Reklama

W sylwestra wszystko miało być jak z bajki. Suknia od krawcowej, makijaż u kosmetyczki, drogie wino i bal w hotelu, do którego nie tak łatwo się dostać bez zaproszenia. Mąż od tygodni zapewniał, że to będzie wyjątkowy wieczór, że zasłużyłam, żeby poczuć się jak królowa. Wierzyłam mu. Może właśnie dlatego tak bardzo zabolało, gdy zegar wybił północ, a ja zobaczyłam, jak na salę wchodzi ona – jego kochanka. W czerwonej sukience, z uśmiechem na twarzy. Świat zawirował. Wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo. Tylko jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo.

Bal, który miał wszystko zmienić

Gdy tego wieczoru stałam przed lustrem, poprawiając fryzurę, miałam w sobie coś z dziecka, które czeka na świętego Mikołaja. Głupia radość, trochę nerwów, ogromne oczekiwania. Od tygodni żyłam tym wyjściem. Mąż, Wojtek, co chwilę rzucał, że się cieszy, że dobrze, że wreszcie spędzimy czas tylko we dwoje. Ostatnie miesiące były trudne – praca, dzieci, obowiązki – ale wierzyłam, że ta noc nas do siebie zbliży.

– Wyglądasz zjawiskowo – powiedział, gdy wyszłam z łazienki.

Uśmiechnęłam się. Po tylu latach małżeństwa rzadko słyszałam takie rzeczy. A jednak potrafił jeszcze sprawić, że serce mi mocniej zabiło. W hotelu było jak z filmu – czerwone dywany, złote żyrandole, muzyka na żywo, kelnerzy w białych rękawiczkach. Przy stoliku, do którego nas zaprowadzono, czekali znajomi z pracy Wojtka. Uśmiechałam się, rozmawiałam, popijałam prosecco, ale cały czas czułam jego dłoń na swoim kolanie. Czułość, jakiej nie było od dawna.

O północy wszyscy wyszli na balkon. Fajerwerki błyszczały na niebie, ludzie całowali się i składali sobie życzenia. Przez chwilę naprawdę wierzyłam, że zaczynamy nowy, lepszy rozdział. Wróciliśmy na salę. I wtedy… zobaczyłam ją. Stała przy wejściu. W czerwonej sukni, z długimi nogami i spojrzeniem, którego nie zapomnę do końca życia. Patrzyła wprost na mojego męża. A on zbladł. Jakby zobaczył ducha.

Nieproszony gość

Wojtek zamarł. Trzymał mnie za rękę, ale nagle jego dłoń zrobiła się zimna i sztywna jak drewno. Patrzył na nią bez słowa, a ja – choć jeszcze nie wiedziałam, kim jest – już czułam, że ta kobieta przyszła tu po coś więcej niż tylko kieliszek szampana.

Kochanie, kto to? – zapytałam cicho, z wymuszonym uśmiechem.

– Nikt. Pomyliłem ją z kimś – odpowiedział zbyt szybko.

Nie kupiłam tego. Znam Wojtka na wylot. Umie kłamać, jak każdy facet, ale tylko wtedy, kiedy nie jest zaskoczony. A on teraz wyglądał jak złapany na gorącym uczynku. Ona podeszła powoli, stukając obcasami o marmurową posadzkę. Zatrzymała się przy naszym stoliku. Spojrzała najpierw na mnie, potem na Wojtka. Uśmiechnęła się. Bez cienia wstydu.

– Witaj, Wojtku – powiedziała słodko, jakby właśnie wpadła do niego na kawę.

Zamarło całe towarzystwo. Nikt się nie odzywał. Tylko Wojtek wstał i wydukał:

– Sandra, proszę… nie tutaj…

– A czemu nie? Myślałam, że się ucieszysz, że przyszłam. Tak ładnie mówiłeś, że wszystko będzie inaczej w nowym roku – rzuciła i spojrzała na mnie z politowaniem. – Ach, to pewnie twoja żona?

Wstałam. Nie wiedziałam, co zrobię – krzyknę, uderzę go, rzucę kieliszkiem? Ale nie zrobiłam nic. Po prostu wyszłam. Zostawiłam ich tam, podziwiających sztuczne niebo i własne gierki. W głowie dudniło mi tylko jedno zdanie: „Nie tutaj” – a więc znał ją. I miał coś do ukrycia.

Twarzą w twarz z prawdą

Zamknęłam się w łazience przy hotelowym foyer i przez długą chwilę wpatrywałam się w swoje odbicie. Makijaż trzymał się zaskakująco dobrze, tylko usta miałam blade jak kreda. W kącikach oczu czułam pieczenie, ale jeszcze nie płakałam. Nie chciałam. Jeszcze nie. Jakby łzy były jakimś przyzwoleniem, że to się dzieje naprawdę.

W końcu zapukał do drzwi. Wojtek.

Proszę cię, porozmawiajmy – odezwał się przez drewno. – To nie tak, jak myślisz.

– Zawsze tak mówicie – wysyczałam. – Kłamcy. Zawsze to „nie tak”.

– Ona przyszła bez zaproszenia. To była przelotna sprawa, skończyłem to. Przysięgam, nie wiem, czemu tu przyszła…

Otworzyłam drzwi gwałtownie, z impetem. Stał zgarbiony, z oczami wbitymi we wzór na mojej sukience. Nagle wyglądał starzej. Żałośnie.

– Spałeś z nią? – zapytałam.

Zawahał się tylko sekundę. I wtedy wiedziałam.

– Tak – powiedział cicho.

Wyszłam z łazienki bez słowa. Weszłam na salę balową. Ona wciąż tam była, z kieliszkiem w dłoni, w samym centrum uwagi. Kilka osób z ciekawością zerkało na mnie.

– Sandra, prawda? – zapytałam lodowatym tonem.

Odwróciła się, jakby to było spotkanie towarzyskie.

– Masz tupet – dodałam. – Naprawdę sądziłaś, że staniesz tutaj, przede mną, i wygrasz?

– Nie przyszłam wygrać – odpowiedziała spokojnie. – Przyszłam, bo on kazał mi zniknąć. A ja nie lubię, jak ktoś zamyka mi drzwi. Szczególnie, gdy nie wszystko jest jeszcze zamknięte.

Układ między rywalkami

Spotkałyśmy się następnego dnia. To ja zadzwoniłam. Sama nie wiem, po co. Może z ciekawości. Może z desperacji. A może dlatego, że czasem kobieta potrzebuje rozmowy… nawet jeśli z drugą kobietą, która właśnie roztrzaskała jej życie w drobny mak.

– Pomyślałam, że wolisz kawę niż szampana – powiedziałam, gdy przyszła do tej samej kawiarni, w której Wojtek oświadczył mi się dziesięć lat temu.

Usiadła naprzeciwko, elegancka, spokojna. Nie była ani wulgarna, ani nachalna. To właśnie było najgorsze – nie wyglądała na kogoś, kto rozbija małżeństwa. Tylko na kogoś, kto po prostu bierze to, czego chce.

– Chciałam ci wyjaśnić… – zaczęła.

– Nie musisz – przerwałam. – Mnie to nie interesuje. Wiem już, że spałaś z moim mężem. Ale chcę wiedzieć jedno: dlaczego zrobiłaś tę scenę na balu?

– Bo mnie zostawił – odpowiedziała z nutą goryczy. – Obiecywał, że się rozwiedzie. Że wasz związek to już tylko formalność. A potem nagle zamilkł. Chciałam tylko, żeby przestał się wymigiwać. Żebyś wiedziała, z kim masz do czynienia.

Zamieszałam łyżeczką w kawie. Przez chwilę milczałyśmy.

– On cię zostawił? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Oczywiście. Jak tylko zorientował się, że robię się niewygodna.

Wtedy wpadł mi do głowy pomysł. Absurdalny, ale prosty.

– Chcesz się zemścić?

Podniosła na mnie wzrok. A ja uśmiechnęłam się niebezpiecznie.

– Bo ja tak. I chyba mogłybyśmy sobie pomóc.

Nasz wspólny przeciwnik

Planowałyśmy wszystko przez kilka tygodni. Spotykałyśmy się w różnych miejscach – raz u mnie w aucie, raz u niej w mieszkaniu. Dwie kobiety, które jeszcze niedawno miały powód, by się nienawidzić, teraz pracowały razem. Dziwne, jak szybko potrafią się porozumieć osoby skrzywdzone przez tego samego mężczyznę.

– Nie chodzi o to, żeby go zniszczyć – mówiłam. – Chcę tylko, żeby wreszcie ktoś postawił mu lustro przed twarzą.

Sandra kiwała głową. Ona też już nie była tą samą kobietą z czerwonej sukni. Bez makijażu, w dresie, z włosami w kucyku wyglądała zwyczajnie. Może właśnie wtedy poczułam do niej pierwszy raz coś na kształt… sympatii?

Zaczęłyśmy od prostych rzeczy. Fałszywe profile w mediach społecznościowych, przez które wysyłałyśmy mu niewinne wiadomości – flirty, zdjęcia, drobne prowokacje. Potem krótka notka anonimowa do jego szefa, sugerująca, że ma problemy z etyką w miejscu pracy. Wszystko subtelne, bez przesady, ale skuteczne. Wojtek zaczął się gubić, nerwowo reagować. Przestawał panować nad sytuacją – a to był jego żywioł.

– Najbardziej się boi, że straci twarz – powiedziała Sandra, przeglądając jego firmowy newsletter. – To cały on. Tchórz, który udaje lwa.

Nie czułam wyrzutów sumienia. Wojtek nigdy nie pomyślał o mnie, gdy uprawiał seks z inną. Nie pomyślał o dzieciach. O tym, co zostawi za sobą. A teraz pierwszy raz w życiu nie miał kontroli. I to bolało go bardziej niż jakakolwiek zdrada.

Nawet o tym nie śniłam

Wojtek długo nie wiedział, skąd spadają na niego te wszystkie „przypadki”. Kto wypuścił zdjęcie jego samochodu zaparkowanego pod mieszkaniem Sandry. Kto wysłał do działu HR kopię jego maila do podwładnej z dwuznacznym żartem. Kto dodał nową recenzję w Google, opisując go jako „mistrza w składaniu obietnic bez pokrycia, również w życiu prywatnym”.

Nie zrobiliśmy nic nielegalnego. Nic, co dałoby się nam zarzucić. Ale wystarczyło, żeby jego zbudowany z perfekcji wizerunek zaczął się kruszyć. Na koniec zostawiłyśmy mu prezent. Białą kopertę, którą znalazł w skrzynce. W środku zdjęcie – ja i Sandra, obie uśmiechnięte, z kieliszkami prosecco, podpisane: „Od dwóch kobiet, które przestały się bać. Dziękujemy za inspirację.”

Potem przestałyśmy się kontaktować. Nie było już takiej potrzeby. Nie zostałyśmy przyjaciółkami. Za dużo między nami przeszło. Ale przez chwilę tworzyłyśmy coś w rodzaju niepisanego sojuszu – dwóch kobiet, które postanowiły nie pozwolić, żeby facet dalej rozgrywał ich życie. Czy wróciłam do Wojtka? Nie. Odszedł sam. A ja nie zatrzymałam go nawet na moment. I nigdy nie czułam się silniejsza.

Nie wiem, czy Sandra znów się z kimś związała. Nie pytałam. Ja zaczęłam wszystko od nowa – powoli, po swojemu, z dziećmi, z pracą, z wolnością. Sylwester, który miał być końcem świata, okazał się początkiem. Może nawet nieświadomie dostałam najlepszy prezent: siebie.

Izabela, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama