Reklama

Czasami myślę, że najgorsze rzeczy w życiu przychodzą wtedy, gdy człowiek wreszcie zaczyna czuć się bezpieczny. Jakby los tylko czekał na chwilę, kiedy opuścisz gardę, by zadać cios, z którego już się nie podniesiesz.

Organizowałam właśnie przyjęcie-niespodziankę z okazji 40. urodzin Michała – mojego męża, mojego przyjaciela, mojego świata. Byliśmy razem od piętnastu lat, pobraliśmy się zaraz po studiach. Wszyscy mówili, że jesteśmy jak z obrazka. Piękna para z pięknym domem, stabilną pracą, dobrym życiem. W środku ja – ta, która wszystko spinała. Kiedy Michał robił karierę, ja zrezygnowałam z awansu, by zająć się domem, jego rodzicami, naszym psem i tym, co najczęściej nazywa się „codziennością”.

Ostatnio Michał bywał nieobecny. Czasem jakby uciekał wzrokiem. Wracał późno, mówił, że praca go przygniata. Wierzyłam, bo chciałam mu ufać. Przecież nie miał czego ukrywać, prawda?

– Tylko nie spal tej lasagne, błagam, on ją kocha – rzuciłam do Karoliny, mojej przyjaciółki, gdy wyjmowała danie z piekarnika.

– Milena, on padnie z wrażenia – uśmiechnęła się. – To wygląda jak wesele, nie urodziny.

Zaśmiałam się. Gdybym tylko wiedziała, że właśnie tego dnia coś we mnie umrze.

Byłam w szoku

– Niespodzianka! – wrzasnęli wszyscy, gdy tylko Michał przekroczył próg salonu.

Zaskoczenie na jego twarzy było szczere. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Co jest grane?! – roześmiał się, rozglądając po tłumie znajomych i rodziny. – Oszaleliście?

Podszedł do mnie, objął ramieniem, pocałował w policzek. Tylko w policzek.

– Milena... ty to wszystko zorganizowałaś? – szepnął mi do ucha.

– A kto inny? Sto lat, Michałku. – Uśmiechnęłam się i podałam mu drinka.

Impreza szybko się rozkręciła. Goście krążyli z kieliszkami, ktoś puścił muzykę. Teściowa zaczęła wypytywać Karolinę o ciążę (znowu), a Kuba opowiadał głośno o jakimś idiotycznym pomyśle na biznes.

Stałam przy stole z przystawkami, kiedy ją zobaczyłam. Stała z boku, nieśmiało, jakby szukała kogoś wzrokiem. Młoda, może trochę ponad trzydzieści lat. Wysoka, ładna. Pod dłuim swetrem rysował się... zaokrąglony brzuch. Była w zaawansowanej ciąży. Nie znałam jej. Spojrzałam po gościach – może ktoś ze znajomych przyprowadził nową partnerkę? Podeszłam, uśmiechając się lekko.

– Cześć, nie przypominam sobie, żebyśmy się znały. Jestem Milena. Może chcesz coś do picia? Przedstawić cię jubilatowi? Znasz go?

Ona tylko spojrzała na mnie i powiedziała spokojnie, wyraźnie, bez cienia wahania:

– Nie musisz mnie przedstawiać. W końcu będziemy mieć dziecko.

Zamrugałam. Próbowałam się zaśmiać, zapytać, czy to jakiś żart. Ale ona patrzyła na mnie bez uśmiechu, z czymś, co wyglądało jak współczucie.

– Naprawdę myślałaś, że go znasz? – dodała i odeszła w kierunku drzwi.

A ja zostałam. Z drinkiem w ręku i palącym uczuciem, że świat właśnie zaczyna się walić.

Moje życie runęło

Nie pamiętam, jak doszłam do kuchni. Ściany trochę się chwiały, albo to tylko ja. Z głośników sączyła się jakaś jazzowa ballada, ktoś się śmiał, ktoś wołał po więcej lodu. A ja stałam oparta o blat, patrząc tępo w pustą szklankę. Karolina coś mówiła, ale nie słyszałam.

Sandra – tak miała na imię, jak ktoś potem powiedział – już się ulotniła. Znali się z Michałem z pracy, przyszła z kilkoma innymi ludźmi z jego biura i wtopiła się w tłum. Zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. A ja musiałam wiedzieć, musiałam to usłyszeć od niego. Znalazłam Michała w salonie. Uśmiechał się właśnie do ciotki Ireny, trzymając kieliszek whisky. Podeszłam do niego zdecydowanym krokiem.

– Możemy porozmawiać? – spytałam przez zęby.

– Teraz? – zdziwił się. – W środku imprezy?

– Teraz.

Zaciągnęłam go do pokoju gościnnego i zamknęłam drzwi.

Kim jest Sandra? – zaczęłam od razu.

– Jaka Sandra? – Uniósł brwi. Zbyt szybko. Zbyt niewinnie.

– Ta kobieta, która właśnie wyszła z naszej imprezy. Była w ciąży. Michał, nie kłam.

Zbladł. I właśnie wtedy to zrozumiałam.

– Milena, to nie tak...

– To dokładnie tak. Michał, to twoje dziecko?

Milczenie. Dłuższe niż jakiekolwiek słowo.

Odpowiedz mi!

– Nie teraz, nie tutaj – warknął. – Nie rób sceny, błagam.

– Sceny?! – uniosłam głos. – Może jeszcze mam jej pogratulować?

– Milena...

– Kiedy planowałeś mi powiedzieć? Po porodzie? Przy chrzcie?

Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś poza mnie, jakby szukał drzwi. Ale już nie było ucieczki. Tego wieczoru wszyscy się śmiali. Tylko ja, żona jubilata, zostałam sama z prawdą, która właśnie rozdarła moje życie na pół.

Chciałam znać prawdę

Numer znalazłam przypadkiem. Michał zostawił telefon na kuchennym stole, gdy wychodził rano do pracy. Był otwarty, ekran jeszcze świecił. Na liście połączeń – "Sandra (praca)". Serce mi zamarło. Działałam instynktownie. Przepisałam numer, zanim rozum zdążył powiedzieć „nie rób tego”. Zadzwoniłam dwa dni później. Głos miała cichy, jakby nie była zdziwiona, że dzwonię.

– Spotkajmy się – powiedziałam. – Chcę poznać prawdę.

– Wiem – odpowiedziała tylko. – Może jutro. Kawiarnia przy naszej firmie, dwunasta.

Czekała już, gdy weszłam. Miała ciemną sukienkę i butelkę wody na stoliku. Nie wyglądała jak femme fatale. Wyglądała jak kobieta, która wie, że zrobiła coś nieodwracalnego, ale nie żałuje.

– Chciałam tylko wiedzieć... dlaczego – powiedziałam, siadając naprzeciwko niej.

Sandra wzruszyła ramionami.

– Bo powiedział, że z tobą to już tylko przyzwyczajenie. Że jesteście razem dla pozorów.

Zamknęłam oczy. To bolało bardziej niż zdrada.

– A dziecko?

– Nie planowaliśmy. Ale jak się dowiedział, nie był zły. Mówił, że wszystko ułoży.

– Czy on ci powiedział, że ma dwoje dzieci? Że śpimy w jednym łóżku?

– Powiedział, że nie śpicie już razem. Że mieszkacie, ale się nie dotykacie. Że jesteś zimna.

Prychnęłam. Ja? Zimna? Milena, która przez piętnaście lat nosiła jego koszule do pralni, dzwoniła do jego matki w jego imieniu, robiła listy zakupów i planowała wspólną starość? Wyszłam bez pożegnania. Sandra nie próbowała mnie zatrzymać. Może wiedziała, że nie ma już co mówić.

Wszyscy mnie zawiedli

Po rozmowie z Sandrą wróciłam do domu i spakowałam torbę. Nie wiedziałam jeszcze, dokąd pojadę, ale czułam, że nie mogę zostać. I wtedy zadzwoniła teściowa.

– Milenko, czy zostawiłam u was szal? To mój ulubiony.

Nie wiem, co mnie tknęło, ale zamiast odpowiedzieć, zapytałam:

Wiedziała pani?

Zapadła cisza. Teściowa zawahała się tylko przez ułamek sekundy.

– O czym, kochanie?

– O Sandrze, o dziecku. O tym, że Michał ma drugie życie.

– Milenko... – westchnęła. – Mężczyźni czasem się gubią. Ale to nie znaczy, że nie kochają. On jest twoim mężem.

– A ja jestem jego żoną! – głos mi się załamał. – Mam się cieszyć, że zrobił dziecko innej kobiecie?

– Nie wszystko mówi się żonom. To nie zawsze ich sprawa.

Zatkało mnie. Nie zawsze ich sprawa?

– To moje małżeństwo. Moje życie, moje dzieci. Pani milczenie zrobiło ze mnie idiotkę.

– Nie mów tak. Michał to dobry człowiek. Zawsze był... tylko... pogubił się.

– A pani? Pani też się pogubiła?

Rozłączyłam się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Dziesięć minut później stałam w przedpokoju z torbą. Michała nie było. Dzieci u koleżanki. Cisza. Zostawiłam kartkę. „Nie wrócę dziś. Nie dzwoń”. I wyszłam. Bez planu, z pustym sercem i jedną jedyną myślą: nikt już nie stoi po mojej stronie.

Miałam dość kłamstw

Wróciłam po dwóch dniach. Czekałam na niego w kuchni. Usłyszałam, jak otwiera drzwi. Powoli, ostrożnie, jakby przeczuwał, że coś się zmieniło.

– Milena? – rzucił niepewnie z korytarza. – Jesteś?

Nie odpowiedziałam. Wszedł do kuchni i zamarł, gdy mnie zobaczył.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam spokojnie. Za spokojnie.

– Milena, błagam... – zaczął, ale podniosłam rękę.

– Nie chcę słyszeć o tym, że to był „moment słabości”. Nie tłumacz się pracą, zmęczeniem, pustką w domu. To nie był przypadek, Michał. Ty ją wybrałeś. Codziennie.

Milczał. Patrzył na mnie z mieszaniną litości i winy. Nienawidziłam tego spojrzenia.

– To nie tak miało wyglądać... – jęknął w końcu. – Myślałem, że się dowiesz później. Że jakoś... to rozwiążę.

– Rozwiążesz? – zaśmiałam się gorzko. – Czy naprawdę myślałeś, że urodzenie dziecka da się ukryć?

– To nic nie znaczyło, Milena. Przysięgam. To dziecko... to tylko błąd.

– A ja? Całe nasze życie? To też był błąd?

Zamilkł. I wtedy już wiedziałam, że nie chcę niczego więcej usłyszeć. Wstałam, zdjęłam obrączkę z palca i położyłam ją na stole.

– Wyjeżdżam, dzieci zabieram ze sobą. Ty... radź sobie, jak potrafisz.

– Milena, nie zostawiaj mnie tak... – wyszeptał, ale nie ruszył się z miejsca.

Nie obejrzałam się. Bo wiedziałam, że jeśli to zrobię, nie będę w stanie odejść.

Nie muszę już nikogo tłumaczyć

Siedzę na werandzie u siostry, w cieniu wielkiego kasztanowca. Dzieci bawią się gdzieś w ogrodzie, a ja wreszcie mogę oddychać. Spokój ma zapach kawy i wilgotnej trawy. I choć czasem boli, to właśnie tu, z dala od wszystkiego, uczę się żyć na nowo. Często wracam myślami do tamtej nocy. Do tego jednego zdania, które zmieniło wszystko: „W końcu będziemy mieć dziecko”. Potem było już tylko coraz więcej ciszy, kłamstw i samotności.

Ludzie pytają, co dalej. Nie wiem, nie planuję. Pierwszy raz od lat pozwalam sobie na niewiedzę. Nie muszę być już tą, która wszystko ogarnia, przewiduje, kontroluje. Teraz jestem tą, która przeżyła. I wciąż oddycha. Michał dzwoni, czasem pisze. Prosi, żebyśmy porozmawiali, żebym wróciła, ale nie odpisuję. Nie dlatego, że chcę go ukarać. Po prostu nie mam już w sobie tej kobiety, która czekała, aż się domyśli. Która tłumaczyła jego milczenie zmęczeniem, a nie obojętnością.

Moje dzieci zasługują na prawdę. A ja? Ja też. Miłość, która rani, nie jest miłością. To klatka. A prawda – choć brutalna – bywa jedynym kluczem do wolności. I choć nie wiem, co przyniesie jutro, wiem jedno: nigdy już nie będę milczeć w imię cudzych wygód.

Milena, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama