zapomnę do końca życia.

– Nic się nie stało. Chciałem pogadać z kimś, kto nie patrzy na mnie z wyrzutem.

– A ty na mnie w ogóle nie patrzysz.

Wszystko zrozumiałam

Michał wrócił do salonu, włączył telewizor. Ja zostałam w kuchni. Wpatrywałam się w okno, jakby miało mi odpowiedzieć, co dalej. Wiedziałam już, że nic z tego nie będzie. Nic się nie zmieni, jeśli on nie chce. I chyba właśnie wtedy pierwszy raz pomyślałam o tym, że może lepiej zatańczyć samej, niż udawać, że tańczymy razem.

Po tej rozmowie nie było już nic. Nie było prób, nie było tłumaczeń, nie było żadnych gestów. Michał wrócił do swojego rytmu – praca, komputer, sen. Ja zaczęłam wychodzić z domu tylko po to, żeby nie siedzieć obok niego w ciszy. Robiłam zakupy powoli, chodziłam na długie spacery bez celu, przesiadywałam w pracy po godzinach.

Nie jemy już razem. Michał podgrzewa coś sobie, kiedy mnie nie ma, albo zamawia jedzenie. Ja gotuję, ale tylko dla siebie. Zdarza się, że zostawiam mu coś w lodówce, ale nigdy nie rusza. Śpimy osobno od dnia, w którym powiedział, że będzie mu wygodniej na kanapie. On milczy, ja przestałam pytać. Każda próba kończy się zamkniętymi drzwiami albo spojrzeniem, jakbym mówiła w obcym języku. Zaczęłam rozmawiać sama ze sobą – najczęściej w łazience, przy lustrze.

– Nie zatańczysz z nim, jeśli nie poda ci ręki – powiedziałam pewnego wieczoru, przyglądając się sobie. – A on już dawno schował dłonie do kieszeni.

Przestałam liczyć dni, w których coś się może zmienić. Nie było już nadziei, tylko czekanie. Na co? Sama nie wiedziałam. Na jakiś znak? Na koniec? Na decyzję?

Podjęłam decyzję

Pewnego ranka obudziłam się przed Michałem. Czułam w sobie spokój, ale też coś nowego – decyzję. Wiedziałam już, że nie chcę żyć w takim zawieszeniu. Nie dlatego, że Michał mnie zdradził, nie miałam dowodu. Ale przestał się starać, przestał być obecny. I to bolało bardziej niż jakakolwiek wiadomość w telefonie.

Zeszłam na dół, zrobiłam sobie kawę. Potem spakowałam się powoli, bez pośpiechu. Wzięłam tylko rzeczy, które naprawdę były moje. Zostawiłam wspólne zdjęcia, zostawiłam filiżanki, książki, które kupowaliśmy razem. To wszystko już do mnie nie należało.

Kiedy kończyłam pakować walizkę, Michał wszedł do pokoju. Spojrzał na torbę, potem na mnie. Nie powiedział: „Zostań”. Stał, oparty o framugę drzwi, z rękami w kieszeniach. Patrzył, ale jakby nie widział.

Minęłam go bez słowa. Wyszłam z mieszkania, które kiedyś było naszym domem. Gdy zamknęłam za sobą drzwi, powietrze wydało mi się inne: cięższe, ale też czystsze. Poczułam, że jestem w swoim życiu.

Ewelina, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama