„Na komunię córki wparował jej ojciec. Nie było go 9 lat, a teraz chce zgrywać kochającego tatusia”
„Zamknęłam się w sypialni. Wiedziałam, że mama została z Mają, że zaparzyła jej herbatę owocową i włączyła jakąś bajkę. Ale wiedziałam też, że to nie wystarczy. Nic nie wystarczy. Usiadłam na łóżku. I wróciło wszystko. Każda noc, kiedy płakałam z bezsilności”.

To miał być jeden z tych dni, które zapamiętuje się na zawsze. Dzień pełen wzruszeń, łez szczęścia i dumy. Tak przynajmniej miało być w mojej głowie. W rzeczywistości wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
– Mamo, a na pewno dobrze wyglądam? – zapytała Maja, stając w progu kuchni. W białej sukience, z delikatnym wianuszkiem na głowie wyglądała jak z obrazka. Serce mi zmiękło.
– Kochanie… wyglądasz jak anioł. – Uklękłam przed nią i poprawiłam jej buciki. – Jesteś moją księżniczką. Dziś jest twój wielki dzień.
W kuchni pachniało kakao. Maja piła je tylko w wyjątkowe poranki. Ja ledwo przełykałam kawę – nie z nerwów, ale z tej niewypowiedzianej emocji, która we mnie narastała od tygodni. Udało się. Przetrwałyśmy razem dziewięć lat. Sama. Bez niego. Bez Tomasza.
Nie było łatwo
Były noce, gdy ryczałam w poduszkę z bezsilności, bo Maja miała gorączkę, a ja nie wiedziałam, czy wzywać pogotowie, czy jeszcze czekać. Były dni, gdy na śniadanie miałyśmy tylko suchy chleb, bo pensja z przedszkola przyszła za późno. Ale dziś... dziś miałam być tylko dumna. Dla niej wszystko było przygotowane perfekcyjnie: sukienka, opaska, przyjęcie. Włożyłam w to serce.
Usiadłyśmy przy stole.
– A ty, mamo? – zapytała nagle. – Nie jesteś trochę smutna?
Spojrzałam na nią. Dzieci widzą więcej, niż myślimy.
– Dlaczego miałabym być?
– Bo nie masz nikogo. Tylko ja jestem z tobą.
Zabolało. Ale uśmiechnęłam się, przytuliłam ją mocno.
– I to mi wystarcza, skarbie. Naprawdę.
A potem poszłyśmy do kościoła. Nie spodziewałam się, że w tłumie gości, między kwiatami i modlitwami, zobaczę twarz, której nigdy więcej nie chciałam widzieć...
Kościół był pełen ludzi. Szmer rozmów, migotanie świec, dzieci w białych strojach – to wszystko tworzyło atmosferę, której nie da się pomylić z żadną inną. Siedziałam z Mają przy ławce w drugim rzędzie, tuż obok mojej matki, która z dumą ściskała różaniec i co chwilę wzdychała teatralnie, jakby to ona dziś przyjmowała Pierwszą Komunię.
Wzrok miałam skupiony na ołtarzu. Nie chciałam patrzeć w bok, nie chciałam dać się rozproszyć. Ale coś – może instynkt? – kazało mi się odwrócić. I wtedy go zobaczyłam.
Stał pod kolumną, w cieniu, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Tomasz. Po dziewięciu latach. Ten sam, ale inny. Już nie chłopak z tatuażem i nonszalanckim uśmiechem. Teraz miał na sobie garnitur, wyglądał dojrzalej. Ale oczy... oczy były te same. Patrzyły prosto na mnie.
Zamarłam. Cała krew odpłynęła mi z twarzy.
– Kamila, wszystko w porządku? – szepnęła mama.
– Nie... to znaczy tak – wydukałam, odwracając się z powrotem do ołtarza. Ale tętno waliło mi w skroniach jak młotem.
Msza trwała. Maja poszła do komunii z rękami złożonymi jak anioł. Widziałam, że Tomasz patrzy. Po wszystkim wyszłyśmy przed kościół. Zapanował gwar, ludzie robili zdjęcia, całowali dzieci, gratulowali.
I wtedy do mnie podszedł
– Kamila – powiedział cicho. – Cześć, możemy pogadać?
– Nie tutaj – spojrzałam nerwowo na Maję. – Nie przy niej.
Ale on zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Kucnął przed Mają i wyciągnął rękę.
– Cześć. Jestem twoim tatą.
Maja spojrzała na mnie z przerażeniem. Na niego – z niedowierzaniem. I cofnęła się o krok.
– Mamo? – Jej głosik był cichy jak szept.
Odepchnęłam Tomasza stanowczo.
– Nie masz prawa się do niej zbliżać.
– Kamila, ja nie przyszedłem robić scen. Chcę tylko...
– Nie! – wycedziłam. – Od dziewięciu lat nie było cię w naszym życiu. Nie masz prawa ot tak się pojawić i mówić dziecku, że jesteś jej ojcem. Dla niej jesteś nikim.
Tomasz westchnął.
– Zmieniłem się. Przemyślałem wszystko. Chcę odzyskać córkę.
Zatkało mnie. Patrzyłam na niego, jakby był z innej planety. A potem Maja... po prostu uciekła. Wybiegła w stronę placu za kościołem, z sukienką trzepoczącą na wietrze jak skrzydła ptaka.
– Maja! – krzyknęłam, rzucając się za nią w pościg.
Ludzie rozstępowali się, zaskoczeni, ktoś za mną wołał: „Kamila, co się dzieje?!”, ale ja już niczego nie słyszałam. Tylko swój oddech i stukanie obcasów o bruk. Maja biegła w stronę skweru za kościołem, tam gdzie schody prowadziły na mały plac zabaw. Biała sukienka z komunijnym welonikiem powiewała jak flaga.
Dogoniłam ją przy ławeczce, gdzie przysiadła z twarzą w dłoniach. Kolana miała zabrudzone, policzki czerwone od płaczu.
– Kochanie… – przykucnęłam obok niej. – Maju, popatrz na mnie.
– To prawda? – szlochała. – To naprawdę był mój tata?
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Od tylu lat uciekałam przed tą rozmową. Mówiłam: „Może kiedyś”, „Jeszcze nie teraz”. I oto „teraz” przyszło, nieoczekiwane i brutalne.
– Tak, kochanie. To... to twój tata. Ale nie taki tata, jakiego sobie wyobrażałaś – pogłaskałam ją po głowie. – On nas zostawił, zanim cię poznał. Nie było go tu, gdy stawiałaś pierwsze kroki, gdy miałaś ospę, gdy płakałaś, bo koleżanka cię przezywała.
– Ale... dlaczego nie powiedziałaś mi, że go mam? – Jej spojrzenie przeszło z bólu w rozżalenie. – Czemu?
– Bo się bałam, że jak go poznasz, będziesz chciała z nim być. A on... on nie był gotowy być twoim tatą. Nie ufałam mu. Nie chciałam, żeby cię zawiódł. Chciałam cię chronić.
Maja zamilkła. Patrzyła w ziemię. Potarła oczy.
– On już odszedł, prawda?
– Tak. Nie zbliży się do ciebie. Obiecuję.
W tej chwili podbiegła do nas moja mama. Jak zwykle kipiała energią i podejrzliwością.
– Kamila, co tu się dzieje?! – zawołała. – Tomasz? To był Tomasz?! Ja wiedziałam, że coś się wydarzy. Wiedziałam, że ten dzień nie może po prostu przebiec spokojnie.
– Mamo, proszę cię... – wyszeptałam.
– On nie może tak po prostu wrócić! – warknęła mama. – Trzeba to zgłosić. Na policję, do sądu. Nie ma prawa zbliżać się do Mai. Ja mu pokażę!
– Nie teraz – powiedziałam stanowczo. – Nie przy niej. Poza tym sąd nic tu nie pomoże. Tomek nie ma zakazu zbliżania się. Sam się przestał zbliżać.
Maja spojrzała na mnie przez łzy.
– On... on nie jest zły, prawda?
Zamarłam. Złapałam jej rękę.
– Nie wiem, córeczko. Ale ja cię nie zostawię. Nigdy. I nikomu cię nie oddam.
Przyjęcie odbywało się w niewielkim lokalu, który wynajęłam ze dwa miesiące wcześniej. Nic wielkiego – obiad, tort, kawa, kilka balonów. Takie, na jakie było mnie stać. Goście już siedzieli, dzieci rozchichotane biegały między stołami, a Maja – choć blada – próbowała się uśmiechać, jakby chciała zatuszować to, co się stało pod kościołem.
Matka krzątała się przy stole jak generał podczas inspekcji, poprawiała sztućce, warczała na kelnerkę, szeptała mi do ucha:
– Uważaj, ja go obserwuję. Jeszcze się pokaże.
– Mamo, daj spokój, błagam cię – powiedziałam, zerkając w stronę Mai, która właśnie odbierała prezent od ciotki.
I wtedy otworzyły się drzwi. Zawiał przeciąg, balony się poruszyły. Tomasz wszedł powoli, jakby nie chciał przeszkadzać, ale wszyscy od razu go zauważyli. Jego spojrzenie od razu trafiło na mnie. A potem... na Maję.
Goście zamarli. Mama aż podskoczyła
– Co ty sobie wyobrażasz?! – syknęła, stając naprzeciw niego.
– Kamila, chciałbym tylko chwilę... porozmawiać – patrzył tylko na mnie, a głos miał spokojny. Nawet przepraszający. – Nie przyszedłem robić awantury.
– Już jedną zrobiłeś – odpowiedziałam zimno. – Chcesz porozmawiać? Na osobności. Nie przy stole. Nie przy niej.
Ale on nie słuchał. Podszedł do Mai, która zesztywniała.
– Maju – powiedział cicho – wiem, że to dla ciebie trudne. Dla mnie też. Ale bardzo chciałbym cię poznać. Być częścią twojego życia.
Maja nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie. Jej oczy pytały: Czy on mówi prawdę?
Moja mama prawie ryknęła:
– Wynoś się! Tu nie masz czego szukać!
– To też moje dziecko – powiedział spokojnie Tomasz.
– Nie było cię dziewięć lat! – wrzasnęłam. – Nie jesteś dla niej nikim! Nikim!
Tomasz się nie ruszał. Stał jak wryty
Widziałam, że zbierał się w sobie, że próbował nie wybuchnąć. Ale w jego oczach była determinacja. I coś jeszcze. Wyrzut?
– To nie ty decydujesz. Złożę wniosek o ustalenie kontaktów. Masz mnie za śmiecia, ale ja nie jestem tym samym człowiekiem, Kamila.
– Może. Ale nie masz prawa wbijać się w nasze życie jak nóż.
A potem usłyszeliśmy cichy szloch. Maja siedziała przy stole, skulona. Zasłaniała twarz rękami. Cała się trzęsła.
– Maju… – ruszyłam do niej, ale cofnęła się.
– Nie chcę nikogo... – szeptała przez łzy. – Chcę... żeby wszystko było jak dawniej…
Nagle cały świat wydał mi się nierealny. Jakbyśmy grali w jakimś amatorskim teatrze. I tylko ona – moja dziewięcioletnia córka – była prawdziwa. Przerażona i sama pośrodku bitwy, której nie rozumiała.
Po przyjęciu w lokalu został niepokojący ślad – napięcie, które nie schodziło z twarzy Mai. Nie chciała jeść tortu. Nie rozpakowała części prezentów. Siedziała na kanapie jak zahipnotyzowana, z podkulonymi nogami i twarzą wtuloną w poduszkę. A ja… ja czułam się jakby ktoś powoli wyjmował mi serce z piersi.
Zamknęłam się w sypialni. Wiedziałam, że mama została z Mają, że zaparzyła jej herbatę owocową i włączyła jakąś bajkę. Ale wiedziałam też, że to nie wystarczy. Nic nie wystarczy.
Usiadłam na łóżku. I wróciło wszystko. Każda noc, kiedy płakałam z bezsilności. Każda chwila, kiedy stałam przy oknie, czekając na jakikolwiek znak od niego. Od Tomasza.
Pamiętam, jak było tuż po porodzie. Leżałam w szpitalu, z kroplówką w jednej ręce i malutką Mają przy piersi. I dzwoniłam. Jeden sygnał. Drugi. Poczta głosowa. Zostawiałam mu wiadomości:
„Urodziła się. Nasza córka. Zobacz, jaką masz piękną córkę...”.
Nigdy nie odpisał. Nigdy nie przyszedł.
Później dowiedziałam się od jego znajomego, że wyjechał. Za granicę. Bez słowa. Bez pożegnania. Bez złotówki. A ja zostałam z dzieckiem i z debetem na koncie. Musiałam nauczyć się wszystkiego sama. Jak przewijać, jak uspokajać kolki, jak zrozumieć płacz. A teraz... teraz ten człowiek wraca i mówi, że „chce odzyskać córkę”?
Godzinę później zadzwoniła przyjaciółka – Kasia. Odebrałam odruchowo, jakby głos znajomej miał mnie uratować od rozpadnięcia się.
– I co się stało? – zapytała bez wstępów.
– On wrócił. Tomasz. Po dziewięciu latach.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem:
– Matko... Co zrobił?
– Wyszedł jak król z cienia. Powiedział, że chce być ojcem. A Maja? Nie chce ze mną gadać. Jakbym ją zawiodła.
– Kamila... nie zawiodłaś jej. Jesteś jej całym światem. Ale teraz... musisz być silna. Bo to się dopiero zaczyna.
– On chce ją odebrać, wiesz? – mój głos zadrżał. – A ja nie mam żadnej pewności. Żadnej gwarancji. Po prostu... on może.
– Ale ty jesteś jej mamą. To się liczy. Nikt nie zastąpi tych dziewięciu lat.
– Tylko że sąd może o tym zapomnieć.
Przez chwilę milczałyśmy. A ja znów poczułam to, co przez tyle lat próbowałam z siebie wyrzucić – samotność. Bycie matką to czasem nie tylko opieka. To wojna.
Dwa dni później siedziałam w kancelarii. Naprzeciwko mnie młoda kobieta z chłodnym spojrzeniem i perfekcyjnie ułożonymi włosami. Adwokatka. Poleciła mi ją koleżanka z pracy.
– Musimy zacząć od ustalenia jednej rzeczy – powiedziała, przeglądając dokumenty, które przyniosłam. – Czy ojciec dziecka jest wpisany do aktu urodzenia?
– Tak – odpowiedziałam cicho. – Zgodził się wtedy, na początku. Myślałam, że może… że to coś znaczy.
– To znaczy, że może złożyć wniosek o ustalenie kontaktów i nie potrzebuje twojej zgody, żeby je rozpocząć. Ma do tego prawo.
– Ale przecież on nic... przez dziewięć lat NIC!
– I właśnie to musimy udowodnić. Brak kontaktu, brak alimentów, brak zainteresowania. To będzie kluczowe. Ale… musisz być przygotowana, że sąd może uznać, że dziecko powinno znać ojca. Nie możemy tego wykluczyć.
– Ale jak ja mam jej to wytłumaczyć? – zapytałam. – Że teraz będzie musiała chodzić do kogoś, kto kiedyś ją porzucił, zanim ją zobaczył?
– Nie mów tak przy niej. Ona sama musi sobie odpowiedzieć na pytania, ale ty masz ją wspierać.
Kiedy wróciłam do domu, Maja siedziała w swoim pokoju, rysując coś na podłodze. Bez słowa usiadłam obok. Spojrzała na mnie kątem oka.
– On powiedział, że chce mnie zabierać na weekendy.
– Tak. Może złożyć taki wniosek. Ale ja się na to nie zgodzę tak po prostu. Będziemy walczyć, kochanie. Nie zostawię cię.
– A jak mi każą?
Zacisnęłam usta. Dziecko nie powinno zadawać takich pytań.
– To wtedy razem przejdziemy przez wszystko. Razem.
Tego wieczora poszłam do kościoła
Nie na mszę. Po prostu usiadłam w ławce. Po chwili obok mnie usiadł ksiądz Andrzej.
– Chciałam księdza tylko zapytać – zaczęłam, szepcząc – czy ja zrobiłam coś złego, że nie mówiłam jej o nim?
Spojrzał na mnie ciepło, bez oceniania.
– Kamila… to nie twoja wina, że zniknął. Chciałaś ochronić dziecko. Nie wszystko musiała wiedzieć od razu. Ale teraz… musisz być z nią szczera. Choćby to bolało.
– Boję się – przyznałam. – Boję się, że ją stracę.
– Masz z nią więź, jakiej on nie zrozumie. I tego nikt wam nie odbierze.
Wróciłam do domu z postanowieniem. Już nie będę się bać. Przygotuję się. Nawet jeśli trzeba będzie iść do sądu. Nie cofnę się. Nie tym razem.
Wieczór był cichy. Za oknem padał majowy deszcz – delikatny, równy, niemal kojący. Maja już spała, choć niespokojnie, z policzkiem wtulonym w misia, którego dostała ode mnie na trzecie urodziny. Coś przez sen szeptała, poruszała się nerwowo.
Usiadłam na krześle obok jej łóżka, jak robiłam to tysiące razy wcześniej. Cicho, bezszelestnie. Położyłam jej dłoń na głowie i westchnęłam. Serce ściskało mnie jak imadło.
To nie miało tak wyglądać. Nie tak miała wyglądać jej Komunia. Nie tak miał wyglądać nasz wspólny dzień. Miały być tylko łzy wzruszenia i duma. A zamiast tego – strach, chaos, ból.
Popatrzyłam na jej buzię. Na te małe, zaciśnięte usta. Na to, jak kurczowo przytula misia. Wiedziałam, że to nie jest koniec. Że Tomasz nie odpuści. On nie przyszedł tylko po to, żeby raz powiedzieć „cześć” i zniknąć. On przyszedł odebrać coś, co przez dziewięć lat zupełnie go nie obchodziło.
I wiem też, że coś się nieodwracalnie zmieniło. Nie ma już tej prostoty, tej czystej więzi, kiedy była „moja” i tylko „moja”. Teraz będzie dzielona. Przez decyzje dorosłych, przez sądy, przez nieuniknione pytania i odpowiedzi, których nie chciałam nigdy udzielać.
A jednak – choć pękałam w środku – wiedziałam jedno: nie oddam jej. Nie pozwolę, żeby ją skrzywdził. Przygotuję się na wszystko. Będę matką-lwicą, wojowniczką, kimkolwiek trzeba.
Ale zanim to nastąpi, zanim znów założę zbroję – teraz chciałam tylko być tu. Przy niej. W tej jednej chwili ciszy. Z ręką na jej głowie. I szeptem, cichym jak modlitwa:
– Zawsze będę przy tobie, córeczko. Choćby cały świat się zawalił.
Kamila 34 lata
Czytaj także:
- „Teściowa kazała mi zrobić komunię z pompą. Wydałam kupę kasy, a ona i tak wszystko krytykowała”
- „Byłam pewna, że dostanę mieszkanie w spadku po babci, ale mnie wykiwała. I wiem, kto jej tak doradził”
- „Mąż co tydzień gra w totolotka i marzy o milionie, ale skąpi mi 30 zł na kino. W końcu straciłam cierpliwość”

