Reklama

Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie – od wspólnego pomysłu na firmę. Mój mąż Marek był świetnym analitykiem, ja miałam dryg do ludzi i umiałam załatwiać rzeczy „po ludzku”. On liczył, kalkulował, zabezpieczał ryzyko. Ja działałam, szukałam klientów, prowadziłam rozmowy.

Odnieśliśmy sukces

Przez pierwsze lata to była czysta pasja. Spaliśmy po cztery godziny, a i tak czuliśmy, że żyjemy. Z dnia na dzień rośliśmy – z małego biura w bloku przeskoczyliśmy na cały open space w centrum, z dwójki zapaleńców staliśmy się trzydziestoosobowym zespołem. Były wzloty, były też momenty kryzysu – jak to w życiu. Ale Marek zawsze powtarzał, że razem damy radę.

Z czasem zauważyłam, że coś się zmienia. Nie w firmie – ta nadal działała jak dobrze naoliwiona maszyna – ale w nas. Wracałam do domu i czułam się… pusta. Rozmowy z Markiem ograniczały się do faktur, przetargów i zestawień finansowych. Gdy go dotykałam – był jak z kamienia. Jakby każdy jego gest był zaplanowany, policzony, przemyślany. Zero czułości. Zero przypadku.

Coś się zmieniło

Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy razem nad raportem kwartalnym, złapałam się na tym, że nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz Marek spojrzał na mnie inaczej niż przez pryzmat tabelki w Excelu. Nie wiem, czy jeszcze mnie kochał, czy tylko planował inwestycje z moim nazwiskiem w papierach.

– Marek, czy ty naprawdę myślisz, że nie zauważę? – zapytałam, stojąc naprzeciwko niego z wydrukiem zestawienia przelewów.

Siedział przy biurku, jak zwykle skupiony, jakby cały świat składał się z cyfr i prognoz. Nie oderwał wzroku od ekranu, jakby miał nadzieję, że po prostu sobie pójdę.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – odpowiedział w końcu spokojnie.

Podeszłam bliżej i rzuciłam mu kartki na klawiaturę.

– Nie rozumiesz? Te przelewy z konta operacyjnego na jakieś konto rezerwowe, o którym nigdy nie słyszałam, kilka tysięcy miesięcznie. Co to jest? Od kiedy prowadzimy osobne rezerwy? Dlaczego nic o tym nie wiem?

Miałam podejrzenia

Marek westchnął, jakby to była zwykła pomyłka w kolumnie budżetowej, a nie coś, co wali mi się na głowę.

– Nie musisz znać każdego szczegółu – odparł chłodno. – Ufasz mi od tylu lat. Myślałem, że nie będziesz robić scen.

– Ufam? – powtórzyłam, czując, jak głos zaczyna mi drżeć. – Nie ufam ci już ani trochę. Nie po tym, jak przez miesiące prowadzisz jakąś drugą księgowość za moimi plecami. Wspólna firma, wspólne decyzje, wspólne ryzyko – to już nie obowiązuje?

Spojrzał na mnie i w jego oczach zobaczyłam chłód, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam.

– Wszystko jest zgodnie z prawem – powiedział. – Konto istnieje od dawna. Służy do zabezpieczenia płynności finansowej. Nie musisz od razu robić z tego dramatu.

– Nie muszę?! – podniosłam głos. – Ty mnie wykluczasz z decyzji, a ja nie mam robić z tego problemu? Przestańmy się oszukiwać, Marek. Wiesz, co jest najgorsze? Że czasem wolałabym, żebyś mnie zdradził z inną kobietą, a nie z naszym kontem firmowym!

Oszukiwał mnie

Zamilkł. Spuścił wzrok, jakby nagle wszystko przestało być ważne. Ta cisza była dziwna. Niepokojąca. Nie było w niej wstydu ani żalu. Wpatrywałam się w niego i nagle do mnie dotarło – on już przestał udawać. Nie tłumaczył się, nie zaprzeczał, nie szukał wyjaśnień. Jakby wszystko było już dawno zaplanowane, tylko ja miałam się o niczym nie dowiedzieć. Stałam w tym biurze i czułam się jak obca. We własnej firmie. Przy własnym mężu.

Magda popatrzyła na mnie z zakłopotaniem, bawiąc się długopisem. Wiedziała, że przyszłam nie jako szefowa, tylko jako kobieta, której coś właśnie zaczęło się sypać. Ale nie chciała mówić.

– Magda, proszę cię, nie jestem tu po to, żeby robić awantury. Chcę tylko wiedzieć, co się dzieje z pieniędzmi.

Zacisnęła usta i spojrzała w bok.

– Nie wiem, czy powinnam…

– Powinnaś – przerwałam jej. – Bo jeśli on coś ukrywa, a ty to kryjesz razem z nim, to dla mnie nie jesteś już współpracowniczką. Tylko wspólniczką w czymś, co śmierdzi.

Miał tajemnice

Długo milczała. W końcu odchrząknęła.

– Przez ostatni rok wypłacał dodatkowe środki. Niewielkie sumy, ale regularnie. Na osobne konto. Nie mówił, żeby to ukrywać. Po prostu… nigdy nie wspominał, że to coś tajnego.

– Konto osobiste? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

– Jego, na firmę, ale z oddzielnym pełnomocnictwem.

Patrzyłam na nią, próbując nie krzyczeć. Serce waliło mi jak młotem.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Nie chciałam wtrącać się w wasze małżeństwo – szepnęła.

– To już nie jest małżeństwo – powiedziałam. – To księgowość z dodatkiem kłamstw.

Miałam tego dość

Gabinet był mały, duszny, pachniało lawendą i zmęczeniem. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, Marek z ramionami skrzyżowanymi na piersi, ja z dłońmi splecionymi na kolanach. Pośrodku – mediator. Kobieta w okularach, o twarzy bez wyrazu.

– Pani Katarzyno, proszę mówić. Co pani czuje?

– Czuję się oszukana – odpowiedziałam od razu. – Przez człowieka, z którym dzieliłam życie i firmę. Któremu ufałam. A on… – spojrzałam na Marka – nawet nie miał odwagi powiedzieć mi prawdy.

– A pan, panie Marku? – zapytała cicho mediator.

Wzruszył ramionami.

– Chciałem spokoju. Potrzebowałem autonomii. Miałem wrażenie, że wszystko jest kontrolowane. Każdy ruch, każdy wydatek. To mnie dławiło.

– Czyli dlatego założyłeś tajne konto? – zapytałam spokojnie, ale lodowato.

Nie odpowiedział od razu. W końcu westchnął.

– Chciałem odejść już pół roku temu. Ale nie mogłem zostawić cię z kredytem. Musiałem to przygotować.

Nie mogłam uwierzyć

Zamrugałam, próbując zrozumieć, co właśnie powiedział.

– Przygotować? – powtórzyłam. – Czyli ty to wszystko planowałeś?

– Tak. Chciałem odejść, ale nie bez planu.

W tym momencie dotarło do mnie, że on nie zdradził mnie dla innej. Zdradził coś większego. Wszystko, co razem budowaliśmy. Po cichu, z kalkulatorem w ręku. Podpisałam dokumenty rozwodowe bez słowa, długopisem, który przyniósł Marek. Nawet to miał pod kontrolą. Marek wyglądał jak zawsze – spokojny, opanowany. Ale kiedy wstałam, żeby wyjść, zatrzymałam się na moment. Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Czy kiedykolwiek mnie kochałeś, czy tylko inwestowałeś?

Zawahał się. A potem powiedział cicho:

– Kiedyś kochałem. Ale potem wszystko stało się liczbami.

Wyszłam, nie oglądając się za siebie. W drodze do domu myślałam tylko jedno: nie potrzebuję jego wyjaśnień. Potrzebuję czasu, by nauczyć się żyć na nowo.

Katarzyna, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama